2020-02-18, Warszawa
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
WYSPIARZE ODPRAWIENI Z KWITKIEM. POLSKA — ANGLIA 3:2

18.02.2010. Stawką spotkania Polaków z rozstawioną z numerem drugim na mistrzostwach Europy drużyn męskich Anglią był bezpośredni awans do półfinału, ponieważ zwycięzcy grupy A (góra turniejowej drabinki, z rozstawionymi z jedynką Duńczykami) i B (dół drabinki, m.in. wspomniani Anglicy) mają tzw. wolny los w ćwierćfinale (niejako w zamian za ten przywilej rozgrywają o jedno spotkanie więcej w eliminacjach).

Dla obu zespołów — Polski i Anglii — czwartek był pracowitym dniem. Polacy grali w serii przedpołudniowej z Austrią, a Anglicy — z Hiszpanią. Zarówno Polska, jak i Anglia nie poniosły dotąd w turnieju porażki, więc do wyjścia z grupy na pierwszym miejscu wystarczało zwycięstwo w dowolnym wymiarze, minimum 3:2.

Trenerzy — co zrozumiałe — wystawili najsilniejszy możliwy w tej chwili skład, rzucając na front deblowy również Przemka Wachę. W składzie angielskim od początku zawodów brakowało zgłoszonych uprzednio Nathana Robertsona (deblista) i Andrew Smitha (26. w rankingu gry pojedynczej BWF), ale był — jako pierwszy singlista — Rajiv Ouseph (fot. 1., 24. BWF) i — jako druga rakieta — Carl Baxter (34. BWF). W deblu Wyspiarze dysponowali m.in. Anthonym Clarkiem (12. BWF w parze ze wspomnianym Robertsonem) oraz duetem Chris Adcock/ Robert Blair (24. BWF).

Mimo słabości rankingowej Polaków na papierze, zestawienie składów pozwalało mieć nadzieję na sukces Biało-Czerwonych w każdym z pięciu spotkań (trzy single, dwa deble). Z drugiej strony potencjał i tradycje badmintona angielskiego stawiały Wyspiarzy w roli faworytów. Tym bardziej że obawy o formę Przemka Wachy (fot. 1., 31. BWF) wzbudzały jego ostatnie wyniki, w szczególności wtorkowa przegrana z Pablo Abianem (Hiszpania).
Dodatkowe, psychologiczne znaczenie mógł mieć wynik pojedynku otwarcia, w którym Wacha miał za przeciwnika Ousepha. Warszawscy kibice pamiętali spotkanie tych zawodników w towarzyskim meczu rozegranym w Arenie Ursynów w grudniu 2008 roku. Przemek rozprawił się wówczas z Ousephem w dwóch setach, rewanżując tym samym za poniesioną niedługo wcześniej porażkę w towarzyskim spotkaniu wyjazdowym. Nadzieję mogło budzić i to, że Anglik męczył się w czwartkowe południe ze wspomnianym Abianem.
Tymczasem początek potwierdzał obawy pesymistów, gdy gromko dopingowany przez naszą publiczność Wacha przegrał pierwszego seta. Jednak Przemek "kipiał" adrenaliną, dosadnie komentował swoje — na szczęście coraz rzadsze — błędy i nie zamierzał ustąpić pola trzykrotnemu mistrzowi Anglii. Receptą okazały się szybkość i silne ataki Polaka, przed którymi Rajiv odczuwał coraz większy respekt, odsuwając się daleko od siatki. Po takim przygotowaniu Wacha grał w stosownym momencie zabójcze skróty, kończące się nagminnymi błędami Anglika.

Ouseph stracił najpierw drugiego seta, a w trzecim stopniowo tracił morale. Wprawdzie mecz rozgrywano z oddalonej od widowni strony hali, ale tumult rozpalonej widowni dopingującej Przemka docierał z dużą siłą do kortu i zdawał się napędzać Wachę do miażdżenia skuteczną grą przeciwnika. Zarówno w drugim, jak i trzecim secie Wacha prowadził praktycznie non-stop i zakończył mecz efektownym ścięciem-returnem przy trzecim meczbolu.
Teraz Michał Łogosz i Adam Cwalina (fot. 2.) musieli szukać sposobu na znakomity duet w osobach Adcocka i Blaira. W pierwszym secie się to niestety nie udało.
- Turniej zaczął się przedwczoraj — wyjaśniał podłoże przegranej w pierwszym secie Łogosz. - Mieliśmy z początku słabych przeciwników. Nie mogliśmy się rozegrać, bo Hiszpanie, Litwini i Austriacy nie potrafią w zawodniku wzbudzić tej agresji, tej szybkości, tego co na przykład zrobili dzisiaj Anglicy. Jakbyśmy może pograli z mocniejszymi przeciwnikami wcześniej, którzy by nam stawili czoła i którzy by nas przycisnęli, to może ten pierwszy set by lepiej wyglądał. Widocznie potrzebowaliśmy tego pierwszego seta, żeby się dostosować do szybkości przeciwnika i do tego wszystkiego. Na szczęście załapaliśmy i potem już graliśmy na tej samej szybkości. Nie mogę powiedzieć, że szybciej od przeciwników, bo mecz był wyrównany: póŹniej już było "punkt za punkt". Trochę decydowało może szczęście, może doświadczenie, chociaż przecież Robert Blair był wicemistrzem świata.

W drugiej partii rozgorzała zażarta walka. W pewnym momencie Anglicy odskoczyli na 12:8 i poczuli się już zbyt pewnie. Fantastyczny zryw Polaków wyprowadził ich na prowadzenie 13:12. Potem losy ważyły się naprzemiennie, Anglicy zdołali obronić lotkę setową, ale polegli przy drugiej, 20:22. W tym momencie trenerom angielskim miny zrzedły na dobre.
Niesamowite emocje są udziałem kibiców w decydującej odsłonie. Anglicy nie tracą pewności siebie. Niekiedy korzystają z drobnych nieporozumień w ustawieniu Polaków, którzy jednak generalnie współpracują ze sobą zdumiewająco harmonijnie. Słabszą stroną są serwy Cwaliny po których Anglicy często niebezpiecznie atakują. Jednak Adam potrafi nadrobić drobne niedokładności nieprawdopodobną determinacją, energią i refleksem. Na przykład kiedy broni serię — wydawałoby się — kończących zbić Adcocka znad siatki i Anglik wyrzuca ostatnie zbicie w aut. Wyspiarze prowadzą na finiszu 18:14, ale ich rywale i polska publiczność nie tracą animuszu. Miażdżąca ofensywa Biało-Czerwonych przynosi im prowadzenie 19:18, a za chwilę — przy tryumfalnym ryku widowni — zwycięstwo 21:19.
- Zagraliśmy naprawdę świetny mecz — opowiada Łogosz. - Adam zagrał świetny mecz. Ja obudziłem się tak naprawdę w drugim secie, ale biorę lekarstwa. Jestem od przedwczoraj dość mocno przeziębiony, ale nie chciałem tego odpuścić i generalnie później to już nawet nie miało wpływu... Na początku byłem trochę oszołomiony, a potem — jak gdyby — "wszedłem w grę". No i ograliśmy parę, która rok temu była chyba w półfinale Super Serii. To dobry prognostyk na przyszłość. Adam zagrał naprawdę genialnie. Podejrzewam, że zagrał najlepszy mecz w swojej karierze: ograł przeciwnika z wysokiej półki. Ma ogromny potencjał. Zagrał w końcu tak, jak powinien zagrać. Bo to gdzieś drzemało w nim tyle czasu i nie mógł tego wydobyć. Teraz się postarał, rozluźnił się...
Brakuje mi i Adamowi czasami pewnych niuansów. Ale to był pierwszy mecz od długiego czasu, kiedy zagrałem na naprawdę wysokim poziomie przy jednocześnie wysokim poziomie przeciwnika.
Nie ustrzegliśmy się błędów, ale zagraliśmy fajny mecz. To jest dopiero nas drugi turniej razem. Pierwszy raz graliśmy w Szwecji i tam — na dobrą sprawę — nie wychodziło. Na to potrzeba czasu. Moje doświadczenie i jego młodość: może coś z tego fajnego wyjść. Cieszę się, że jeszcze nie jestem taki stary i mogę grać. Mimo że nie gram już z Robertem
(Mateusiakiem — przyp. red.) i nie miałem takiego ogrania od pół roku, to jeszcze potrafię dobrze zagrać i pokombinować tak, żeby wygrać z klasowym zawodnikiem. Potrzebowałem też tego zwycięstwa dla siebie też, żeby sobie uświadomić, że może jeszcze nie czas kończyć, że jeszcze możemy spróbować...
Michał fantastycznie serwował, do tego myląc niekiedy odbierającego zaskakującym, długim podaniem...

- Potrafię to robić już od dłuższego czasu — wyjaśnia Łogosz. — Próbuję to wykorzystywać do granic możliwości. Nie boję się w kluczowych momentach ryzykować. To procentowało. Być może te 20 procent psułem, ale te 80 proc. w kluczowych momentach dzisiaj funkcjonowało. Również doświadczenie pozwalało na to, żeby coś takiego zrobić przy stanie, bodajże 21:20.
Cwalina wszedł w spotkaniu z Anglikami w rolę często inicjującego ataki, które z kolei nierzadko skutecznie kończył Gigi.

- Tak to się złożyło — tłumaczy Łogosz. - Jak grałem z Robertem, to generalnie moim zadaniem było grać z tyłu. Ale to nie jest coś, co zaplanowaliśmy przed turniejem. Tak to się ułożyło, że wyrzucali Adama do tyłu, a ja starałem się kończyć. Może następny mecz będzie inny.

Zwycięstwo nad Anglią rysowało się coraz realniej, gdy na kort wyszli 34. w rankingu światowym Carl Baxter (fot. 4.) i dotychczas mało rozpoznawalny na arenie światowej, dopiero 284. na liście BWF (z powodu rzadkich startów w klasyfikowanych turniejach międzynarodowych) wicemistrz Polski, Hubert Pączek.

Zawodnik krakowskiego AZS AGH niewątpliwie zyskał na pewności siebie po wtorkowym zwycięstwie nad Hiszpanem Ernesto Velazquezem, gdy wystąpił w roli bohatera odrabiającego wpadkę Wachy. Teraz nie pozwolił sobie na stratę pierwszego seta i na jego finiszu, od stanu 15:15, przejął inicjatywę.

Prawdziwy koncert gry w wykonaniu Pączka nastąpił w drugim secie. Krakowianin zdominował sytuację do tego stopnia, że Baxter wył sam do siebie w bezsilnej rozpaczy i sprawiał wrażenie nieco zamroczonego boksera po kilku nokdaunach. Mimo to, dopingowany przez podenerwowanych trenerów rzucał się wciąż do walki, a także dosłownie na kort, próbując nieskutecznie padami wybronić ataki Huberta po bokach.
Baxter, podobnie jak wcześniej ograny przez Pączka Hiszpan, prezentował dynamiczną, ale jednak dość defensywną grę, która jest przeciwko pewniej czującemu się w ataku Hubertowi mniej skuteczna.

I tak też było w ostatniej akcji, przy pierwszej lotce meczowej. Po krótkim serwie Polaka Anglik wyrzucił lotkę w górę, oddając inicjatywę. Pączek rozprowadził rywala po przekątnych i w optymalnym momencie silnie zasmeczował w przeciwną stronę. Zdesperowany Baxter (fot. 5.) rzucił się szczupakiem ku lotce, ale znów nieskutecznie. Gdy zwycięzca wznosił majestatycznie — w geście tryumfu — ręce w kierunku kibiców, na kort wpadli pozostali reprezentanci Polski i zaczęli podrzucać bohatera do góry.

Gdy opadły największe emocje, Hubert rozmawiał z Badmintonzone.pl:
- Czy czujesz się bohaterem?
- Nie do końca czuję się bohaterem. Zagrałem dobry mecz, z czego się bardzo cieszę. Mogę nawet powiedzieć, że był to mój życiowy mecz. Koledzy, którzy występowali przede mną, zarówno Przemek, jak i chłopcy w debla, zagrali dwa fantastyczne pojedynki. Byłem w komfortowej sytuacji, bo prowadziliśmy 2:0, do tego pomagała i wspierała cały czas wspaniała publiczność. Nie byłem faworytem w tym meczu, ale gramy u siebie, w związku z czym dopisała publiczność. Była ze mną cały czas. Dzięki mojej wygranej koledzy nie musieli się dalej męczyć. Przede wszystkim Przemek, który może odpocząć — był wystawiany i do singla i do debla.
- Spodziewałeś się wygranej?
- Chciałem po prostu wyjść na mecz i zagrać najlepiej, jak potrafię. Jak widać, udało mi się, w związku z czym jestem bardzo zadowolony.
- Czy Anglik miał jakieś słabe punkty?
- Ciężko mi powiedzieć, czego mu brakowało. Wydaje mi się, że był bezradny i próbował grać za dokładnie, przez co popełniał błędy — puszczał lotkę w auty albo siatkę. To wynikało z tego, że ja grałem dobrze, więc on próbował grać jak najdokładniej, jak najlepiej potrafił.
Pozostałe mecze przeciwko Anglii — drugi debel i trzeci singel — nie miały już dla żadnej ze stron dużego znaczenia. Polacy skreczowali w ich trakcie.

W piątek Polacy pauzują, czekając na zwycięzcę spotkania Holandia-Ukraina, z którym się zmierzą w sobotnim półfinale. Sukces w sobotę wydaje się bardziej realny niż w spotkaniu z Anglikami, ale wymaga pełnej mobilizacji. Premią byłby pierwszy w dziejach awans do turnieju finałowego Pucharu Thomasa oraz srebro Mistrzostw Europy (złoto wydaje się "zarezerwowane" dla Duńczyków).

Polska — Anglia 3:2 (18.02.2010)
Przemysław Wacha — Rajiv Ouseph 15:21 21:15 21:14 (0:47), Adam Cwalina/ Michał Łogosz — Chris Adcock/ Robert Blair 15:21 22:20 21:19 (0:50), Hubert Pączek — Carl Baxter 21:17 21:14 (0:39), Robert Mateusiak/ Przemysław Wacha — Chris Langridge/ Anthony Clark 14:21, krecz (0:15), Rafał Hawel — Harry Wright 21:17 10:11 krecz (0:29).

Mistrzostwa Europy Drużyn Męskich i Żeńskich w badmintonie 2010, 16-21 lutego 2010, Warszawa (Polska). Zobacz również:
- losowanie;
- wyniki meczów;
- zestawienie drużyn.

Fot. © Paweł Staręga, Janusz Rudziński, BadmintonZone.pl (live)

jr, pola

© BadmintonZone.pl | zaloguj