2021-09-30, Warszawa
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
SIŁĄ BADMINTONA SĄ ENTUZJAŚCI. ZWIĄZEK MA ICH WSPIERAĆ, NIE PRZESZKADZAĆ. WYWIAD Z MARKIEM KRAJEWSKIM. CZĘŚĆ 3

30.09.2011. Prezentujemy trzecią część wywiadu przeprowadzonego przez naszą redakcję z Markiem Krajewskim, kandydatem na prezesa Polskiego Związku Badmintona.
Zob. niżej "TEN ZJAZD MA NA CELU ZMIANĘ WŁADZ. CZĘŚĆ 2", 29.09.2011 i "O WSZYSTKIM ZADECYDUJĄ DELEGACI. CZĘŚĆ 1", 28.09.2011.


BadmintonZone
: W jakiej mierze można liczyć na pomoc sponsorów?
Marek Krajewski: Są ograniczone dzisiaj możliwości pozyskania sponsora tytularnego dla związku. Główny powód to brak produktu. Pójdziemy do sponsora i co powiemy? To nie są te czasy, że ma się gdzieś tam znajomych i powie się: — Słuchaj stary, rzuciłbyś 500 tysięcy, wiesz, bo nam tutaj brakuje. Nie, ten, który wrzuca, za to odpowiada. Musi być stworzona oferta, te pieniądze na coś zostaną przeznaczone, na określone turnieje, o ustalonej nazwie, w takiej a takiej oprawie. To jest cały marketing, którego dzisiaj nie ma. Ale jest taka potencjalna możliwość w przyszłości. Widzę większą szansę na sponsorów na ligę lub turnieje ogólnopolskie, bo jest tu produkt, który trzeba opakować i pokazać. Szukając sponsora, trzeba skierować się przede wszystkim do firm, które dają nie na promocję związku, lecz na promocję swojej marki.
Jeśli chodzi o spłatę zadłużenia, to zacząć trzeba od rozliczenia osób odpowiedzialnych. Z dokumentów wynika bowiem, że to nie poprzednicy za to odpowiadają, lecz obecni decydenci. Dziwię się wielu osobom, komisjom rewizyjnym... Jeśli była taka sytuacja, w grę wchodzą wielkie kwoty, a ktoś dostaje absolutorium na kolejnym zjeździe i po drodze nic się nie dzieje albo dzieje w sposób ułomny...

BadmintonZone: Kontrolę dokumentów będzie pan robić osobiście, tak jak weryfikację pracowników?
Marek Krajewski: W obrębie mojej firmy mam służby, które — jeśli będzie trzeba — udzielą mi wsparcia księgowego, marketingowego czy prawnego — i to nic nie będzie kosztowało związku.
BadmintonZone: Skoro mówimy o zadłużeniu, to może źródła tego leżą po stronie poprzedniej ekipy, przed objęciem prezesury przez Michała Mirowskiego?
Marek Krajewski: Proszę się przyjrzeć dokumentacji, przedstawionej również na Badmintonzone, zawartej w oświadczeniu pana Lecha Szargieja. Wyciąg bilansów z sądu nie zdaje się potwierdzać sformułowanego przez pana przypuszczenia. Zadłużenie skacze dramatycznie w górę w latach 2007-2009. W latach poprzednich zadłużenie było małe i mogło wynikać z przesunięć księgowych.
BadmintonZone: Jeśli wspomina pan o oświadczeniu Lecha Szargieja, to zwrócił on uwagę na fakt ulokowania prezesa Mirowskiego w prezydium PZBad jeszcze w czasach poprzedniej ekipy.
Marek Krajewski: Tak. To fakt, jego obecność w najwyższych władzach to okres 10 lat.
BadmintonZone: Jeśli jednak nie on zatrudnił feralną księgową?
Marek Krajewski: Jakie to ma znaczenie, kto zatrudnił? Czy ktoś pamięta, kto zatrudnił Marka Idzikowskiego? Za pracę danego pracownika odpowiada jego przełożony! Ciągle wraca temat, że prezes, to o niczym nie wiedział, a wszystkiemu jest winna ta "zła i wstrętna księgowa". Ciekawe, czy Michał podziela pogląd, że była taka zła i wstrętna ? (śmiech). Ale jeszcze raz podkreślam, w każdych strukturach ktoś przed kimś odpowiada i bierze za to odpowiedzialność ze wszystkimi konsekwencjami.
Można zapytać obecnego prezesa: skoro tak było, że odziedziczył w spadku długi itd., to czemu nie rozliczył poprzedników? To jest kardynalny błąd w sztuce. Przychodzi się do firmy, która ma podobno zadłużenie. To co robię? Najpierw sprawdzam, a jak są nieprawidłowości, to rozliczam tych, którzy tego dokonali. Jeśli tego nie robię, to przyjmuję to na siebie. Jeśli ktoś się na to godzi, to nie widzę problemu. Z drugiej strony, trudno się dziwić takiej postawie, skoro wcześniej było się wiceprezesem i miało się pełen obraz sytuacji. Ale jeśli ja mówię od samego początku, że się na to nie godzę, to co innego.

BadmintonZone: Jakiś czas temu z internetowej strony PZBad zniknęło logo Fundacji Badmintona kojarzonej personalnie właśnie z poprzednią ekipą, po której schedę przejął Mirowski obejmując fotel prezesa. Czym się ta fundacja zajmowała?
Marek Krajewski: Ja też byłem jej członkiem-założycielem. Był taki pomysł około 10 lat temu: osoby, które grały wcześniej w badmintona — jak np. Andrzej Kołodyński, Piotrek Kalinkowski, Piotr Sobotka — chciały w tym czasie wykorzystać szansę, by coś dla tej dyscypliny sportu zrobić. Chodziło głównie o pozyskiwanie sponsorów, bo każdy z nas miał jakąś firmę. Nawet udało nam się pozyskać sponsorów na któreś międzynarodowe mistrzostwa Polski. Potem zaczął się kryzys, każdy zajął się swoimi sprawami zawodowymi i nasza aktywność w tej fundacji była praktycznie żadna, i po bodajże 2-3 latach — z racji tego, że nie byliśmy w stanie zaangażować się realnie w tę fundację, nie mieliśmy dla niej czasu — wypisaliśmy się z niej. Nie mam wiedzy, jak dzisiaj wygląda sytuacja fundacji, ale chyba nie jest tak źle, skoro Drużynowe Mistrzostwa Europy zostały zorganizowane za jej pośrednictwem i zakończyły się sukcesem.
BadmintonZone: Do tej pory dużo mówiliśmy o cieniach prezesury Michała Mirowskiego. Chciałbym w niej poszukać jakichś blasków. Czy wszystko, co robił Mirowski należy przekreślić? Czy są pozytywne elementy, które zasługiwałyby na to, aby zachować swego rodzaju ciągłość?
Marek Krajewski: Gdyby to było spotkanie biznesowe, to najłatwiej byłoby mi uciec przed odpowiedzią, zadając pytanie, czy pan coś takiego widzi (śmiech). Pytanie jest z gatunku tych, na które każda odpowiedź jest zła. Niezależnie od tego, o którym obszarze mówimy, no to sami państwo wiecie... Kiedyś liga miała prestiż. Jak wygląda teraz? Weźmy pod uwagę juniorów... No tak (westchnienie). Turnieje ogólnopolskie... no cóż. Dobrze, weźmy pod uwagę wyniki seniorów. To na pewno był sukces. Nikt mu tego nie ma zamiaru umniejszać. Tylko że zamiast potraktować ten sukces jako trampolinę, mamy równię pochyłą w dół. Nie zostało to wykorzystane. Czy zatem chwalić za to, że zostaliśmy wicemistrzami drużynowymi Europy (mężczyzn — red.), czy ganić za to, żeśmy tego nie wykorzystali?
Siłą tej dyscypliny jest entuzjazm zaangażowanych w to ludzi. Wystarczy popatrzeć jak rozwinął się ruch amatorów i weteranów, to jest potężny fundament pod budowanie badmintona jako sportu powszechnego. Związek się do tego nie przyłożył, a powinien ich wspierać z każdej strony i jeśli ja od nich słyszę, że oni chcą, żeby im związek nie przeszkadzał, to stanowi obraz dyscypliny. Oni nie oczekują już nawet wsparcia — a takowe powinni otrzymać — tylko chcą, by im nie przeszkadzać. Jeśli płacą do kasy związku za dany turniej, to nie mają świadomości, na co to idzie. Przedtem mieli płacić określoną kwotę liczoną w procentach od wpisowego i w zamian za to mieli dostawać puchary, nagrody. Teraz nie dostają nic.
Czynię porównania do czasów ośrodka, w którym byłem jako zawodnik w Olsztynie, gdzie był Chińczyk i polscy trenerzy, którzy się przy tym Chińczyku uczyli, do warunków, które tam mieli zawodnicy. Kiedy zestawiam to z tym, co jest teraz, to trudno mi to porównać.
Więc ja się zastanawiam, może państwo mi pomożecie, podpowiedzcie mi, który obszar wskazać?

BadmintonZone: Mogę wystąpić w roli adwokata prezesa Mirowskiego, choć wątpię, by tym był zachwycony. Wprawdzie mam bardzo krytyczny stosunek do osiągnięć obecnych władz PZBad, a co do wspomnianej przez pana z jakby nostalgią ligi, uważam, że to zawsze był niewykorzystany ugór, relatywnie niski prestiż i jest coraz gorzej, ale w okresie prezesury Mirowskiego zorganizowano mistrzostwa Europy i międzynarodowe towarzyskie mecze drużynowe, przeniesiono otwarte mistrzostwa Polski do Warszawy...
Marek Krajewski: Może co do ligi brakuje mi obiektywizmu, bo podchodzę rzeczywiście do tych czasów z nostalgią, ale pamiętam, że grali w niej wszyscy najlepsi zawodnicy z Polski i na pewno było to święto dla klubów. A Polish Open, umówmy się, że powinno po prostu być w Warszawie z wielu względów. Jeśli będzie nas stać na to, żeby zorganizować dodatkowe turnieje międzynarodowe w innych miastach, to tylko plus. Mistrzostwa Europy odbyły się, był to sukces. Pokazowe mecze międzynarodowe — oczywiście też dobry pomysł. Ale mówimy przecież nie o jednostkowych sukcesach, lecz o kontynuacji tego, co było dobre.
BadmintonZone: A ośrodek szkolenia w Warszawie?
Marek Krajewski: Z różnych powodów jak najbardziej tak. My nie zmienimy tego, że ci najlepsi zawodnicy mieszkają w Warszawie. To nie są juniorzy, mają rodzinę, dzieci. To nie podważa jednak sensu weryfikacji tego ośrodka. Co innego było kiedyś, co innego jest teraz. Ośrodek de facto powinien spełniać też trochę inną rolę, niż spełnia. W przyszłości może się okazać, że zostaną opracowane rozwiązania lepiej dostosowane do realiów. Że na przykład pierwszej piątce czy szóstce więcej dałoby trenowanie z zawodnikami w Danii lub Anglii. Albo sparingi w Azji czy innym miejscu. Obecnie dla tych najlepszych trenowanie w ośrodku przygotowań olimpijskich to jest po prostu chodzenie na salę. To nie jest naprawdę ośrodek przygotowań olimpijskich. I wszystko jest tam niepoukładane: bez odżywek, opieki itd. Ale nie możemy wylać dziecka z kąpielą.
BadmintonZone: Z tego co wiem, ośrodek w Warszawie był koncepcją Mirowskiego...
Marek Krajewski: Pomysł moim zdaniem dobry. Jednak w tym jak to teraz w praktyce wygląda, jak jest realizowane, nie widzę żadnej myśli, koncepcji. Wykonywane ruchy są ad hoc. Weryfikacja wykaże sens takiego czy innego rozwiązania sprawy ośrodka. Może powinny być jeszcze 2-3 takie ośrodki? W Niemczech jest ośrodek dla najlepszych, ale są jeszcze dwa ośrodki dla juniorów, spośród których najlepsi mogą trafiać do tego najlepszego i podnosić swoje kwalifikacje. Na ich miejsce trafiają kolejni z okręgów, z klubów. Jest system szkolenia.
BadmintonZone: Kto powinien zostać głównym trenerem kadry narodowej? Czy jest sens sprowadzać trenera z zagranicy?
Marek Krajewski: Jak najbardziej. Z tego względu, że jest to korzyść dla zawodników i dla naszych rodzimych trenerów, którzy są w stanie czegoś się nauczyć.
BadmintonZone: Zawodnicy w wywiadzie wspominali, że trener Kim Young Man gotów byłby do Polski wrócić, pod warunkiem, że zmieni się prezes. Czy widziałby pan sens w podejmowaniu z nim rozmów?
Marek Krajewski: Oczywiście. Zresztą kto powiedział, że takie rozmowy nie zostały podjęte? Trzeba wziąć pod uwagę, że trener jest dla zawodników, a nie dla prezesa. A biorąc pod uwagę, że nie mamy do czynienia z juniorami, lecz z dojrzałymi zawodnikami, którzy wiedzą, co im jest potrzebne — to jak najbardziej.
BadmintonZone: A patrząc na gruncie polskim?
Marek Krajewski: Czy widzę polskiego trenera jako trenera kadry narodowej w pełnym zakresie obowiązków?
BadmintonZone: Tak.
Marek Krajewski: Nie widzę.
BadmintonZone: A Polaka za granicą?
Marek Krajewski: Wiem, do czego pani pije... Moim zdaniem najlepszym rozwiązaniem w chwili obecnej jest trener z zagranicy i obok niego trener z Polski, który podnosi swoje kwalifikacje i jednocześnie zarządza pozostałymi trenerami z kadry. Taki sztab trenerski bezwzględnie w zakresie swoich obowiązków powinien mieć czynne udzielanie się w podnoszeniu kwalifikacji innych trenerów i instruktorów w klubach, szkołach mistrzostwa i ośrodkach w całej Polsce. Ale to wszystko jest elementem systemu szkolenia, którego na razie nie mamy. Jednak żeby kogoś zapraszać do domu, najpierw trzeba w nim posprzątać. Nie chcę też teraz snuć planów na więcej niż jeden rok.

Rozmowę przeprowadzili Monika Plata i Janusz Rudziński.

Fot. © Janusz Rudziński, BadmintonZone.pl (live)

© BadmintonZone.pl | zaloguj