2021-09-29, Warszawa
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
TEN ZJAZD MA NA CELU ZMIANĘ WŁADZ. WYWIAD Z MARKIEM KRAJEWSKIM. CZĘŚĆ 2

29.09.2011. Prezentujemy drugą część wywiadu przeprowadzonego przez naszą redakcję z Markiem Krajewskim (fot.), kandydatem na prezesa Polskiego Związku Badmintona.


BadmintonZone: Pana biuro mieści się niedaleko siedziby Polskiego Związku Badmintona. Świat widziany z pańskiego okna powinien wyglądać podobnie jak ten oglądany przez szefa związku. Czy wasze wizje świata są zbliżone do siebie?
Marek Krajewski: Trudno mi powiedzieć, co ma w głowie prezes Mirowski, aczkolwiek jednej rzeczy na pewno mu zazdroszczę, czyli samopoczucia. Śledzę bowiem u państwa na BadmintonZone wypowiedzi, wywiady i powiem szczerze, że ani razu nie zauważyłem sformułowania, wniosku, że gdzieś w jakimś zakresie "popełniłem błąd". To jest normalne, że prowadząc firmę, jeśli podejmuje się setki decyzji na przestrzeni danego okresu, to nie ma takiej możliwości, by nie popełnić błędu. Ale to jest ludzka rzecz, te błędy popełniać, a ja nie usłyszałem nigdzie, że ten błąd został popełniony. Wszyscy byli wokół winni oprócz prezesa Mirowskiego. Zastanawia to mnie, dziwi i muszę pogratulować i pozazdrościć samopoczucia.
Może prezes Mirowski nie ma świadomości sytuacji w związku. Moja wiedza wynika ze spotkań z ludźmi, z tego co się dzieje w terenie, z czytania oświadczeń, komentarzy i wywiadów, no a przede wszystkim spotykania się z ludźmi. Wiemy przecież, jak ten obraz badmintona przedstawiał się niegdyś. Chociażby przez pryzmat turniejów, gdzie kiedyś, startując na turnieju ogólnopolskim, odczuwało się wielkie święto, bo trzeba było odbyć kwalifikacje strefowe, później okręgowe, i na sam koniec jechało się na turniej ogólnopolski w piątek, żeby zagrać eliminacje. A teraz mamy sytuację taką, że na turnieje ogólnopolskie przyjeżdża każdy, kto chce, a frekwencja jest słabsza niż na turniejach weteranów.
Patrzę na zmiany w badmintonie przez pryzmat pozornych drobiazgów, które jednak wiele mówią o całości. Jak z długami PZBad: wszyscy wiemy, że one są, a dostajemy komunikat, że sytuacja w związku jest świetna i wszystkie należności "są na bieżąco realizowane". To jest taki lakoniczny komunikat, chyba tylko dla tych, którzy nie potrafią czytać bilansów, którzy nie potrafią czytać KRS-ów, tylko słuchają, co powie prezes.
Pozostaje tylko zadać sobie pytanie: skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Nie wiem, czy prezes zna na to odpowiedź. Czytając jego wypowiedzi, odnoszę wrażenie, że chyba jest na innej imprezie. W innym świecie żyje. Wziął jakieś lekarstwa albo ich właśnie nie wziął. Wszyscy wokół coś tam sobie mówią, a jemu cały czas się wydaje, że jest świetnie: po drodze to była wina sekretarzy generalnych, zawodników, trenerów, szkoda, że o księgowej nie wspomina — pewnie wiemy z jakich powodów... Wszyscy są winni oprócz niego. Z tego co możemy poczytać, to mamy związek na wysokim poziomie organizacyjnym, sukcesy niespotykane do tej pory. Przemilcza się kwestię osiągnięć juniorów, tzn. ich wyników na tle dotychczasowych, tzn. najgorszy wynik od 1995 r. Co za tym idzie, ludzie, którzy są w jakiejś mierze zdolni do tego, by zdobyć się na małą choćby analizę, wiedzą: skoro nie mamy teraz wyników juniorskich, to co będzie za 2, 3, 5 lat. Bo też wiemy, że ci zawodnicy, którzy teraz odnoszą sukcesy, prędzej czy później — raczej prędzej — tę karierę zakończą. Możliwe, że patrzymy przez inne okna. Że Mirowski nie ma w ogóle okna — jeśli wracamy do tej przenośni — albo ma w nim różowe firanki, by nie wspomnieć o okularach.

BadmintonZone: Jeśli chodzi o naprawę związku, wnioskuję z pana wypowiedzi, że kluczem będzie zmiana kierownictwa — o ile się uda ją przeprowadzić — zmiana w samym związku, bo on sobie nie radzi z tymi ludźmi na czele. Jak to przeprowadzić?
Marek Krajewski: Daleki jestem od takiego sądu, że fatalna sytuacja związku wyniknęła z winy pracowników. Patrzę na związek jak na firmę. Skoro jest osoba odpowiedzialna za tę firmę, to nie można ciągle zrzucać na dyrektorów, sekretarki. Ktoś ich wszak zatrudnia, ktoś za nich odpowiada. Nie zgodziłbym się z postawieniem tezy, że to wina tych ludzi. Dlatego mówię o weryfikacji stanowisk i weryfikacji zakresu obowiązków, bo możliwe, że te osoby, które się zajmują wydawaniem butów, będą lepsze, gdy będą zajmować się parowaniem lotek. Ja tego jeszcze nie wiem. Nie chcę opierać się tu na plotkach, chcę to zweryfikować. Zastanawiającą dla mnie rzeczą jest, że np. wyjazdami, biletami, hotelami, tego typu sprawami zajmuje się kierownik wyszkolenia, a w przypadku normalnej firmy, to robi po prostu sprawna sekretarka. Widzę tu dziwne rzeczy wynikające może z braku zakresu obowiązków, może ten zakres nie jest dopasowany do kompetencji i później robi się bałagan. Naturalną rzeczą jest, że ktoś dostaje nowy zakres obowiązków i się w tym sprawdza lub nie.
Przyjmując założenie, że zjazd postawi mnie na czele PZBad... Nie będzie oczywiście tak, że przychodzę i każdy dostaje wypowiedzenie. Powiadam — po weryfikacji, bo na dzień dzisiejszy mamy takie kuriozum jak de facto dwóch szefów szkolenia, a nie mamy nawet pół systemu szkolenia. Czyli dualizm w takim obszarze, którego w istocie nie ma.

BadmintonZone: Ten — jak to pan nazywa dualizm — powstał jednak podobno przypadkowo?
Marek Krajewski: Jedna z tych dwóch osób została przywrócona do pracy, bo biuro rachunkowe — jak tłumaczy prezes Mirowski — popełniło błąd. Powiem szczerze, że dawno czegoś tak śmiesznego nie słyszałem. Związek z tego tytułu na pewno poniósł — to zrozumiałe — jakieś koszty (proces sądowy, przywrócenie, pewnie jakieś odszkodowanie — tego nie wiemy), a kwituje się to na zasadzie takiej, że biuro rachunkowe popełniło błąd. Ci, którzy się na tym nie znają, może w coś takiego uwierzą, ale — po pierwsze — biuro rachunkowe nie jest od tego, a — po drugie — jeśli biuro błąd popełni, to konsekwencje i odpowiedzialność leżą po stronie osoby, która podpisuje to zwolnienie. Nie wiem, czy to był prezes czy sekretarz generalny. Zawsze na samym końcu jest prezes. Często jest tak w strukturach, że jeśli jest sukces, to wszyscy są ojcami sukcesu, ale jeśli są porażki, za które trzeba się rozliczyć, to jest jedna osoba na samym początku i ona odpowiada. Jeśli ona się broni, że po drodze było biuro rachunkowe i zwolniło Andrzeja Janeckiego, a teraz się już rozstano z biurem rachunkowym, to jest to śmieszne.
BadmintonZone: Biuro będzie weryfikowane, a zarząd będzie nowy?
Marek Krajewski: Biuro tak, a zarząd też będzie nowy, nie wyobrażam sobie działania z obecnym zarządem. Ten zjazd ma na celu zmianę władz.
BadmintonZone: W wywiadzie udzielonym BadmintonZone w 2009 r. b. sekretarz generalny Bohdan Włostowski twierdził, że jeszcze jako specjalista ds. marketingu i obsługi medialnej PZBad stanowił zagrożenie dla ludzi pracujących tam od 30 lat, tkwiących mentalnie w realnym socjalizmie. Czy pan stanowi zagrożenie dla tak definiowanych osób? Czy tu nastąpi rewolucja?
Marek Krajewski: Rewolucja nastąpi głównie na płaszczyźnie komunikacyjnej. Zakładam, że dziś komunikacji nie ma. Związek powinien być dla zawodników, trenerów i całego środowiska, a jest zupełnie odwrotnie. Natomiast bezpośrednio odnosząc się do słów pana Włostowskiego, to rozumiem, że dostał jakiś zakres kompetencji od prezesa i wolną rękę w ułożeniu tych struktur i zakładam, że sobie nie poradził i za brak swoich kompetencji obwinia pracowników. To jest prymitywne podejście tłumaczyć, że mi się nie udaje, bo tu pracują tacy ludzie. Na przykład trener piłkarski może powiedzieć: gramy systemem 4-4-2. A to że do tego systemu nie ma zawodników, to już jest inna bajka. No i teraz trzeba poszukać zawodników do tego systemu. Albo gramy na takiej zasadzie, że patrzę, jakich mam zawodników i staram się z tego zbudować drużynę. Na tym etapie będę podchodzić do tego w ten sposób, bo mamy świadomość, jaka jest sytuacja finansowa związku. Nie wydaje mi się, że za drzwiami będą stały kolejki osób z najwyższej półki, menedżerowie do pracy. Trzeba wziąć pod uwagę te osoby, które mamy, ale na zasadzie weryfikacji. Dzisiaj nie powiem na pewno, że ta osoba się nadaje lub nie nadaje. Zakładam, że każda z osób będzie miała możliwość pokazania, czy jest w stanie się do mnie dopasować, czy nie.
BadmintonZone: Będzie pan weryfikować osobiście, czy przez firmę human research?
Marek Krajewski: Mam na tyle duże doświadczenie, że będę to robił osobiście. Przy zadłużeniu związku byłoby fanaberią zatrudnianie do tego firm zewnętrznych. Zresztą teraz mamy taką sytuację. Na stałe jest prawnik w związku, a dodatkowo się bierze kancelarię prawną, na przykład dla wzmocnienia interpretacji statutu.
BadmintonZone: To też dualizm...
Marek Krajewski: Dlatego twierdzę, że mamy wiele rzeczy zupełnie niepoukładanych pod względem organizacyjnym. Nawet nie chodzi o pieniądze, tylko o umiejętności. Prezesowi się wydawało, że to jest samograj; przyjdzie się do tego związku i jakoś to będzie. Z jednej strony zarządzanie takim związkiem jest proste: mamy obiecane środki z ministerstwa na dyscyplinę i mamy świadomość, jak możemy tymi środkami rozporządzać; mamy dodatkowe możliwości poprzez innego rodzaju programy ministerialne, które możemy wykorzystywać. To samo dotyczy gospodarstwa domowego. Wiemy, że zarabiamy tyle i miesięcznie musimy w odpowiednich priorytetach popłacić rachunki, a na sam koniec — jak nam coś zostanie — możemy sobie pojechać na wycieczkę lub wymienić meble. Zakładam, że tam ta gospodarka była zupełnie odwrotna. Wszyscy "jeździli na wycieczki", a teraz okazuje się, że mamy nie zapłacone za światło. Stąd z jednej strony jest to proste, bo ja muszę swój budżet wypracować: nie jestem jednostką budżetową, to dostaję na przykład 3 mln złotych, rozkładam to na kupki i patrzę, jakie mam dodatkowe możliwości. A narobić sobie tyle długów... Opierając się na materiałach, które dostałem jako delegat, mamy do zapłacenia około 600 tys. ZUS-u plus odsetki, to zakładam, że to będzie następne 500 tysięcy. Przez kilka lat narobić tyle długów to też jest mistrzostwo świata.
BadmintonZone: A jak będzie wyglądała transparentność w pana wykonaniu?
Marek Krajewski: Ona po prostu będzie. Albo jest transparentność, albo jej nie ma. To tak jak nie można być trochę w ciąży albo nie być. Nie można powiedzieć, że będzie więcej transparentności, czy będzie mniej. Dzisiaj jej nie ma, tymczasem po prostu powinna być. Jest to delikatny obszar. Z jednej strony zahacza o politykę, z drugiej — o public relations. Każda wiadomość może być podana na taką modłę, że np. na Ukrainie Cwalina i Łogosz zdobyli srebrny medal i serce rośnie prezesowi, a można się zastanowić, czy ważniejszą informacją jest, że zdobyli drugie miejsce, czy prezes cieszy się całym sercem. Przez transparentność mam na myśli przede wszystkim to, że PR w tym musi być, polegający na tym, że rzeczy, które będą realizowane, będą podawane. Optymizm trzeba w ludzi wpuścić, coś się dzieje. Wszystkie działania, które będą miały miejsce, będzie do nich dostęp.
BadmintonZone: Będzie można śledzić na bieżąco dług PZBad?
Marek Krajewski: Wiadomo, do czego służy strona internetowa. W swojej pracy chcę się opierać na spotkaniach zarządu raz w miesiącu, ale także na spotkaniach — mówimy w tym momencie o tym pierwszym roku — z prezesami wojewódzkich okręgowych związków badmintona. Przede wszystkim tam ta transparentność się zamanifestuje. Poza tym mówię cały czas o rozliczeniu się. O bilansie zamknięcia i bilansie otwarcia. Zajmie to 2-3 miesiące czasu — szybciej się tego nie da zrobić — zanim zobaczymy, co jest w szafach, pod dywanem. A później transparentność będzie pełna. Chodzi mi też o to, żebyśmy nie wpadli w tej transparentności w taki PR, który dąłby w tubę, jaki ten zarząd jest wspaniały, bo to jest zbyt łatwe na tle obecnego zarządu tak się wykazać za pomocą działań PR. Tu nie ma co zepsuć ani co poprawiać, bo uważam, że takich działań nie ma w ogóle. Nie chciałbym tego jednak wykorzystywać.
Przy okazji zauważę, że nie jestem obecnie w stanie określić poziomu strony internetowej PZBad. To powinna być strona do komunikacji ze środowiskiem. Ta strona to jest porażka. Odnoszę wrażenie, że stroną internetową nikt się w PZBad nie interesuje. W sobotę jest nadzwyczajny zjazd. W życiu każdego związku chyba nie ma ważniejszego wydarzenia. Tymczasem nie ma żadnej informacji, że takowy zjazd się odbędzie.

BadmintonZone: A nuż ktoś nie zauważy?
Marek Krajewski: Jakiś delegat nie doczyta i nie przyjedzie? Bo ci, którzy maja przyjechać, zostali już poinformowani i przyjadą. Mówimy o transparentności, której oczywiście nie ma, bo wszystko jest chowane pod kołdrę i twierdzi się, że wszystkie należności są na bieżąco realizowane. Jeśli należności rozumieć jako eufemizm zawierający w sobie też — to słowo zakazane — długi, to nikt nie postawił pytania: realizowane z czego?
BadmintonZone: No jak to? Zawodnicy nie jeżdżą na turnieje...
Marek Krajewski: No ale to jest dla inteligentnych. A tu nie o to chodzi. Trzeba postawić pytanie: z czego są spłacane? Sponsora przecież nie ma. Jak dostajemy pieniądze z ministerstwa, nie ma tam rubryki "spłata długów". Są celowo przyznawane na różnego rodzaju imprezy. W tym zestawieniu, o którym pani mówiła, to ktoś może sobie zadać pytanie i próbować na nie odpowiedzieć. Kiedy zawodnicy jeżdżą na swój koszt na turnieje... W Brazylii spisali się najlepiej, może to jest rozwiązanie, że powinni jeździć na swój koszt, to będą mieć najlepsze wyniki? Bo tam, gdzie nie jeżdżą za swoje, wychodzi im to trochę gorzej. Jestem za tym, żeby Mateusiak z Ziębą za swoje jeździli na Super Series i wtedy związek będzie miał się dobrze i oni będą mieli więcej punktów (śmiech).
Teraz należy się zastanowić, skąd te pieniądze są przesuwane. Możemy się tylko domyślać. Jeśli postawimy takie pytanie, to dostaniemy pewnie kilkunastozdaniową odpowiedź, z której nic nie będzie wynikało. Ten człowiek
(prezes Mirowski — red.) nie jest w stanie konkretnie odpowiedzieć na żadne pytanie.
BadmintonZone: Czy zamierza pan dokonać szczegółowego przeglądu przepływów finansowych?
Marek Krajewski: Tak jak powiedziałem, punktem pierwszym programu mojego działania będzie rozliczenie. Jeśli chodzi o stan zadłużenia, to dostaliśmy dane w takiej postaci, że w jednej pozycji, w jednym roku pokazuje nam się ZUS, ale to jest w roku 2009 — tam mamy bodajże 1 100 000, a w 2010 mamy 500 000 zł. Autor sam sobie strzela w stopę. Z jednej strony pokazuje 500 000 — no to fajnie: ktoś się nie dopyta i sobie pomyśli, że 500 000 zostało spłacone. Ale ktoś, kto jest bardziej dociekliwy, zauważy, że te drugie 500 000 to są te odsetki, które nie zostały pokazane. I tak źle, i tak niedobrze. Wraca pytanie o to, z jakich środków spłacamy zadłużenie.
BadmintonZone: Gdy dość nagle wybuchła sprawa tych długów wobec ZUS, to powstała nawet koncepcja, by rozwiązać PZBad po to, aby nowa organizacja była pozbawiona tego garbu. Mnie trochę ciężko sobie wyobrazić, w jaki sposób te długi mogą zostać realnie spłacone. Czy wobec tego wykluczać takie rozwiązanie jak likwidacja PZBad? A gdyby opór był zbyt silny, czy nie należałoby nawet rozważać wariantu rosyjskiego sprzed kilku lat, tj. założenia nowej federacji i wejścia jej do struktur zewnętrznych zamiast starej, pomimo oporu tej ostatniej?
Marek Krajewski: Nie wiem, jakie były przesłanki założenia w Rosji konkurencyjnej federacji. Może prezes nie chciał odejść i łamał wszelkiego rodzaju standardy demokratyczne? Z tego, co czytałem, to chodziło o to, że ktoś się przyspawał do stołka i nie chciał odejść. Podobną sytuację mamy u nas, ale zakładam, że mamy większą demokrację i nie trzeba będzie brać przykładu od wschodnich sąsiadów.
Moim zdaniem jest rzeczą niemożliwą, żeby zamknąć jeden sklep i otworzyć — jakby nigdy nic — drugi. Nie ma takiej możliwości. Zawsze jakiś spadkobierca występuje. Były różnego rodzaju przypadki, np. w piłce nożnej, że kluby "uciekały do przodu", czyli zakopywały dotychczasową nazwę i powstawała nowa. Ale tu nie ma takiej możliwości, by uciec przed długami w taki sposób. Ktoś za te długi przecież odpowiada. Wprawdzie, z jednej strony, należy związkiem rządzić jak firmą, z drugiej strony, gdyby taka sytuacja była w firmie, że nie ma programu naprawczego, że nie ma pomysłu, jak wyjść z długów, no to powinno się zgłosić wniosek o upadłość. Za to tak samo odpowiada prezes. Ale tutaj mamy stowarzyszenie i byłaby to kuriozalna sytuacja, żeby jakiś związek ogłosił upadłość. Tym bardziej że związek też jest w stowarzyszeniu, chociażby z PKOl. Weźmy pod uwagę, że tu są struktury często ze sobą połączone. Mamy jednostki państwowe. ZUS też jest jednostką państwową i tutaj szukałbym rozwiązań, w jaki sposób spłacić ten dług, tylko może nie z takim obciążeniem w postaci odsetek. Pewne pomysły oczywiście mam, ale to na pewno wymaga czasu. To nie jest tak, że ktoś przyjdzie i wyłoży. W każdym razie nie musimy się posuwać do tego, by przyjmować wariant wschodni. Nie wydaje mi się też prawnie możliwe, że zamykamy PZBad i otwieramy np. Polski Związek Kometki.

BadmintonZone: W statucie jest możliwość rozwiązania związku.
Marek Krajewski: Oczywiście. Nadzwyczajny zjazd, delegaci mają prawo rozwiązać. Ale trzeba by wówczas odpowiedzieć sobie na pytanie, co dalej. Nie sądzę, żeby należało tak radykalnie postępować. Weźmy pod uwagę, jakie mamy cele. Chcemy, żeby ta szóstka zawodników zdobyła kwalifikacje olimpijskie. Musimy zachować ciągłość. Nie możemy zakopać wszystkiego, bo ktoś spowodował długi. Jestem zwolennikiem tego, by rozliczyć te osoby — bo dlaczego mielibyśmy ich nie rozliczyć — ale jeszcze nie doszło do tego, abyśmy nie mieli w ogóle pomysłu spłaty tego zadłużenia. Gdyby tak było, że przychodzi następna ekipa, nic jej się nie udało, nie ma znikąd pomocy, no to może trzeba się pokusić o to, aby temat zamknąć. Komornik jest z ZUS-u, siadł nam na konto, wszystko nam zabiera, nie ma w ogóle możliwości działania. Ale tutaj jeszcze takiej sytuacji nie ma, więc jestem za tym, żeby rozliczyć tych, którzy się nie porozliczali z zaliczek, którzy się wykazali niegospodarnością. I tu jest pierwsza możliwość odzyskania tych pieniędzy. Tego nie bierze nikt pod uwagę. Przede wszystkim tego się boi prezes, bo jego determinacja z czegoś wynika. Nie sądzę, żeby wynikała z tego, że chce być prezesem, bo już powinien dawno sobie odpuścić i powinno go to zmęczyć, chyba że jest to dla niego hobby w tym momencie. Moim zdaniem temu panu należało podziękować zdecydowanie wcześniej. Ta determinacja w utrzymywaniu tego stanowiska może wynikać z obawy, że ktoś to rozliczy.
BadmintonZone: Wcześniej nie było kandydata na jego miejsce...
Marek Krajewski: Nie było kandydata, więc nie było alternatywy. To było jednak bardziej na takiej zasadzie, że — umówmy się — może aż tak wielu wariatów nie ma, którzy chcieliby wejść do związku obciążonego milionem długu. I co można ugrać? Można wyprowadzić związek na prostą. Choć mam świadomość, że jeszcze się taki nie narodził, który by wszystkim dogodził. I po drodze oczywiście czy to pewnego rodzaju niezadowolenie, czy kalumnie, będą. A biorąc pod uwagę "polskie piekiełko", to ktoś będzie się zastanawiał: po co on tam wszedł? Musiał w tym mieć jakiś cel, więc pewnie tam jeszcze jakieś pieniądze są. Ale to już tak jest...
BadmintonZone: Czy pieniądze sponsorów miałyby pomóc spłacić długi? Przypomnijmy tu, jak relacjonował w 2009 roku genezę długów wspomniany Bohdan Włostowski. "Poprzednia księgowa narobiła masę malwersacji finansowych — m.in. nie odprowadzała składek do ZUS. (...) Wezwania, które przychodziły z ZUS-u i wzywały do zapłaty, były przez nią wrzucane za biurko. Myśmy znaleźli te stosy papierów po odsunięciu biurka"...
Marek Krajewski: Dobrze, że kiedyś ktoś tam posprzątał (śmiech).
BadmintonZone: Może lepiej było nie odsuwać?
Marek Krajewski: Ludzie chyba nie do końca uważnie czytają... Jeśli ktoś zajmuje się biznesem. Co innego jest, zakładam, że chodzi o moje stanowisko, gdy ten biznes tworzyłem i wiem to, co muszę wiedzieć na temat księgowości czy rachunkowości, czytania bilansu, KRS-u. A co innego jest, jeśli ktoś jest menedżerem w korporacji i odpowiada za obszar od A do B, podczas gdy tutaj jest potrzebna osoba, która ogarnie od A do Z. To jest kluczowe. Więc jeśli ktoś dostaje bilans — a sytuacja trwała bodajże przez trzy lata — i w pozycji "ZUS" jest zero, to — umówmy się — jest to dyskwalifikacja tego, kto tym zarządzał. Bo jak może być ZUS — zero? Ktoś się tym nie zainteresował.
Mówimy tu o rzeczach tak elementarnych, że gdy o tym opowiadam osobom ze sfery biznesu, to nie chcą w to wierzyć, włos im się na głowie jeży. Mamy na końcu w bilansie ZUS — zero i nikt się tym nie interesuje, a później pan Włostowski mówi, że było sprzątanie w biurze i znaleźli jakieś dokumenty.

Cdn.

Rozmowę przeprowadzili Monika Plata i Janusz Rudziński.

Fot. © Janusz Rudziński, BadmintonZone.pl (live)

© BadmintonZone.pl | zaloguj