2020-08-27, Paryż
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
KOBIETY UCIEKAJĄ PIERWSZE

27.08.2010. Piątek był kolejnym dniem sensacji na indywidualnych mistrzostwach świata. Skoro nazwaliśmy czwartkową porażkę Wang Yihan z Eriko Hirose megasensacją, to jak nazwać klęskę dwóch największych faworytów w singlu mężczyzn, przy czym ten największy, Lin Dan (ChRL, 3), nie potrafił w ćwierćfinale zdobyć nawet seta.

Najpierw jednak odpadł lider rankingu światowego, Lee Chong Wei (Malezja, 1; na fot. 1. zmiana koszulki w przerwie). Za przeciwnika miał Taufika Hidayata (Indonezja, 5), badmintonistę bardziej od siebie utytułowanego (mistrz olimpijski, mistrz świata), ale od dawna nie osiągającego równie spektakularnych sukcesów. Co więcej, ostatnie pięć pojedynków obu panów zakończyło się zwycięstwami Malezyjczyka, zwykle w dwóch setach.

Taufik oceniający (dla mediów) skromnie swoje szanse na złoto w Paryżu znakomicie zagrał w pierwszym secie, górując nad Lee w większości elementów gry i zwyciężając do 15. W drugim zwolnił nieco i było widać, że nie dawał z siebie wszystkiego. Lee wygrał do 11, ale można było być pewnym, że Hidayat obudzi się w trzecim secie. Początkowo przeważał w nim jednak Malezyjczyk, który prowadził 10:7. Wtedy Indonezyjczyk zdobył pięć punktów z rzędu. Lee wyrównał po błyskotliwej akcji na 12:12 i nikt nie przypuszczał, że faworyt nie zdobędzie już żadnego punktu.

Nastąpiła faza zdecydowanej przewagi Hidayata, podczas gdy Lee popełniał dużo niewymuszonych błędów. Potem Malezyjczyk uskarżał się na bóle grzbietu. Taufik zdobył dziewięć punktów z rzędu i awansował do półfinału.

O tym jak nie wyobrażano sobie porażki Lin Dana, świadczy to, że zarówno Lee, jak i Hidayat w wywiadach udzielonych po swoim pojedynku w ogóle nie rozpatrywali takiej opcji. A priori mówili o spotkaniu Indonezyjczyka z Lin Danem.

Tymczasem zupełnie inną koncepcję miał Park Sung Hwan (Korea, 13; na fot. 2. zwycięska lotka meczowa), który podjął spokojną i cierpliwą konfrontację z Chińczykiem, z którym przedtem trzy razy wygrał, ale aż dziesięć razy przegrał, w tym ostatnio osiem razy z rzędu.

Parka trenuje na co dzień Chińczyk Li Mao, koreański trener (nieobecny w Paryżu), znienawidzony przez Lin Dana. Li potrafi nauczyć swoich zawodników skutecznego sposobu gry z Chińczykami.

W pierwszym secie Park niczym skała był nieczuły na próby wyszukania słabego miejsca przez Lin Dana. W jego grze nie było żadnej luki i emanował spokojem. Ostatni raz Chińczyk miał bliski kontakt punktowy z rywalem przy 8:9. Potem Koreańczyk stopniowo "odjechał".
Podobnie było w drugiej partii. Od stanu 8:8 Superdan stanowił tylko tło dla Parka. Chińczyk przyznał po meczu, że brakowało mu wewnętrznego spokoju, cierpliwości i koncentracji. Rzeczywiście Koreańczyk potrafił zablokować chińską maszynę i gra Lin Dana nie przypominała tego, do czego nas przyzwyczaił.

Park deklaruje, że nie boi się Hidayata, chociaż ma z nim bilans spotkań 0:7. Jeśli zagra tak dobrze jak z Lin Danem, może być trudnym przeciwnikiem dla Indonezyjczyka.

Ogólnie przyjęło się mówić, że Peter Gade (Dania, 2) miał tym razem nareszcie dobre losowanie. Na ogół eksperci zakładali, że w półfinale spotka się z Chen Jinem (ChRL, 4) i będzie miał ponad 50 proc. szans na awans do finału, gdzie miałby przegrać z Lin Danem.

Rzeczywiście w półfinale na Duńczyka czeka Chen Jin, który z pewnymi kłopotami ograł w ćwierćfinale Tajwańczyka Hsueha Hsuana Yi 22:24 21:5 21:13. Chen nie musiałby chyba grać trzech setów, gdyby nie niespodziewana strata punktu w dogrywce pierwszej partii. Chińczyk skiksował pewny atak: okazało się, że właśnie kompletnie pękła mu rakieta.

Gade ma z Chen Jinem niekorzystny bilans 3:6, ale wygrał ostatnie dwa pojedynki. Duńczyk ma — jak się wydaje — ostatnią wielką szansę na zdobycie mistrzostwa świata. Poprzednio najbliżej tytułu był w 2001 roku w Madrycie, kiedy przegrał w finale.

Szansa Gadego polega na tym, że już odpadli dwaj bardzo dla niego niewygodni rywale, Lin Dan i Lee Chong Wei. Peter w ćwierćfinale dość przekonująco wygrał z Japończykiem Kazushi Yamadą (na fot. 3. na pierwszym planie po przegraniu lotki meczowej z Peterem Gade, na dalszym planie), choć miał kłopoty w pierwszym secie.

Oprócz Gadego, Europę w półfinale reprezentować będzie jedynie jego rodaczka Tine Baun [Rasmussen]. Rozstawiona z numerem 4 Dunka pokonała Cheng Shao-Chieh (Tajpej). Mała Tajwanka po meczu natychmiast zdjęła obuwie i boso pokuśtykała do szatni, sprawiając wrażenie, że stopy ma całe w bąblach.

Duńczycy mogą być zawiedzeni grami podwójnymi, gdyż w piątek odpadli ich debliści Mathias Boe/ Carsten Mogensen (3) ograni przez prezentujących znakomitą formę Cai Yuna i Fu Haifenga (ChRL, 5) oraz Lars Paaske i Jonas Rasmussen (8) wyeliminowani przez innych Chińczyków, Guo Zhendonga i Xu Chena (4). Jednak Paaske i Rasmussen zagrali bardzo dobre spotkanie i trochę zabrakło im szczęścia.

Jednak najlepsze widowisko stworzyli inni debliści, Koo Kien Keat/ Tan Boon Heong (Malezja, 1, fot.) oraz Jung Jae Sung/ Lee Yong Dae (Korea, 7, fot. 4.). Oba sławne duety zagrały olśniewający mecz, w którym było niemal wszystko, czego pragną kibice. Fantastyczne ataki i obrona, efektowne sztuczki techniczne i trzy sety spektaklu.

Jedynie zabrakło napięcia w końcówce trzeciego seta, gdyż Koreańczycy nie potrafili dotrzymać kroku Malezyjczykom i przegrali 25:23 13:21 14:21. Spotkanie można by było nazwać przedwczesnym finałem, gdyby nie rewelacyjna forma Cai'a i Fu, która każe w nich upatrywać głównych faworytów. Do rywalizacji mogą się oczywiście wtrącić również pogromcy Adama Cwaliny i Michała Łogosza, Markis Kido i Hendra Setiawan (Indonezja, 2). To właśnie oni mają za przeciwników w półfinale aktualnych mistrzów świata (Cai/Fu).

W singlu kobiet wspomniana Tine Baun będzie walczyć jako jedyna nie-Chinka w półfinałach. Dotarły tam wszystkie reprezentantki ChRL poza Wang Yihan. Tę ostatnią pomściła Wang Lin, eliminując w ćwierćfinale Japonkę Eriko Hirose.

Szansę na medal zaprzepaściła ostatnia nadzieja gospodarzy, Pi Hongyan (5), ulegając Wang Xin (ChRL, 3, fot. 5.). Dopingowana przez tłumy kibiców wypełniające halę Pierre de Coubertin Francuzka chińskiego pochodzenia była zbyt wolna, by zagrozić rywalce. Rozstawiona z numerem 2 Hinduska Saina Nehwal przegrała natomiast z Wang Shixian (ChRL, 6).

Debel kobiet to jak zwykle dominacja Chinek. Oprócz nich w półfinale pojawią się te "inne" Chinki, z Tajpeju.

W mikście zawiedli mistrzowie świata, Thomas Laybourn i Kamilla Rytter Juhl (Dania, 2). Grali trochę zbyt wolno, a przede wszystkim niedokładnie, by przebić się przez chiński mur w wykonaniu He Hanbina i Yu Yang.

Inny chiński mikst, Zheng Bo/ Ma Jin, poradził sobie z rozstawionymi z numerem 1 Indonezyjczykami, Novą Widianto i Liliyaną Natsir. Mecz był bardzo zacięty, na bardzo głodnych sukcesu wyglądali jednak przede wszystkim Chińczycy: dla Zheng Bo była to szansa na rehabilitację i powrót na stałe do reprezentacji po karze dyscyplinarnej. Indonezyjczycy mogliby jednak bardziej utrudnić zadanie Chińczyków, gdyby Nova nie zawalił końcówki.
Przy lotce setowej dla Indonezyjczyków Widianto zepsuł serw i chyba speszony tym fatalnie zagrał w dwóch kolejnych akcjach, przegrywając medal dla siebie i partnerki (fot. 6.). Ta ostatnia po meczu uciekła szybko do szatni, podczas gdy Nova bohatersko stanął twarzą w twarz z przedstawicielami mediów.

Charakterystyczne, że podobny układ zaistniał w przypadku Laybourna i Rytter. Kamilla uciekła bocznym przejściem (tak jak dzień wcześniej Petia Nedełczewa i Anastazja Russkich), a Thomas cierpliwie i spokojnie udzielał wywiadów.

Na pocieszenie dla Kamilli pozostaje jej siła smeczu. W trakcie piątkowych ćwierćfinałów podano, ze Kamilla, ścinając, nadawała lotce prędkość 224 km/godz. Ustępowały jej Jwala Gutta (deblistka indyjska) — 219 km/godz. oraz Wang Yihan (singlistka chińska), Tine Baun (singlistka duńska) i Ashwini Ponappa (partnerka Gutty).

Ciekawe, że cztery z tych pań pożegnały się już z turniejem, co może świadczyć o tym, że siła to w badmintonie tylko jeden z ważnych elementów.

Chińczykom do pełnego tryumfu w piątkowych grach mieszanych zabrakło sukcesu pary Tao Jiaming/ Zhang Yawen (10). Przegrała ona bowiem z Tajwańczykami, Lee Sheng Mu/ Chien Yu Chin. W półfinale miksta jest jeszcze duet koreański, Ko Sung Hyun/ Ha Jung Eun (12), który wyszedł z tej samej ćwiartki drabinki, w której byli Robert Mateusiak i Nadia Zięba (Polska, 3). W ćwierćfinale Koreańczycy pokonali Diju Valiyantiego i Jwalę Guttę (Indie, 9).

W sobotę będzie można obserwować innowację wprowadzoną przez BWF. Mecze półfinałowe będą rozgrywane na jednym korcie. Otoczenie wokół kortu ma być zaciemnione. Ma to jeszcze bardziej poprawić klimat imprezy, który i tak jest bardzo dobry (z wyjątkiem zbyt wysokiej temperatury; w dodatku w Paryżu jest w ostatnich dniach na ogół bardzo parno).

Znakomitą atmosferę buduje przede wszystkim licznie zgromadzona publiczność. Z entuzjazmem wita dobre zagrania i nagradza oklaskami zwycięzców i przegranych. Oczywiście sympatie i aplauz nie zawsze się rozkładają równo. Pomijając oczywisty olbrzymi doping dla Trójkolorowych, można zauważyć wielkie wsparcie dla np. Petera Gade, czy Taufika Hidayata. Nieprzypadkowo Taufik — wywołany po meczu na środek kortu dziękował publiczności za doping, kończąc słowami "I love you".

Natomiast Gade po meczu stwierdził, że Paryż to najlepsze miejsce, w jakim mu przyszło grać.

Indywidualne mistrzostwa świata w badmintonie. YONEX BWF World Championships, 23-29 sierpnia 2010, Paryż (Francja). Turniej kategorii BWF Events.Wyniki w serwisie tournamentsoftware.com.

Fot. © Janusz Rudziński, BadmintonZone.pl (live)

jr

© BadmintonZone.pl | zaloguj