2020-04-06
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
CO ROŚNIE, A CO SPADA? BILANS YONEX POLISH OPEN 2010

6.04.2010. Występ Polaków częściowo zawiódł powszechne oczekiwania.
Porównanie z ubiegłorocznym turniejem wypada na pierwszy rzut oka fatalnie, mimo że wówczas nie grała Nadia Kostiuczyk. Tym razem występ topowego miksta zakończył sie niewypałem, co opisywaliśmy wcześniej. Nieco słabiej niż w zeszłym roku spisywali się Przemek Wacha i Wang Linling (fot. 1.). Z powodu kontuzji Michała Łogosza nie mógł wystąpić robiący furorę nowy debel (Gigi z Adamem Cwaliną).

W tle Yonex Polish Open są jednak indywidualne mistrzostwa Europy, które w istocie będą stanowić właściwy sprawdzian polskiego badmintona seniorskiego. Sukcesy w Białymstoku byłyby niewiele warte, gdyby sygnalizowały przedwczesny szczyt formy naszych czołowych zawodników. Dlatego dopiero w trakcie czempionatu Starego Kontynentu będziemy mogli ocenić, czy słabsze rezultaty i absencje w międzynarodowych mistrzostwach Polski to prawdziwie niepokojący sygnał kłopotów kadry (po części zdrowotnych) czy może raczej koszt skupienia się na przygotowaniach do zawodów w Manchesterze.

Poza tym godzi się zauważyć bardzo dobre występy debli Cwalina/ Łukasz Moreń i Natalia Pocztowiak/ Agnieszka Wojtkowska oraz stopniowy powrót do formy Wang Linling, której przeszkadzała w tym wcześniej kontuzja.

Prezes Michał Mirowski w telewizji
Dobrze, że półtoragodzinną relację z dwóch gier finałowych (singel i debel mężczyzn) można było obejrzeć w ogólnopolskim kanale TVP Sport. Wprawdzie nie jest on dostępny na dużą skalę a relację nadano dwa dni po zawodach, ale lepsze to niż nic.

Właśnie z tej relacji telewizyjnej można się było dowiedzieć, że zdaniem prezesa Polskiego Związku Badmintona, Michała Mirowskiego (na fot. 2. udziela wywiadu Bogdanowi Pieklikowi z suwalskiego radia internetowemu — www.estacjafm.pl), poziom tych zawodów sukcesywnie rośnie i my mamy tutaj coraz mocniejszych zawodników z krajów azjatyckich, tych największych potęg i z krajów europejskich.

Wprawdzie jeszcze bardziej zdziwiłbym się, gdybym z ust Prezesa usłyszał, że "poziom tych zawodów sukcesywnie spada", ale nie potrafię ukryć pewnego zaskoczenia. Na podstawie tak obiektywnego wskaźnika, jakim jest ranking światowy, można stwierdzić, że z wyjątkiem gry mieszanej poziom turnieju ostatnio wyraźnie spada. Przy czym w deblu kobiet spadł już rok temu.

Prykładowo w 2008 roku w singlu kobiet grały w Warszawie takie gwiazdy jak Juliane Schenk (Niemcy, 14. BWF) i Petia Nedełczewa (Bułgaria, 18. BWF), podczas gdy teraz z numerem 1 rozstawiono Zhang Beiwen (Singapur, 28. BWF) i Judith Meulendijks (fot. 3., Holandia, 29. BWF). Tych przykładów jest więcej, ale prawem Prezesa jest mieć swoje subiektywne, optymistyczne zdanie, z którym jednak w żaden sposób nie mogę się zgodzić. Nawet jeśli będę się opierać nie na rankingu, lecz na obejrzanych meczach.

Trudno mi się też zgodzić z drugą częścią wypowiedzi prezesa Mirowskiego o największych potęgach azjatyckich. Jak wiadomo, największą potęgą azjatycką są Chiny. W Białymstoku ChRL reprezentował jeden zawodnik, bez większych sukcesów w dotychczasowej karierze, który przegrał od razu w kwalifikacjach z polskim juniorem, który zaraz potem odpadł po porażce z polskim młodzieżowcem.

Dla tych, którzy pamiętają, jakie składy przysyłali niegdyś Chińczycy na Polish Open, wypowiedź Prezesa może zabrzmieć niewiarygodnie. Przypomnijmy sobie choćby przegraną Przemka Wachy w finale turnieju z Chen Jinem.

Jeśli prezes Mirowski nie miał na myśli reprezentantów Chin, to kogo? Chyba nie takie potęgi jak Korea i Malezja? Nikt się stamtąd nie pofatygował do Białegostoku.

Zobaczyliśmy dobrze rokujących na przyszłość zawodników z Japonii, Hongkongu i Singapuru (na fot. 4. Shinta Mulia Sari i Yao Lei). Było też dwoje zawodników z Indonezji, którzy nie odegrali większej roli. Trudno jednak mówić o coraz mocniejszych zawodnikach z największych potęg azjatyckich...

W podobnej tonacji jak prezes Mirowski wypowiedział się w telewizji Paweł Lenkiewicz: - Po raz pierwszy, wydaje mi się, że jest tak mocna obsada turnieju, startuje 204 zawodników z 34 krajów świata, między innymi z Azji, cała Azja praktycznie tu przyjechała, poziom jest strasznie wysoki, co mnie jako organizatora bardzo cieszy.

Chociaż zdaje się być dokładnie odwrotnie, niż uważają cytowane osoby, trzeba zaznaczyć, że były to zawody na dobrym poziomie i warte obejrzenia. Można odnotować wiele ciekawych pojedynków, a z uczestników — zwłaszcza tych młodszych — mogą wyrosnąć przyszli medaliści mistrzostw Europy, świata, a nawet igrzysk olimpijskich. Dla wielu polskich zawodników (na fot. 5. brązowi medaliści, Adam Cwalina i Łukasz Moreń) była okazja do zdobycia nowych doświadczeń i zaprezentowania się — niekoniecznie po raz pierwszy — na arenie międzynarodowej.

Lokalizacja
Wprawdzie przeniesienie zawodów z Warszawy do Białegostoku wzbudzało obiekcje wielu osób, ale chyba nie do końca słusznie. W stolicy odbyły się niedawno mistrzostwa Europy drużyn męskich i żeńskich, więc był to najbardziej trafiony moment na próbę "decentralizacji". Białystok i Podlasie to region o dużym potencjale badmintonowym, a zawody tej rangi jeszcze się tam nigdy nie odbywały. Dlatego od początku podobał mi się pomysł zorganizowania w tym roku mistrzostw w tym mieście. Tym bardziej że sam fakt urządzania turnieju w stolicy nie daje rękojmi sukcesu organizacyjnego. Przykładem może służyć zeszłoroczny niewypał z zawodami w oklejonej czarną folią warszawskiej hali Mery, gdzie skargi dotyczyły nie tylko wizualnej strony imprezy.

Trzeba jednak podnieść także mankamenty lokalizacji białostockiej. Największym wydaje się być problem komunikacyjny. Być może umiejscowienie mistrzostw w Białymstoku od razu odstraszyło część potencjalnych uczestników i — mimo że w przeciwieństwie do 2009 roku w tym samym czasie nie rozgrywano żadnego wielkiego turnieju — obsada była słaba.
Ci jednak, których lokalizacja nie odstraszyła, mogli potem tego żałować. Jak relacjonowała na oficjalnej stronie swego związku ekipa niemiecka: Wyruszyliśmy w podróż w środę. Aż do lotniska w Warszawie podróż przebiegała bez problemów, transport stamtąd do Białegostoku jawił się jako niewygodna droga w całkowicie wypełnionym autobusie, co trwało 4 godziny.

Drugi mankament stanowi nie tyle wybór Białegostoku, co rezygnacja z zalet promocyjnych stolicy. Dlatego, o ile w cieniu drużynowych mistrzostw Europy wyprowadzenie mistrzostw z Warszawy uważam za trafne, to w normalnych warunkach warto pamiętać, że import imprezy ze Spały do stolicy został generalnie przyjęty z uznaniem jako dobre posunięcie.

Rzut za trzy punkty

Ciekawostkę stanowi ewenement, że wysokość hali w obiekcie zespołu szkół rolniczych na białostockich Dojlidach z trudem spełniała normę, a wiszące nad używanymi do fazy ćwierćfinałów kortami numer 1 i 5 zaopatrzone w siatki obręcze do koszykówki (fot. 6.-7.) znajdowały się nieco poniżej granicy 9 metrów, w związku z czym po trafieniu w nie lotki podczas gry sędzia prowadzący zarządzał powtórzenie.

Na szczęście koszykarska przeszkoda nie stanowiła częstego problemu. Samo trafienie w nią stanowiło na tyle rzadki wyczyn, że sędziowie żartobliwie przebąkiwali nawet o przyznawaniu trzech punktów za czysty "rzut" przez obręcz.

Statystyka
Łączny czas wszystkich spotkań w turnieju głównym (było ich 126) osiągnął 4275 minut. Statystyczny mecz trwał średnio 33,9 min. Najdłuższy był 71-minutowy półfinał miksta Chayut Triyachart/ Yao Lei (Singapur) — Wong Wai Hong/ Chau Hoi Wah (Hongkong) 24:22 18:21 21:17.

Średnia długość meczu była największa w grze pojedynczej kobiet — 38 min. Nieco niższa w singlu mężczyzn — 36,2 min. W grach podwójnych kończono spotkania — statystycznie rzecz biorąc — szybciej: mężczyźni średnio po 30 min, kobiety po 30,2 min, miksty po 32,9 min.

Generalnie rzecz biorąc, co zresztą nie jest zaskakujące, średnia długość spotkania wzrastała w dalszych fazach turnieju. Na przykład w 1/16 wynosiła 31,9 min, podczas gdy w 1/2 — 45,9 min. Wyjątkiem były finały, których średnia długość (42 min) była wyższa niż ćwierćfinałów (34,1), ale niższa niż półfinałów. Zgodnie z tą regułą w kwalifikacjach średnia długość meczu była jeszcze niższa — 24,9 min (104 mecze trwały łącznie 2588 min).

Podczas zawodów używano lotek Yonex AS-50. Przyjrzyjmy się, jak nimi "gospodarowali" zawodnicy.

W turnieju głównym zużyto 1249 lotek. Oznacza to, że średnio na mecz przypadło mniej niż 10 lotek (9,9). Rekordowe zużycie wyniosło 28 lotek, najoszczędniejsze — dwie.

Najmniej delikatnie traktowali lotki w skali meczu — i to nie jest niespodzianka — debliści. Średnio zużywali 11,7 lotki na mecz. Zważywszy, że deble męskie były najkrótsze, zużycie tam lotek na jednostkę czasu było proporcjonalnie jeszcze wyższe w stosunku do innych gier.

Najmniej lotek wymieniały średnio w meczu deblistki — 7,9. Jednak to właśnie w trzysetowym finale debla pań wyrównano rekord użycia 28 lotek ustanowiony w 1/8 finału singla mężczyzn.

W również trzysetowym finale debla panów użyto 20 lotek. Pozostałe finały były dwusetowe: w singlu mężczyzn zużyto 15 lotek, w singlu kobiet — 11, w mikście — 18.

W kwalifikacjach do turnieju głównego zużycie lotek było mniejsze. 731 lotek w 104 meczach dało średnio 7 lotek na jedno spotkanie. Najwięcej — 19 lotek — zużyto w niektórych meczach singla mężczyzn. Zresztą właśnie w tej grze było największe średnie zużycie w jednym meczu, wyższe nawet niż w deblu mężczyzn. Jednak trzeba pamiętać, że mecze w deblu były średnio znacznie krótsze niż w singlu.

Zob. też:
Prestidigitator Pablo
Pierestrojka Rosjan zgubna dla Polaków
Zrobiliśmy swoje
Obiecuję, że będę walczył
Kwalifikacje niezbyt szczęśliwe dla Polaków. Awans Poszelężnego i trzech par.

Otwarte mistrzostwa Polski w badmintonie. Yonex Polish International Open Championship 2010, 25-28 marca 2010, Białystok (Polska). Turniej z cyklu International Challenge. Pula nagród: 15 tys. dol. Zobacz również wyniki na tournamentsoftware.com.

Fot. © Janusz Rudziński, BadmintonZone.pl (live)

Janusz Rudziński, współpraca: pola

© BadmintonZone.pl | zaloguj