2013-09-30, Warszawa
Z perspektywy 35 lat (14)
Dlaczego w Głubczycach? 40-lecie klubu LKS Technik (część III)
Oczywiście każdy z nas i dzisiaj nosi w sobie swoje nie do końca rozwiązane dylematy. Ryszard też je ma. Ale nie zawsze w życiu jest tak, jakbyśmy sobie wyobrażali i chcieli. Czasami musimy podejmować najtrudniejsze decyzje w swoim życiu, pracy i często są one podejmowane wbrew sobie. Tak było w końcu i ze mną, i z Ryśkiem.

Mogę na zakończenie powiedzieć jedno, pracowaliśmy wspólnie ponad 20 lat i były to lata bardzo trudne, ale też owocne. Lata pracy, podejmowania trudnych decyzji, wzajemnych ciężkich dyskusji, ale wszystko to było robione dla dobra polskiego badmintona. Ile razy Rysiek, podejmując decyzję o tym, kto pojedzie na te czy inne mistrzostwa, krzywdził swoich zawodników, wiem tylko ja i Andrzej. Dlaczego? Czasami ze względów „politycznych” taka decyzja była konieczna. Jednak trener Ryszard Borek zachowywał w takich sytuacjach zimną krew i tylko uważny obserwator mógł ocenić, ile go to kosztowało, ale ja zawsze wiedziałam. Zawsze!

Rysiek bardzo przeżywał każdą decyzję, z którą się nie zgadzał. Takimi były decyzje zatrudnienia w Związku trenerów chińskich: Zhou Jun Linga i później Ling Bo. Miał swoje zdanie, którego bronił. Dlatego też postanowił udowodnić, że można wychować i przygotować zawodnika do startu w igrzyskach olimpijskich bez ośrodka centralnego szkolenia, z pomocą macierzystego klubu. W ten sposób Katarzyna Krasowska zakwalifikowała się do IO 1992 w Barcelonie oprócz Bożeny Wojtkowskiej, Bożeny Siemieniec, Wioletty Wilk, Beaty Syty i Jacka Hankiewicza, którzy trenowali w ośrodku w Olsztynie pod okiem trenera Zhou Jun Linga.

Postronni mogą zapytać, czy wobec powyższego warto było inwestować w trenera zagranicznego, skoro Polak zrobił to samo. Warto! W tym czasie, jeżdżąc po różnych turniejach mniejszych i większych, sami zawodnicy stwierdzali, że polski badminton jest inny, za wolny, mało precyzyjny, zbyt statyczny, bez szybkich akcji. Nacisk na Związek był tak wielki, że trzeba było jakoś rozwiązać sprawę.

Jeden z wyjazdów do Chin pozwolił nam na podjęcie dyskusji z władzami Federacji oraz Chińskiego Ministerstwa Sportu. Za niewielkie pieniądze (dzisiaj nikt z trenerów nie pracowałby za 576 $) zatrudniliśmy młodego chińskiego trenera, który pół roku wcześniej zakończył swoją karierę zawodniczą. Tak w roku 1988 do Polski przeprowadził się Zhou Jun Ling. Z perspektywy czasu mogę ocenić ( jest to tylko i wyłącznie mój punkt widzenia), że treningi nabrały innego wymiaru i innej barwy. Szybkość, trening z wielką liczbą  lotek (multi shuttles), siła, ale specjalistyczna, ćwiczenia ze sztangą bez wielkich obciążeń, liczba powtórzeń, urozmaiciły i spowodowały podniesienie na wyższy poziom techniki gry.

Na efekty zmiany jakościowej treningów nie trzeba było długo czekać. W roku 1989 polska drużyna wygrała Drużynowe Mistrzostwa Europy grupy B Helvetia Cup, które rozegrano w Warnie. Oczywiście sceptycy mogą powiedzieć: nie, nie, to nie jest możliwe, aby w niecały rok od przyjazdu trenera chińskiego osiągnąć to, co nie było możliwe dotychczas. Jednak twierdzę, że zmiana trenera, zmobilizowała zawodników, wykrzesała z nich motywację i sukces osiągnęli. Trener Zhou Jun Ling pracował z polskimi zawodnikami do IO 1992, później jeszcze dwa lata w klubie FSO Polonez, aby w końcu wyjechać do Włoch a następnie do Walii, Irlandii, Szkocji, by na stałe w końcu pracować dla Wielkiej Brytanii (obecnie – Francji). Niestety cel uświęca środki. My takich pieniędzy nie mogliśmy mu zaoferować. Tym niemniej uważam, że warto było zatrudnić trenera z Chin, ponieważ wtedy zmieniło się zasadniczo oblicze polskich treningów.
Kolejne lata to współpraca z Ryszardem Borkiem, który miał do pomocy trenera Ling Bo z Chin. Nie wszystko szło jak z płatka i pewnego dnia Ling Bo niespodziewanie wyjechał po nieudanym starcie debla Damian Pławecki/ Robert Mateusiak w 1995 r. w Lozannie na mistrzostwach świata i nie zakwalifikowaniu się na IO 1996 w Atlancie. Wtedy tylko Katarzyna Krasowska uzyskała kwalifikację olimpijską – trenerem jej był Ryszard Borek.

Od tamtej pory do końca roku 2004 Rysiek był trenerem kadry narodowej i olimpijskiej. To z jego inicjatywy powstał reprezentacyjny debel Michał Łogosz/ Robert Mateusiak. W roku 2000 po raz pierwszy para ta zdobyła w Glasgow brązowy medal mistrzostw Europy seniorów, by kolejno zdobywać medale brązowe w roku 2002 w Malmo, w 2004 w Genewie oraz po raz pierwszy brązowy medal w deblu na China Masters 2005, ale wtedy Ryśka i mnie już nie było w związku. I choć Rysiek nie prowadził już w roku 2005 kadry narodowej i reprezentacji, ten sukces należy zaliczyć na jego konto. Ponadto jego zawodnik Przemysław Wacha na Mistrzostwach Europy w Genewie w roku 2004 zajął 5. miejsce.

Dzisiaj, pisząc o LKS Technik Głubczyce, nie sposób było nie napisać o Ryśku, najlepszym polskim trenerze w polskim badmintonie. W roku 2005 w styczniu, po moim odejściu z Polskiego Związku Badmintona odszedł też Ryszard. Zresztą, przewidując taką sytuację, od września 2004 roku rozpoczął nową przygodę z badmintonem na Cyprze.

Czasy się zmieniły. Potrzeby i wymagania najlepszych polskich zawodników również. W późniejszych latach Polski Związek Badmintona zatrudniał trenerów koreańskich i chińskich, którzy wraz z zawodnikami  ciężko pracowali, aby ci zdobyli medal na IO lub mistrzostwach świata. Dotychczas to się nie udało, najlepsze, piąte miejsce zdobył debel mężczyzn Michał Łogosz i Robert Mateusiak  oraz  mikst Robert Mateusiak i Nadia Kostiuczyk-Zięba na IO w Pekinie  2008 oraz na IO Londynie w 2012 r. a także na  mistrzostwach świata w Kantonie w 2013. Na medal trzeba będzie poczekać kolejne kilka lat.

Natomiast ja zawsze będę miała wielki szacunek dla Ryszarda jako trenera, który wyciągał polski badminton z TKKF-u na arenę międzynarodową.
I niech inni mówią, co chcą – Ryszard, bardzo Ci dziękuję za to, co zrobiłeś! Chapeau bas!

Wszystkim, którzy pracowali na sukcesy tego wspaniałego Klubu serdecznie gratuluję, a w szczególności rodzinie nieżyjącego Bolesława Zdeba, Marianowi Masiukowi, Edwardowi Kurkowi, Bohdanowi Chomętowskiemu, Zbigniewowi Polkowi, Stanisławowi Rosko, Antoniemu Wiśniowskiemu, Andrzejowi Walczakowi, Zdzisławie Szałagan, a przede wszystkim trenerowi Ryszardowi Borkowi, gdyż dzięki jego sile, wytrwałości, jasno wytyczonym celom, głębokiej wierze w to, co robi i bezgranicznemu zaangażowaniu, LKS Technik Głubczyce mógł osiągnąć tak wiele. Nie było i nie ma w polskim badmintonie trenera, który tak ciężko zapracował na sukcesy klubu i reprezentacji Polski. Determinacja, udział w szkoleniach, ukończone kursy trenerskie, chęć podglądania trenerów azjatyckich, zaowocowały wynikami.
Tylko ja i Andrzej wiemy, ile kilometrów przemierzyliśmy z Ryśkiem, dyskutując na tematy badmintonowe. I powiem szczerze, nie były to łatwe rozmowy. Odbywały się zawsze na sławetnych spacerach, gdyż wtedy lepiej się myślało i osiągało konsensus. A drogę z Głubczyc do „Marysieńki” najlepiej poznali Rysiek i Andrzej. Wiele razy również spacerowaliśmy w COS OPO Spała podczas zgrupowań kadry narodowej. Po treningach zawodnicy odbywali obowiązkowe zajęcia rehabilitacyjne i fizykoterapię, a my godzinami chodziliśmy po spalskich lasach. Nasze spacery przynosiły efekty w postaci nowych planów, korekty obecnych, a także były impulsem do tworzenia nowych. Rysiek był wymagającym partnerem; każdy nowy projekt musiał być szeroko uzasadniony, ale efekty polskiego badmintona w latach 1980-2005 były widoczne, a i dzisiaj niektórzy zawodnicy gdyby chcieli, mogliby wiele powiedzieć na ten temat.

Nie napisałam tutaj o wielu ludziach sportu, którzy wspierali klub przez lata, a byli to:
Zbigniew Przybylski, Bożena Domagała, śp. Władysław Czaczka, wspaniały człowiek prezes LZS Zarządu Wojewódzkiego, Kazimierz Biernacki, Zofia Jungowa z Urzędu miasta i Gminy w Głubczycach, Jan Wac, przewodniczący Rady Gminy i wielu, wielu innych, z którymi mieliśmy przyjemność spotykać się w różnych znaczących dla klubu okolicznościach. Przyznam szczerze, tylko jednej jedynej osoby z Głubczyc nie wspominam mile. Pewnego pana, którego działalność przełożyła się na osłabienie na długie lata pozycji klubu.

Dzisiaj trenerami w klubie LKS Technik Głubczyce są: Bożena Wojtkowska–Haracz, najlepsza zawodniczka Polski, która ukończyła AWF Wrocław i jest dyplomowanym trenerem (Bożena przejęła schedę po Ryśku – swoim trenerze, pracując także w Zespole Szkół Licealnych, Szkole Mistrzostwa Sportowego Badmintona w Głubczycach) oraz Zbigniew Serwetnicki.

Fot. 1. Polska reprezentacja badmintona w Chinach w 1986 r. W drugim rzędzie — oprócz chińskich gospodarzy — widoczni od lewej Ryszard Borek, Andrzej Szalewicz, Jadwiga Ślawska, Brunon Rduch, Grzegorz Olchowik, Piotr Czekal i Jacek Hankiewicz. W pierwszym rzędzie trzecia od lewej tłumaczka Shi Pin, a dalej: Zofia Żółtanska, Bożena Siemieniec, Ewa Rusznica (Wilman).
Fot. 2. Jadwiga Ślawska i Ryszard Borek podczas pobytu polskiej reprezentacji w Chinach w 1986 r.
Fot. 3. Ryszard Borek, Katarzyna Krasowska i Jadwiga Ślawska-Szalewicz na spotkaniu z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim po IO w Atlancie w 1996 r. Na zdjęciu także zapaśnik Andrzej Wroński.
Fot. 4. Katarzyna Krasowska i Ryszard Borek podczas uroczystego spotkania z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim po IO w Atlancie w 1996 r. Pierwszy z lewej Jan Ślawski, wybitny trener i sędzia judo.

Jadwiga Ślawska-Szalewicz

cdn.

Fot. © Jadwiga Ślawska-Szalewicz (archiwum)

W związku z jubileuszem Polskiego Związku Badmintona kontynuujemy publikację cyklu złożonego ze wspomnień i historycznych refleksji Jadwigi Ślawskiej-Szalewicz. Była prezes PZBad, była wiceprezydent Europejskiej Unii Badmintona (EBU — obecnie Badminton Europe, BE), honorowa prezes PZBad, pisze również często o badmintonie w swoim blogu "Okiem Jadwigi", poświęconym zresztą o wiele szerszej tematyce.

Poprzedni odcinek zamieściliśmy 22.09.2013.

jr

© BadmintonZone.pl | zaloguj