2013-06-02, Warszawa
Z perspektywy 35 lat (6). Rok 1985, cz. 3
Kontynuujemy publikację tekstu Był rok 1985... Jadwigi Ślawskiej-Szalewicz, napisanego w Oslo 18 listopada 2006 r. Pierwsza część ukazała się na BadmintonZone.pl 16.04.2013, druga – 1.05.2013. Autorka wspomina organizację mistrzostw Europy – Helvetia Cup.


Horst Kullnigg, prezydent Austriackiego Związku Badmintona, późniejszy dyrektor finansowy Europejskiej Unii Badmintona, nasz wielki przyjaciel, który wiele razy ratował mnie z opresji, gdy brakowało nam drobiazgów, a on przesyłał je poprzez swoich zawodników, do którego mogłam wysłać telex – telex to było urządzenie techniczne, przez które kontaktowaliśmy się ze światem. Łącze sztywne, wydzwanialiśmy do centrali połączeń międzynarodowych, łączono nas z wybranym numerem w świecie i nadawaliśmy to, co zostało zaperforowane (zakodowane na taśmie). Specjalistką pracującą na tej maszynie była Regina Jarnutowska; obsługiwała wszystkie związki sportowe mające swoją siedzibę na Stadionie Dziesięciolecia. O ile dobrze pamiętam, były to: Polski Związek Akrobatyki Sportowej, Polski Związek Rugby, Polski Związek Podnoszenia Ciężarów, Polski Związek Hokeja na Lodzie, Polski Związek Łyżwiarstwa Figurowego, Polski Związek Łyżwiarstwa Szybkiego, Polski Związek Tenisa Stołowego, Związek Piłki Ręcznej w Polsce, Sportfilm i my.

W ten sposób załatwialiśmy różne sprawy w kraju i za granicą oraz udział naszych zawodników kadry narodowej i reprezentacji Polski w zawodach międzynarodowych i mistrzowskich.

Uroczyste otwarcie zawodów zorganizowaliśmy w „Teatrze na Woli”. Udało mi się przekonać Dyrekcję Teatru i za niewielkie pieniądze zapłacone za wynajem Teatr przez dwie godziny gościł ponad sześćset osób zawodników trenerów, sędziów i działaczy europejskiego badmintona. W tych niezwykle trudnych latach osiemdziesiątych, jak już wspominałam, szaroburych, siermiężnych, chciałam pokazać elicie badmintonowej jak pięknym Krajem jesteśmy, jaką mamy wspaniałą kulturę, historię, jaka piękna jest nasza polska tradycja.

Nie stać nas było na wielkie wydatki, dlatego zwróciłam się do Akademii Wychowania Fizycznego, do kierownika Zespołu Pieśni i Tańca tej uczelni, aby odpłatnie wystąpili na otwarciu Mistrzostw Europy Helvetia Cup ’85. Prowadzący Zespół był również wykładowcą na uczelni, znaliśmy się, dlatego łatwo uzgodniliśmy szczegóły, podpisaliśmy umowę i zespół folklorystyczny na kilka godzin zawładnął teatrem i naszymi sercami. Dziewczyny i chłopcy z AWF, piękne stroje łowickie, góralskie, żywieckie, śląskie oraz uroda i młodość bijąca od tancerzy i chóru podbiły serca widzów. Nawet wtedy, gdy jednej z tancerek zerwały się korale uzupełniające strój krakowski, znakomitym refleksem wykazał się jej partner. Rzucił się na scenie i – w takt muzyki wykonując pompki – pozbierał czerwone korale. Otrzymał za ten występ burzę oklasków, widownia szalała, nuciła piosenki, aplauz na stojąco, a na zakończenie występu wszyscy członkowie Rady EBU (EBU Council) otrzymali: panie – piękne chusty krakowskie, które wręczyli tancerze, a panowie – czapki krakowskie przystrojone prawdziwymi pawimi piórami.

Udane otwarcie, moje łzy i wyrazy uznania od najstarszego uczestnika pana Andersa Segercrantza z Finlandii, przedstawiciela jednego z najstarszych szlacheckich rodów fińskich, który ze łzami w oczach powiedział mi, że nigdy nie widział tak pięknego ekspresyjnego i kolorowego otwarcia zawodów sportowych. Pękałam z dumy… Gdyby wiedział, jak nam się w tej naszej ukochanej Polsce ciężko żyło i ile wysiłku kosztowało nas przygotowanie imprezy, ale o tym wiedzieliśmy tylko my.

Na czas mistrzostw biuro związku przenoszono do hotelu Vera (dzisiaj tego hotelu nie ma, za to jest hotel Etap) i tam przez kilka dni przeżywaliśmy chwile grozy i szczęścia. Pomagała nam grupa ludzi: i młodych, i starszych. Młode dziewczyny z Uniwersytetu Warszawskiego ubrane w czerwone sweterki z napisem „badminton” oraz obowiązkowo w jeansy, pełniły funkcję hostess pod wodzą Beaty Gajewskiej (obecnie Moore) oraz Zygmunta Smardzewskiego, tłumacza w Centralnym Ośrodku Sportu w Warszawie (niestety już nie żyje).

Zygmunt był moją podporą, prawą ręką, człowiekiem duszą, często pracującym dla Polskiego Związku Piłki Nożnej – spokojnym, zrównoważonym, starszym panem. To dzięki niemu nauczyłam się patrzeć na wiele spraw z dystansem i uśmiechem na ustach. W trudnych sytuacjach, gdy widać było, że wulkan ma za chwilę eksplodować, czułam uścisk jego ręki na moim łokciu i łagodne spojrzenie mówiące: „daj spokój, za to nie warto umierać, odpuść” i w ten sposób moja eksplozja mijała. Również On nauczył mnie powiedzenia „no problem”. Kiedyś, gdy znalazłam się w sytuacji bardzo trudnej, powiedział: nie ma co rwać włosów z głowy, musisz uśmiechnąć się tak, jak pięknie potrafisz, powiedz „no problem”, a na zimno szybko rozważymy rozwiązanie problemu. Pamiętaj, twój nastrój i sposób podejścia do sprawy jest odbiciem zachowania innych, trudne sprawy zdarzają się często i tylko od twojej zimnej krwi i podejścia na luzie do sprawy zależeć będzie nastrój gości. Jesteśmy przecież państwem zza „żelaznej kurtyny”, ludzie, którzy tu przyjechali, zaufali nam, dlatego nie mogą zobaczyć twojego strachu, bezradności. Możesz zrobić wszystko, tylko proszę zachowaj zimną krew. Takie nauki pobierałam również od niezapomnianego Zygmunta. Nie powiem, bardzo lubiłam z nim pracować, gdyż Jego takt i kultura oraz trzeźwość umysłu wiele razy ratowały mnie z dużych i małych opresji.

Niedziela – ostatni dzień zawodów – nagrody, w 1985 r. piękne, ręcznie malowane puchary z Włocławka (kolejny sponsor) i kwiaty, a wieczorem bankiet (to duże słowo, uroczysta kolacja lepiej pasuje) dla wszystkich uczestników, zawodników, trenerów, sędziów (ubranych jednakowo w szare spodnie i granatowe marynarki z haftem na piersiach i napisem, w białych koszulach i krawatach Polskiego Związku Badmintona – garnitury uszyte na miarę dzięki naszemu działaczowi Z. Zawadzkiemu, którego żona pracowała w Spółdzielni „Wspólna Sprawa” i dlatego udała nam się ta wspólna sprawa dla polskich sędziów), organizatorów, sponsorów i VIP-ów. Tylko w ten sposób mogliśmy wszystkim podziękować za wspólnie spędzone dni, za bezsenne noce, za wszystko, co wspólnie osiągnęliśmy. Pewnie dlatego do dziś wiele osób z rozrzewnieniem wspomina tamte czasy, trudnej konsolidacji i nadzwyczajnej atmosfery 30-40-osobowej grupy, którą tworzyliśmy wspólnie przez tamte pięć lat (od roku 1980 do 1985), ekipy organizatorów dla tych i innych mistrzowskich zawodów organizowanych przez Związek w Warszawie, a później w COS OPO Spała (ale to było znacznie później i o tym też napiszę).

To były wspaniałe lata polskiego badmintona, tworzenia najlepszej imprezy badmintona w Polsce, międzynarodowych mistrzostw Polski, mistrzostw Europy w latach 1999 i 2001 oraz szkolenia zawodników już utytułowanych takich jak: Jerzy Dołhan, Bożena Wojtkowska-Haracz (na fot. 1. po prawej; z lewej Ewa Rusznica), Bożena Siemieniec-Bąk, Zosia Żółtańska, Jacek Hankiewicz, Grzegorz Olchowik, Stanisław Rosko, Janusz Czerwieniec, Beata Syta, Elżbieta Grzybek, Kazimierz Ciurys.
Atmosfera, jaką tworzyliśmy w latach osiemdziesiątych w sporcie, troska o wszystko, o najdrobniejsze detale, brak kłótni, współpraca, wysiłek organizacyjny wielu ludzi, są dziś nie do odtworzenia. We wspomnieniach tych nie może zabraknąć też przywołania dwóch panów: Janusza Łojka i Andrzeja, którzy zajmowali się filatelistyką, kartkami pocztowymi – pierwsza wydana była z okazji Helvetia Cup’85. Inicjatorem był Janusz Łojek (na fot. 2. czwarty z lewej; widoczni również inni sędziowie, m.in. Jerzy Grzybowski, Jan Cofała, Andrzej Janecki, Julian Krzewiński oraz prezes Andrzej Szalewicz), który na szczęście zajmuje się tymi sprawami do dziś. W tej tradycji lepsi od nas są jedynie Japończycy, Indonezyjczycy, a w Europie – Austriacy. Janusz projektował, wykonywał, drukował i wydawał wraz z Pocztą Polską setki kartek, stempli okolicznościowych, kopert FDC, ale o tym napiszę już w innym wspomnieniu. Na zakończenie tych historycznych wspomnień chciałabym przytoczyć wypowiedź z roku 1985 sekretarza generalnego EBU. Emil ter Metz z Holandii na bankiecie kończącym imprezę powiedział m.in.:

Nienawidzę działaczy, którzy mówią: poświęcam się dla sportu – tacy niech odejdą. Naszej grze potrzeba ludzi, którzy użyczają jej swojego serca. Będą nagrodzeni, widząc młodzież, która jest przyszłością narodów albo nawet przyszłością Zjednoczonej Europy, fizycznie i umysłowo dojrzałą do swoich zadań życiowych. Będziecie nagrodzeni, widząc przyjaźń i lepsze zrozumienie między ludźmi z różnych części świata. Może kiedyś będzie taki świat, w którym jedyną walką będzie ta rozgrywana na korcie badmintonowym. W imieniu EBU ogromnie dziękuję za wasze przyczynianie się do tego.

Jak proroczo brzmiały te słowa w roku 1985; nikt z nas nie myślał wówczas o Zjednoczonej Europie, nikt nawet nie śmiał marzyć, że kiedyś będziemy jej równoprawnymi członkami, że kiedyś nasz ukochana, biedna Polska będzie piękniała z dnia na dzień. Wtedy myśleliśmy tylko o małych przyziemnych sprawach: o mydle, szamponie i papierze toaletowym (a nie ściernym) w każdym sklepie.


Na zakończenie, na bankiecie, który zorganizowaliśmy dla wszystkich uczestników w restauracji „Bazyliszek” na Rynku Starego Miasta, Polski Związek Badmintona został odznaczony medalem za wspaniałą organizację i ja ten medal osobiście odbierałam (fot. 4.).

cdn.

Jadwiga Ślawska-Szalewicz

Fot. © Jan Rozmarynowski i Jadwiga Ślawska-Szalewicz (archiwum)

W związku z niedawnym jubileuszem Polskiego Związku Badmintona kontynuujemy publikację cyklu złożonego ze wspomnień i historycznych refleksji Jadwigi Ślawskiej-Szalewicz. Była prezes PZBad, była wiceprezydent Europejskiej Unii Badmintona (EBU — obecnie Badminton Europe, BE), honorowa prezes PZBad, pisze również często o badmintonie w swoim blogu "Okiem Jadwigi", poświęconym zresztą o wiele szerszej tematyce.
Poprzedni odcinek zamieściliśmy 1.05.2013.

jr

© BadmintonZone.pl | zaloguj