2021-09-20, Warszawa
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
WSZYSCY JESTEŚMY OBECNĄ SYTUACJĄ ZMĘCZENI. CZĘŚĆ 3

20.09.2011. Począwszy od piątku BadmintonZone publikuje wywiad z wybitnymi polskimi badmintonistami — Przemkiem Wachą i Wojtkiem Szkudlarczykiem (fot.). Ze względu na objętość zebranego materiału, całość podzielona została na trzy części. Dziś prezentujemy ostatnią część wywiadu.

Chęć wypowiedzenia się na łamach BadmintonZone zgłosiła jednak niemal cała ścisła kadra narodowa. Wywiady z kolejnymi badmintonistami Redakcja będzie sukcesywnie zamieszczać na stronie.

Pola: A jeśli chodzi o sponsora — firmę Kumpoo?
Wacha: Praktycznie mieliśmy sponsora na talerzu. Pojechaliśmy na Sudirman Cup i były rozmowy o moim indywidualnym kontrakcie i kontrakcie dla PZBad. Jeśli chodzi o mój kontrakt, to ja rozmawiałem sam z Chen Gangiem, bo to był przyjaciel tej firmy. Kumpoo też go wcześniej sponsorowało. Ta firma chciała wejść na rynek europejski. Wiadomo — w Danii był Head, w Anglii, Holandii, Niemczech — Yonex. A Kumpoo chciało wejść do Polski. Robert Mateusiak, Nadia Zięba, Kamila Augustyn, Michał Łogosz, Adam Cwalina, Wojtek Szkudlarczyk — było w kogo inwestować. Ale kontrakt z PZBad nie doszedł do skutku, przez prezesa Mirowskiego.
Szkudlarczyk: Nie ma co ukrywać.
Wacha: Ten kontrakt faktycznie był już podpisany.
Szkudlarczyk: Wtedy właśnie wyrzucali chińskiego trenera Chen Ganga. Na zarządzie tłumaczyli się, że to nie będzie miało żadnego wpływu na podpisanie kontraktu z Kumpoo. I wcale nie jest tak, że Chińczyk ma tam tak dużo do powiedzenia; oni wszystko pilotują i kontrolują. Dwa miesiące później okazało się inaczej. To już można sobie samemu odpowiedzieć, dlaczego tak się stało.
Wacha: Chen Gang, jak wyjeżdżał z Polski, powiedział: przykro mi, sponsora nie będzie. Myśmy już wiedzieli, że nie będzie. Przyznam się, że dostałem maila od szefa Kumpoo, kiedy ludzie z PZBad chcieli wyrzucić Chen Ganga. I szukali pretekstu do tego. Nie wypłacano mu pieniędzy, które mu obiecano. Szef Kumpoo zapytał się mnie krótko: czy to jest prawda, co Cheng Gang powiedział. Czy to jest tylko wymysł Cheng Ganga. Chciał mieć jakieś potwierdzenie z drugiej strony. Napisałem prawdę, jak było. Bo to, co zrobił prezes Mirowski z naszymi trenerami z Azji, jak ich oczernił, to jest po prostu skandal.
Szkudlarczyk: Jak rozmawialiśmy z zawodnikami z innych państw, z Francuzami czy Anglikami — jak przyszli do nas azjatyccy trenerzy, którzy są znani i szanowani na całym świecie — to ci zawodnicy mówili, że zaczynają się obawiać Polski, bo rośnie kolejna siła w Europie. A teraz, jak z nimi rozmawiamy, to się z nas śmieją. Nam jest nawet trudno podpisać indywidualne kontrakty z jakąkolwiek firmą, bo nikt nie chce inwestować w polski rynek. Co z tego, że dadzą nam sprzęt, pieniądze zawodnikom, skoro związek ich nie wysyła na turnieje. Jaką reklamą jest taki zawodnik? Przez tą całą sytuację cierpią głównie zawodnicy. Bo związek nas nie finansuje na odpowiednim poziomie, dodatkowo nie możemy zdobyć pieniędzy z zewnątrz, od sponsora. Bo sponsorzy wiedzą, jaka jest sytuacja w Polsce. Takie informacje się rozchodzą. Kiedyś, jak byli azjatyccy trenerzy, to wszyscy przychodzili z kontraktami, a teraz o kontrakt jest bardzo ciężko.
Wacha: Wszystko szło w dobrym kierunku, jak byli Chen Gang i Kim Young Man. Inaczej się trenowało. Teraz też trenujemy, ale kiedyś to było inaczej poukładane. Każdy wiedział, co ma robić. I nawet jeśli coś się nie podobało, to i tak było wiadomo, że tak trzeba zrobić, bo trener tak każe.
Szkudlarczyk: Było coś takiego jak autorytet trenerski. Było wiadomo, że skoro to jest trener światowej klasy, to nasza praca musi przynieść efekty. A teraz trener nie potrafi wyjaśnić, dlaczego robimy to, co robimy.
Wacha: Podstawowy błąd to pozbycie się trenerów z Chin i z Korei.
Szkudlarczyk: Mamy trenerów, jakich mamy i wyniki są adekwatne do tego, jak to wszystko działa.
Wacha: Ja bazowałem jeszcze trochę na trenerach z Korei i Chin. Nadia z Robertem to samo. Ale teraz już nie grają tak, jak kiedyś. Widać, że to już nie jest to, co było kiedyś.
Szkudlarczyk: Uważam, że wszyscy bazowali na azjatyckich trenerach — przez pół roku, 7 miesięcy. Na tym, co wtedy wypracowaliśmy. Ostatni rok wszyscy mieli słaby, ja mówię ogółem. Zresztą widać po wynikach. Nawet te drużynowe wyniki to pozostałość po tym, co zostało wytrenowane przez Chena i Kima. Wiadomo, że to też nie jest tak, że trener odejdzie i się od razu gra gorzej. Jeszcze troszeczkę zostało, na te pół roku.
Pola: Wobec tego, co was motywuje do grania?
Wacha: My się sami nakręcamy. To jest nasza praca, my to kochamy. Ja tym żyję.
Szkudlarczyk: Czekamy na zmiany na lepsze.
Wacha: Czasami związek robi wolne, my sami chodzimy na treningi, sami sobie halę opłacamy. Lotki sobie zapewniamy.
Szkudlarczyk: Teraz, po mistrzostwach świata, wymyślili, nie wiadomo skąd, wolne.
Pola: Dlaczego?
Szkudlarczyk: Bo to oszczędność.
Wacha: Pojechaliśmy na mistrzostwa świata, potem 2 tygodnie wolnego i ogółem nie trzeba przez miesiąc za halę płacić. Wszędzie szukają oszczędności. Ale tak nie da rady. Jak będą wszędzie szły oszczędności, to wyniki będą wyglądały tak, jak wyglądają. Mam straszny żal do związku. Chcę zmian! Wyjdzie to wszystkim na dobre.
Pola: Masz żal do związku, tzn. konkretnie do kogo? Do prezesa, do sekretarz generalnej, do księgowej?
Szkudlarczyk: Obecna księgowa akurat jest jedyną osobą, do której się nie można przyczepić.
Wacha: Dokładnie.
Szkudlarczyk: To jedyna osoba, na temat której nie można powiedzieć złego słowa.
Wacha: W związku zawsze dużo obiecują, jak się do nich pójdzie na rozmowę. Później nic z tego jednak nie wynika. Myślę, że pan Mirowski miał swój czas, wykazał się tak, jak się wykazał. Sam nie odejdzie. Ale jak przegra wybory, to będzie to z korzyścią dla PZBad, dla nas. Może niekoniecznie dla mnie, raczej dla młodzieży, bo ja jestem już na końcu kariery i nie chcę, żeby badminton szedł w tym kierunku, w którym idzie. Konieczne są zmiany.
Szkudlarczyk: Liczymy na to, że wrócą te czasy, kiedy byli trenerzy. Trzeba zmian, bo to, co jest, już się przejadło.
Wacha: Wszyscy jesteśmy już obecną sytuacją zmęczeni. Nie iskrzy to wszystko tak, jak powinno.
Pola: Co zamierzacie po IO?
Wacha: Jak się nic nie zmieni, to się zastanowię, czy warto dalej grać.
Szkudlarczyk: Jeżeli będzie tak, jak teraz, że mam dopłacać do wyjazdów, do mieszkania w Warszawie, do wyżywienia, to nie będę tego ciągnął. Jeżeli jestem w ścisłej kadrze, to powinienem mieć zapewnione podstawy. A ja nie mam możliwości jeżdżenia na turnieje i sprawdzania się. Bo każdy turniej to jest jednak koszt. Po co mam być w ścisłej kadrze, skoro mi to nic nie daje? Do tego, żeby grać w lidze, mogę sobie 3 razy w tygodniu trenować i iść gdzieś do pracy. I taki poziom mi wystarczy do grania ligowego. Teraz mamy wrzesień i do końca roku zostały 4 miesiące, a związek nie zapewnia w tym czasie żadnego wyjazdu! To jest pytanie, po co ja trenuję? Do tego, żeby zagrać za pół roku na Polish Open? W klubie można potrenować do takiego startu.
Wacha: To jest skandal. Związek nie ma pieniędzy na wyjazdy i za to nie odpowiada. A jak chłopcy chcą sobie zrobić parę dni wolnego, żeby pozaliczać coś w szkole, bo wcześniej nie mogli, to związek chce ich ukarać karą finansową. To jest chore.
Pola: Może to alternatywny sposób na pozyskiwanie funduszy dla PZBad?
Wacha: Chyba tak.
Szkudlarczyk: Ale chyba nie tędy droga. Tym bardziej, jak są takie warunki, to powinny zostać nam stworzone takie warunki, żebyśmy mogli się uczyć. Jest teraz taka możliwość, że jak się ma osiągnięcia sportowe i zalicza szkołę w terminie, to można dostać stypendium ministra. Pojechałem do wykładowcy, który przyjął mnie poza godzinami pracy. A PZBad każe mi teraz przedstawiać zaświadczenia.
Wacha: Bo związek chce jakiś świstek.
Szkudlarczyk: Później w szkole mi powiedzą: proszę pana, jest określony termin, proszę przyjść w terminie. A ja w tym czasie będę na turnieju. Nie będę chodził do wykładowcy, który idzie mi na rękę, po jakieś zaświadczenie. Jeszcze jedna sprawa, pani sekretarz rozpowiada wszystkim, którzy przyjdą do biura, że my sobie pojechaliśmy na wakacje.
Wacha: Przykładowo pani sekretarz twierdzi, że ja nie chodzę na treningi. A pani sekretarz nie jest od tego, tak mi się przynajmniej wydaje. Od tego jest trener i szef wyszkolenia. Skoro trener twierdzi, że ja mam 3 razy w tygodniu chodzić na treningi albo 33, to jest już nasza sprawa. Trener pozwala mi na to i nikt się nie powinien w to wtrącać. Ja chodzę na wszystkie treningi, na które powinienem chodzić.
Szkudlarczyk: Dlatego był problem z azjatyckim trenerami, bo naprawdę dużo wymagali od zawodników, ale tyle samo wymagali od władz.
Wacha: Jak byśmy pracowali tak jak związek, to żadnego zawodnika by od nas nie było na listach światowych. No może by było 120 miejsce, może 115, może nawet 90 by się udało zahaczyć. Wszystko się toczy z rozpędu. Tylko nam zależy.
Szkudlarczyk: Ja teraz nie mam żadnych turniejów, wróciłem ze Słowacji, którą sobie opłaciłem za własne pieniądze i boli mnie ręka, boli mnie noga, ale przyszedłem na trening dla chłopaków, którzy wyjeżdżali na Ukrainę, żeby z nimi potrenować. Ale tak naprawdę, mam kontuzję, powinienem nic nie robić, bo nie mam żadnego turnieju — związek mi żadnego nie zapewnia. Tylko, że kochamy to, co robimy i mamy nadzieję na zmiany. Staramy się w tym wszystkim funkcjonować. Aczkolwiek ciężko jest.
Pola: A jest ktoś jeszcze w związku, kto wydaje się wam życzliwy, kompetentny?
Wacha: Ja na przykład nie mam problemu z Adamem Bieleniewiczem. To znaczy nie mam z nim wielkiego kontaktu — po prostu do niego piszę maile i proszę, żeby mnie zgłosił na turniej i on to robi. W ciągu 24 godzin dostaję maila ze zgłoszeniem. I tutaj nie ma problemu. Zawsze się stara pomóc.
Szkudlarczyk: Zawsze się stara utrzymać kontakt.
Wacha: Chociaż z wieloma sprawami odsyła do pani sekretarz generalnej.
Szkudlarczyk: Tak jest z tego powodu, że ma związane ręce. Jakąkolwiek decyzję trzeba podjąć, to wszystko musi przechodzić przez sekretarz generalną. Bo ona tam rządzi.
Pola: Zawsze tak było?
Wacha: Nie.
Szkudlarczyk: W ogóle powinno być chyba tak, że to prezes rządzi. Powinno być tak, że każdy ma swoje obowiązki i je wykonuje. A to wszystko nie funkcjonuje.
Wacha: Przecież my nie wymagamy, bóg wie czego.
Szkudlarczyk: Przez ostatnie 2 lata byliśmy raz w Spale — korzystaliśmy wtedy dwa razy z sauny i dwa razy była hydroterapia. To wcale nie jest śmieszne.
Pola: A inne rzeczy?
Wacha: Mamy masażystę, który przychodzi na treningi, ale teraz żeśmy się dowiedzieli, że na treningach nie musi być.
Szkudlarczyk: Nie wiemy, na jakiej zasadzie pracuje.
Wacha: Mamy do niego dzwonić, jak jest potrzeba i wtedy ma przychodzić. Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi.
Szkudlarczyk: Wcześniej mieliśmy masażystę, który pracował w COMS-ie. Przychodził dwa-trzy razy w tygodniu po treningu i masował nas, a dodatkowo było wejście do wszystkich lekarzy w COMS-ie przez to, że on tam pracował. Zmieniono go na człowieka, który miał być niby w pełnym wymiarze, ale niedawno się dowiedzieliśmy, że wcale nie musi być. Więc zastanawiamy się, po co ta zmiana. Dziwne to jest dla mnie.
Pola: A opieka lekarska?
Wacha: Ja miałem niedawno kontuzję nogi i musiałem mieć zastrzyk i rezonans magnetyczny w COMS-ie, to za rezonans płacił COMS, a za zastrzyk i USG 1200 zł musiałem sobie sam zapłacić. Napisałem do Adam Bieleniewicza maila w tej sprawie, bo de facto urazu doznałem na treningu, nie stało się to na dyskotece. Dostałem odpowiedź, że nie ma w ogóle takiej możliwości, żeby mi to zwrócili i mam sobie sam zapłacić. Bo związek nie jest od tego i nie ma na to pieniędzy. Na szczęście wszystko mi opłacił klub (Technik Głubczyce — red.). Ogółem kluby nam bardzo dużo pomagają. Kluby teraz lepiej działają niż PZBad, bo wiem miesiąc wcześniej, na który wyjazd dostanę finansowanie od klubu i mogę się spokojnie przygotować do turnieju. W PZBad nie zawsze tak jest. Gdyby nie kluby, to byłoby bardzo ciężko. Mój klub, LKS Technik Głubczyce, jest profesjonalnym klubem, na który zawsze mogę liczyć.
Szkudlarczyk: Ja miałem rok temu operację na kolano, łąkotkę. Jedyne, w czym związek mi pomógł, to przez jakiegoś lekarza zorganizował operację wcześniej przez NFZ, bo prywatnie ta operacja kosztowała 5 tys. zł — a związek od razu powiedział, że możliwości zwrotu pieniędzy za coś takiego nie ma. Potem 3 miesiące rehabilitacji za 5 tys. zł z własnej kieszeni. Żadnego wsparcia ze związku.
Szkudlarczyk: Paradoks jest taki, że jak ktoś ma kontuzję, tak jak teraz Michał Rogalski miał kontuzje i musiał być w Warszawie, żeby jeździć do lekarza, to nie przysługuje mu wyżywienie — bo nie trenuje. Kontuzjowany zawodnik to nie jest zawodnik.
Wacha: Tak się nie robi tym bardziej, że Michał kontuzji doznał na treningu, bardzo ciężko trenując i wykonując swoją pracę.
Szkudlarczyk: Pani sekretarz twierdzi, że jak ktoś ma kontuzję, to powinien jechać do domu. A przecież tu, w Warszawie, można chodzić na rehabilitację, na zabiegi, jakich nie ma gdzie indziej.
Wacha: W domu nie ma takiej możliwości leczenia, jak w Warszawie. Ja w Głubczycach nie mam takich możliwości, jakie mam tutaj, w COMS-ie.
Szkudlarczyk: Na początku to dotykało tylko nas, ale teraz jest tak, że ta sytuacja dosięgła już nawet małe kluby, które są zmuszone współpracować z PZBad. W związku pracują dinozaury. Kolejny przykład. Człowiek, który jest odpowiedzialny za licencje ligowe (Marek Idzikowski — red.), do którego dzwoni rodzic dziecka i mówi, że ma jedno pytanie. Zadaje to pytanie, po czym mówi: przepraszam, chciałem jeszcze o coś zapytać. I słyszy odpowiedź: miał pan tylko jedno pytanie i Pan Idzikowski odkłada słuchawkę. Jak taka osoba może przyciągnąć ludzi do badmintona?
Wacha: Proszę zobaczyć, jaka jest promocja badmintona. Wyniki były naprawdę na wysokim poziomie, teraz są trochę gorsze. Jaka wówczas była promocja? Co związek robi, żeby rozreklamować badminton?
Szkudlarczyk: Były medale ME drużynowe i indywidualne. Co z tym zrobiono?
Wacha: Za drugie miejsce na drużynowych mistrzostwach w Warszawie dostaliśmy po 1,1 tys. zł nagrody z ministerstwa. Jak zawodnik spytał prezesa Mirowskiego, czy związek przewidział jakieś nagrody za historyczny sukces, to usłyszał, że nie. Tak jesteśmy nagradzani. Jak jest źle, to nam się dostaje. A jak jest dobrze — to też jest źle.
Szkudlarczyk: Chcemy zmian!
Wacha: Jeszcze raz to powiem: chcemy zmian! Mam nadzieję że to wszystko pójdzie w dobrym kierunku od 2 października.

Zob. też:
Gorzej być nie może
W to, co się u nas dzieje, nikt nie chce wierzyć.

Fot. © BadmintonZone.pl (live)

pola

© BadmintonZone.pl | zaloguj