2019-04-28
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
PODSTAWOWYM PROBLEMEM JEST BRAK KOMUNIKACJI. CZĘŚĆ 8.

28.04.2009. Począwszy od piątku (17.04.2009) publikujemy wywiad z byłym sekretarzem generalnym Polskiego Związku Badmintona — Bohdanem Włostowskim (fot.).
Ze względu na objętość zebranego materiału, całość podzielona została na kilkanaście części. Niebawem zapraszamy do lektury kolejnej, dziewiątej części wywiadu: "MIEĆ KOZŁA OFIARNEGO".

pola: Jaka była reakcja po złożeniu przez ciebie rezygnacji?
B.W.: Rozmawiałem z dwoma członkami zarządu na ten temat. Były to rozmowy przyjacielskie i rzeczowe. Jednak ze strony osób najważniejszych nie było próby kontaktu. Spotkałem się co prawda raz z prezesem, aby ustalić warunki mojego odejścia. Wówczas pozwiedzał mi, że nie będzie mnie przekonywał do zmiany decyzji, bo szkoda jego zdrowia. Słyszałem pośrednio, że moja decyzja była zbyt pochopna. Kiedy jasnym było, że to moje ostatnie dni, prezes przyjechał do biura rozmawiać z pracownikami.
pola: Dlaczego twoje odejście miałoby mieć wpływ na dalszą pracę biura?
B.W.: Nie wiem, czy moje odejście miało mieć wpływ na dalszą pracę biura. Nie ma ludzi niezastąpionych. Jednak w biurze podczas mojej pracy panowała w sumie miła atmosfera. Miałem zespół, na który mogłem zawsze liczyć. Jednak przez pierwsze dni po moim odejściu była konsternacja. Złożyłem wymówienie, nie było wiadomo, co dalej. Szukaliśmy rozwiązań. Na rozmowie z prezesem, o której wspomniałem powyżej, wspólnie ustaliliśmy, że nie będziemy się nawzajem obciążać winą. Ja zorganizuję jeszcze Polish Open, i pomogę z podczas innych imprez na zasadzie współpracy. Ogólna konkluzja była taka, że będę w przyszłości pomagał organizować inne imprezy.
pola: Wtedy pojawiają się różne pomówienia?
B.W.: W drugim obiegu dochodzą mnie słuchy, że całą winą za różne sytuacje jestem obarczany ja. Mówi się, że odszedłem, bo zażądałem horrendalnej pensji, na którą związku nie stać. Odszedłem, bo chciałem założyć własną firmę, przez którą chciałem prać pieniądze. Wysłałem więc do prezesa Mirowskiego maila, w którym stanowczo nalegałem, aby ta sytuacja się skończyła. On mi oczywiście odpowiedział, że nie ma z tym wszystkim nic wspólnego.
pola: Jak się to zakończyło?
B.W.: 10 lutego, w dniu kiedy miałem odebrać wyniki badań potwierdzających lub wykluczających moją chorobę, wpadłem na chwilę do biura, prezes akurat rozmawiał z pozostałymi pracownikami, ja również zostałem poproszony na rozmowę. Powiedziałem wówczas, że się źle czuję, bo widzę, że jeśli mnie zabraknie, to wszystko, co tak misternie budowaliśmy razem przez ostatnie 3 lata, runie. A nie chciałbym, żeby tak było. Wtedy nastąpiła euforia po stronie prezesa. Zaczął mówić, że sekretarz zmienił zdanie i wraca. Słowem, mamy sekretarza generalnego.
pola: A ty nic takiego nie powiedziałeś?
B.W.: Nie, poza tym liczyłem, że będziemy rozmawiać dalej, nie mogłem zostać dłużej, bo miałem wizytę w szpitalu. Ale już żadnej rozmowy tego typu ze mną nie było. Znowu wróciliśmy do takiego status quo, że jeśli ktoś ma rozmawiać z prezesem, to tylko Adam Bieleniewicz, a ja jestem z boku. Miałem się zajmować Polish Open, tylko i wyłącznie.
pola: Bieleniewicz nie pełnił jeszcze wówczas obowiązków sekretarza generalnego?
B.W.: Nie. Oficjalnie pełnił obowiązki dyrektora sportowego. Niektórzy mówią, że nie końca w zgodzie z prawem, ale zarząd go powołał, więc pełnił. To był czas ME w Liverpoolu. Ekipa i prezes pojechali na te mistrzostwa, a ja zacząłem je relacjonować. To była ostatnia próba przełamania impasu. Liczyłem jeszcze na to, że po tym wszystkim prezes wróci z Liverpoolu i wrócimy do tematu.
pola: Mimo tego, że złożyłeś już wymówienie, byłeś w stanie rozmawiać?
B.W.: Tak, choć nie twierdzę, że powróciłbym do biura na tych samych zasadach. Chciałem ustalić, jak ma wyglądać ewentualna współpraca. Miałem swoje pomysły, chciałem je skonfrontować z opinią drugiej strony. W drugim obiegu mówiło się, że sekretarz generalny wraca. Dementowałem te pogłoski, ale wykonywałem swoją pracę tak dobrze, jak tylko się dało. Rozpętała się afera o informacje dotyczące brązowego medalu Polski na ME. Został napisany tekst i umieszczony na stronie, ale według mnie to nie nadawało się do publikacji. Zdjąłem to z zamiarem poprawy. Prezes zaczął wtedy alarmować mnie, że była informacja, a jej nie ma, a ja blokuję stronę internetową, nie wykonuję jego poleceń. Zadzwonił do mnie, powiedział, że mam przywrócić tekst i dać mu do słuchawki Adama (Bieleniewicza — red.).
pola: Posłuchałeś się?
B.W.: Tekstu nie przywróciłem. Dwa dni później, w poniedziałek 15 lutego, prezes przyszedł wcześniej do biura i poinformował wszystkich, że obecna sytuacja jest nie do przyjęcia — ponieważ paraliżuję pracę biura to prezydium rozmówi się ze mną w sobotę, 27 lutego. Starał się wysondować pracowników biura, czy znają hasła dostępowe do poczty elektronicznej, strony internetowej i elektronicznych kont bankowych. Dysponowałem tymi danymi jako administrator WWW.
pola: To wszystko działo się za twoimi plecami?
B.W.: Kiedy tego dnia przyszedłem do pracy, atmosfera była straszna. Wszystko to wyglądało tak, jakby decyzja o tym, iż mam być odwołany z funkcji dyrektora Polish Open, już zapadła. Ponadto pojawiły się oskarżenia o to, że blokowałem stronę internetową, nie chciałem przekazać haseł, ale nikt z kręgu władzy mnie nigdy o to nie poprosił. Nie było żadnej rozmowy ze mną na ten temat.
pola: Mimo to wciąż angażowałeś się w organizację Polish Open?
B.W.: W zasadzie większość była już przygotowana. Jednak wystąpiły niespodziewane problemy. We wtorek, 23 lutego, przyszła informacja z urzędu miasta stołecznego Warszawy, że dotacja na Polish Open została nam zabrana, ponieważ nasz wniosek nie przeszedł kontroli formalnej. Dzień wcześniej dowiedziałem się, że prawdopodobnie zostanę odsunięty od organizacji Polish Open. Konsternacja. W środę, kiedy potwierdziłem informację o odebraniu dotacji, poszliśmy z prezesem na rozmowę ostatniej szansy do biura sportu miasta stołecznego Warszawy z prośbą o pomoc finansową. Ale zostaliśmy potraktowani z dużym dystansem, ponieważ w trakcie rozmowy prezes zasugerował, iż potrzebujemy kwoty trzykrotnie wyższej niż ta, którą wpisaliśmy w pierwotnym wniosku.
pola: Pytałeś potem prezesa o motywy takiego postępowania?
B.W.: Pomyślałem sobie, że jak wyjdziemy z urzędu miasta, będzie dobry moment, żeby zahaczyć o temat, ale prezes uciekł przede mną... do toalety. Pojechałem sam do biura, niebawem prezes zadzwonił do mnie i prosił, żebym przygotował pisma, które podtrzymują przyjęte ustalenia i złożył je w urzędzie. Zadałem mu wtedy wprost pytanie, jaką mam pewność, że będę robił Polish Open. Bałem się, że wszystko przygotuję, a prezes mi powie w sobotę: Dziękuję. De facto wszystko było gotowe. Mirowski odpowiedział, że jak wyciągniemy działa i będziemy do siebie strzelać, to nic z tego nie będzie. Lepiej ze sobą rozmawiać. Przystałem na to, pomyślałem, że przyjdzie sobota i będziemy ze sobą rozmawiać. Nie chciałem szukać pośrednika, pisać maili, żeby to znowu nie zostało wykorzystane przeciwko mnie. Chciałem po prostu rozmawiać, ale nie mogłem się doprosić. W tej organizacji podstawowym problemem jest brak komunikacji. Na każdej płaszczyźnie.

(c.d.n)

Zob. też:
Zostałem faktycznie rozstrzelany.
Zacząłem dopuszczać się polemiki.
Cały czas wybiegałem przed szereg.
Kupili siebie nawzajem.
Otwarte wypowiedzenie wojny.
Polityka wybiórczego informowania.
Byłem totalnym outsiderem.

Fot. © BadmintonZone.pl (archiwum)

pola

© BadmintonZone.pl | zaloguj