2019-04-24
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
ZACZĄŁEM DOPUSZCZAĆ SIĘ POLEMIKI. CZĘŚĆ 6.

24.04.2009. Począwszy od piątku (17.04.2009) publikujemy wywiad z byłym sekretarzem generalnym Polskiego Związku Badmintona — Bohdanem Włostowskim (fot.). Ze względu na objętość zebranego materiału, całość podzielona została na kilkanaście części.
Niebawem zapraszamy do lektury kolejnej, siódmej części wywiadu: "ZOSTAŁEM FAKTYCZNIE ROZSTRZELANY".

pola: Co postanawia komisja rewizyjna?
B.W.: Jak dowiedziałem się już po zjeździe, na 3 członków komisji za udzieleniem absolutorium było 2 członków, a jeden był przeciw. Wobec tego absolutorium zostało przegłosowane. Jest jednak mały problem: nie wiadomo, co będzie dalej. Komisja rewizyjna została załagodzona, udzielają absolutorium zarządowi, prezes Mirowski trochę odetchnął. Proszę go wówczas o rozmowę. Jednak Mirowski odpowiada, że nie ma o czym rozmawiać: albo chcę być w zarządzie, albo nie. Zdecydowanie odmawiam. Konsternacja. Zaczyna się zjazd. Nerwowa atmosfera. Następuje wybór prezesa, ale jest sytuacja specyficzna: jeden kandydat. I nie ma nikogo innego. W związku z powyższym Mirowski wygrywa.
pola: Z jakiego powodu nie ma innego kandydata?
B.W.: Wiadomo, że jest zadłużenie w ZUS, są problemy. Ludzie, którzy by byli ewentualnie zainteresowani, są namawiani, ale nie chcą. Mirowski wygrywa, ma mandat na 4 lata. Zaczynamy dyskutować na temat członków zarządu, choć wszystko jest już ustalone — kto do tego zarządu wejść powinien. Jest lista zgłoszeniowa i procedura taka, że każdy z kandydatów na członka zarządu zostaje oficjalnie zapytany i musi wyrazić zgodę albo dezaprobatę tego, czy on w tym zarządzie będzie czy nie. Pytają wszystkich po kolei, wszyscy się zgadzają, ja wstaję, mówię, że nie zgadzam się i następuje martwa cisza. Odbywa się głosowanie, zarząd zostaje ukonstytuowany. Składam rezygnację. To była pierwsza rezygnacja, jaką złożyłem. Pisemnie, prezesowi, 23 października 2008 roku.
pola: Co tobą kierowało?
B.W.: Po pierwsze, chciałem, aby nowy zarząd miał czystą sytuację i sam decydował, kto będzie pracował w biurze. Po drugie, bardzo nie chciałem, żeby ktokolwiek z pracowników biura był w zarządzie. Był to pierwszy, podstawowy zgrzyt między mną, a władzą. Należy pamiętać, że poza mną funkcjonował jeszcze jeden człowiek, który był jednocześnie pracownikiem biura i członkiem zarządu. On nie uzyskał wymaganej liczby głosów, ja zrezygnowałem, więc sytuacja zrobiła się klarowna: brak członków zarządu wśród pracowników biura. Ponadto, kiedy byłem wybierany na stanowisko sekretarza generalnego w maju 2007, pomyślałem sobie, że zostanę do IO. Po IO pomyślałem, że nie mogę tego wszystkiego tak w środku rzucić. Przyjdzie koniec kadencji, skończy się pewien etap i OK, stąd ta rezygnacja przed wyborami. Ale po wyborach, kiedy znany był już skład zarządu, zostałem zbombardowany rozmowami. Ludzie, którzy teraz mnie oczerniają, wówczas byli pierwszymi, którzy przekonywali mnie, że jest dobrze, powinienem pomóc, są nowe władze, będzie łatwiej. Na początku byłem sceptyczny, ale miałem jakieś wewnętrzne poczucie misji. Pomyślałem: "Może tak?". Rzeczywiście, jest trudno, wiem, że za dwa tygodnie będzie problem finansowy, ale jakoś damy radę, mamy zespół. Po wielu rozmowach podjąłem decyzję, że OK. Jeszcze raz spróbuję.
pola: Czyli wciąż pełniłeś rolę sekretarza generalnego?
B.W.: Formalnie nie byłem odwołany przez zarząd. Pierwsze zebranie zarządu miało na celu, po pierwsze, ukonstytuowanie się zarządu i odwołanie mnie albo odrzucenie mojej rezygnacji. Zarząd odrzucił moją rezygnację. Wtedy jednak pomyślałem, że muszę trochę zmienić strategię. Do tej pory byłem spolegliwy, co kosztowało mnie masę zdrowia. Jeżeli miałem wydawane polecenie, to z nim nie dyskutowałem, tylko starałem się je wykonać. Natomiast nigdy nie dopuściłem się otwartej polemiki, co do słuszności lub braku słuszności danego polecenia. Pomyślałem jednak, że skoro kolejne 4 lata mam robić to wszystko, muszę zacząć uczestniczyć w procesie decyzyjnym nie tylko na etapie jego realizacji, ale również planowania. Zacząłem dopuszczać się polemiki, czasami bardzo niewygodnej. Polemiki, która była bardziej rozsądna niż metoda faktów dokonanych.
pola: Na czym polegała metoda faktów dokonanych?
B.W.: Pokażę ją na przykładzie przyjazdu do Polski trenera Chen Ganga i Chinki Wang Linling. Najpierw ściągnęliśmy ich do kraju, a potem zastanawialiśmy się, jak znaleźć pieniądze na ich utrzymanie. Zacząłem się temu sprzeciwiać. Przeszkadzała mi, ponadto, polityka cenzurowania informacji — do środowiska docierało tylko tyle, ile powinno dotrzeć.
pola: Wstąpiłeś na ścieżkę wojenną?
B.W.: Pierwszy, otwarty konflikt, który został niejako przez mnie wywołany, co prezes odebrał jak policzek, to było precyzyjne wyliczenie — tak, żeby nie dało się już zarzucić, że są to wyliczenia zrobione na kolanie — prawdziwego stanu zaległości PZBad w ZUS oraz tzw. zadłużenia operacyjnego. Poprosiłem pracowników biura, żeby wszystkie niezapłacone faktury zostały wypisane: co do daty, kontrahenta, terminu płatności i kwoty. To wszystko zostało zebrane. Osobiście za pomocą kalkulatora odsetkowego policzyłem wysokość odsetek w ZUS, zebrałem to wszystko i wysłałem maila do całego zarządu.
pola: Jakie były reperkusje tego posunięcia?
B.W.: Z tego, co się potem dowiedziałem, prezes Mirowski wyznawał zasadę, że jeśli ja mam rozmawiać z zarządem, to tylko przez niego. A ja, omijając swojego przełożonego, poszedłem do ludzi, którzy biorą odpowiedzialność za tę organizację. Uważałem, że członkowie zarządu są w pełni odpowiedzialni za stan związku, innymi słowy, za dług, który teraz jest, oni również biorą odpowiedzialność. Jaką jednak odpowiedzialność oni biorą, skoro nie wiedzą, jaka to jest suma? A kwota była porażająca, nawet dla mnie. Ja tę informację puściłem, wszyscy członkowie zarządu ją otrzymali. Napisałem, że to jest w tej chwili najbardziej pewna informacja i zaczęły się wtedy poszukiwania, czy rzeczywiście wyliczenie jest zrobione słusznie. Okazało się, że słusznie. Nie dało się niczego podważyć, choć prezes próbował. Zaczął to tłumaczyć. Wysłał maila teoretycznie sprostowującego do wszystkich członków zarządu. To było moje pierwsze oficjalne wystąpienie przeciwko prezesowi — koniec grudnia 2008, początek stycznia 2009.
pola: Wszelkie inne próby porozumienia z Mirowskim zawiodły?
B.W.: Próbując rozmawiać z prezesem na temat strategii na rok 2009, nie mogłem się przebić. Miałem poczucie wewnętrznego osamotnienia. Robiłem coś, ale nie byłem w stanie tego skonsultować z prezesem, choć on mógł zmienić moje zamierzenia w jednej chwili. To, nad czym spędziłem tydzień — nowy budżet, on był w stanie przewrócić zupełnie do góry nogami. W związku z tym napisałem do niego bardzo osobisty i bardzo męski list, bo to była jedyna forma dotarcia do niego z komunikatem. Ponieważ ani nie chciał mnie słuchać, ani nie mogłem się z nim umówić na spotkanie.
pola: Wydawało ci się, że list rozwiąże sprawę?
B.W.: Uważałem, że skoro przeleję te wszystkie rzeczy na papier, to stworzę taki moment, kiedy będziemy mogli zacząć na ten temat dyskutować. Prezes to odrzucił. Co więcej, wykorzystał ten list przeciwko mnie, odczytując go na zebraniu roboczym zarządu podczas mistrzostw Polski — w Suwałkach, w styczniu 2009 — całemu zarządowi. Tam były różne rzeczy: dotyczące mojego wynagrodzenia, planów na przyszłość, zabezpieczenia finansów związku w taki sposób, żeby nie upadło szkolenie, byłej księgowej, która oskarżała mnie o różne rzeczy, a okazało się, że sama ma problemy z prawem. Było wiele kierunków, które mu pokazałem. To wszystko w dosyć twardych, męskich słowach. Ludzie potem mi mówili, że to był mój największy błąd, bo Mirowski to wykorzystał w 100% przeciwko mnie, żeby mnie rozstrzelać.

(c.d.n)

Zob. też:
Cały czas wybiegałem przed szereg.
Kupili siebie nawzajem.
Otwarte wypowiedzenie wojny.
Polityka wybiórczego informowania.
Byłem totalnym outsiderem.

Fot. © BadmintonZone.pl (archiwum)

pola

© BadmintonZone.pl | zaloguj