2018-03-20, Warszawa
Wspólny mianownik: badminton (1)
Rozmowa z prezesem Fundacji Narodowy Badminton Markiem Krajewskim. Część 1.


JANUSZ RUDZIŃSKI: Panie prezesie, dlaczego mniej więcej od czasu odejścia z funkcji prezesa Polskiego Związku Badmintona nie startuje pan w zawodach seniorów, choć całkiem dobrze to panu szło? Czy to obowiązki prezesa Fundacji Narodowy Badminton są przyczyną absencji?

MAREK KRAJEWSKI: Po pierwsze to mi się partner, Piotrek Kalinkowski, kontuzjował na dłuższy okres czasu. A ja też nie mogłem sobie pozwolić, chociaż koledzy pytali mnie o możliwość wspólnego pogrania. Po drugie brak czasu – zawody są 1-2 razy w miesiącu. Ale to wcale nie znaczy, że badminton, traktowany w sposób sportowy czy fizyczny, poszedł na półkę. Dwa razy w tygodniu chodzę na treningi, niekoniecznie muszę powiedzieć, że trenuję, ale cały czas w badmintona gram. Turniejów rzeczywiście brakuje, bo rywalizacja zawsze jest ważna, ale jest szansa, że się poprawię.

J.R.: Czy założenie fundacji – początkowo nosiła inną nazwę: Fundacja Polskiego Związku Badmintona – było pana pomysłem?

M.K.: Tak, oczywiście, to był mój pomysł. W początkowej fazie, jak pan zauważył, miała ona nazwę Fundacja Polskiego Związku Badmintona. Jako związek w tamtym czasie mieliśmy dosyć ograniczone możliwości. Związek borykał się z problemami finansowymi i organizacyjnymi. Nie można było składać różnego rodzaju wniosków. Jako związek nie mogliśmy bezpośrednio wejść w pewne programy („Badminton sportem powszechnym”), stąd pomysł na fundację jako narzędzie, by upowszechniać badminton.

J.R.: Może przypomnijmy, dlaczego nie mogliście składać wniosków.

M.K.: Ze względu na zadłużenie związku poprzez moich poprzedników, którzy trochę tych długów w ZUS-ie narobili. Z uwagi na zadłużenie wobec podmiotów publiczno-prawnych Związek nie spełniał wymogów formalnych aby ubiegać się o dotacje celowe ze środków publicznych.

J.R.: Taka była sytuacja wówczas. To spowodowało potrzebę założenia fundacji w określonych warunkach. Czy te elementy się zmieniły obecnie? Jak fundacja odnajduje się w trochę innych warunkach?

M.K.: Tu się potwierdziło, że potrzeba jest matką wynalazków. To po pierwsze. Po drugie, żeby założyć fundację i móc w jakikolwiek sposób działać, należy zainwestować środki własne,  więc ja te środki włożyłem do fundacji, aby móc wykazać się wkładem własnym przy realizacjach programów. Na pewno też było łatwiej pozyskać dodatkowe źródła finansowania, aby organizować Polish Open. To było kluczowe. Nie mogliśmy występować jako związek o środki, chociażby do miasta, na możliwość sfinansowania hali czy części całego przedsięwzięcia. No i to w tamtą stronę poszło. Po drodze powstawały oczywiście referencje, dzięki którym jesteśmy coraz lepiej postrzeganym partnerem: fundacja działa od pięciu lat. Tych przedsięwzięć sporo zostało przeprowadzonych, a każde przedsięwzięcie buduje referencje i z takiej małej kulki zrobiła się dosyć duża kulka, dosyć dużo tych programów jest i tak to się potoczyło. Mówiłem na zjeździe, że nie wycofuję się z badmintona, bo cały czas jestem z nim związany. Kontynuuję działanie w obszarze, który moim zdaniem jest bardzo ważny. Chodzi o upowszechnianie dyscypliny sportu na samym dole, czyli poprzez szkoły, kluby, amatorów. To wszystko mieści się w obszarze działania fundacji.

J.R.: Jaką ma pan wizję fundacji na przyszłość? Jakaś ewolucja, czy…

M.K.: Celem fundacji jest – jak ma w swoim statucie – wspieranie polskiego badmintona. Ten obszar jest dosyć szeroki, bo wsparcie można udzielać w różny sposób. Oczywiście tego wsparcia było sporo w ostatnim czasie. Biorąc pod uwagę zapisy statutowe i biorąc pod uwagę programy związane z upowszechnianiem, to nie mam planów związanych z przekwalifikowaniem fundacji, tylko cały czas z jej rozwojem.

J.R.: Jeśli chodzi o wpływy funduszy, to moim zdaniem wpływy do fundacji środków z ministerstwa sportu i turystyki są bardzo pokaźne. Z czego to wynika? Bo jest to niewątpliwy sukces na tle innych podmiotów.

M.K.: Trudno mi się wypowiadać za inne podmioty. Daleko nam jeszcze do organizacji, które pozyskują duże granty z ministerstwa. Mogę powiedzieć, że fundacja od pięciu lat działa i się rozwija. Na pewno dużym przełomem wśród naszych działań był Narodowy Dzień Badmintona na Stadionie Narodowym. Niewątpliwie impreza ewenement na skalę światową. Jednocześnie udowodniliśmy duże możliwości organizacyjne Fundacji (mamy też naśladowców w innych dyscyplinach sportowych). Oprócz tego są programy, które realizowaliśmy wcześniej, to jest kontynuacja na większą skalę. Organizowaliśmy je już wcześniej, bo już w 2014 roku, a teraz będziemy realizować w 2018. I Shuttle Time, i organizacja zajęć sportowych z elementami korektywy. Podeszliśmy do niej w trochę inny sposób, w kierunku skorzystania z dorobku pana profesora Krzysztofa Ficka i kliniki Galen. Tam nam wszystko przygotowano: materiały, przeszkolenie i badania w klubach, których kilkadziesiąt zostało objętych takim wsparciem, przede wszystkim merytorycznym, również trenerzy prowadzący zajęcia uzyskali wsparcie finansowe.  Zawsze, jeśli się coś kontynuuje, składa się raporty, pokazuje się, jak się coś zrobiło dobrze i zostało się dobrze ocenionym, i zwiększa się skalę. Kiedyś robiliśmy w mniejszej skali, teraz w większej, możliwe, że w przyszłym roku będziemy to robili w jeszcze większej. Na pewno jest to sukces, że zostaliśmy dobrze ocenieni za nasze dotychczasowe działania jak Narodowe Dni Badmintona: wcześniej na Stadionie Narodowym, a w zeszłym roku w mniejszym zakresie, z racji mniejszych środków, na Torwarze, ale tam z kolei poszliśmy w kierunku większej liczby dzieci z całej Polski. Dochodzi też element szkoleniowy, który też jest bardzo ważny; będziemy się go starali – oczywiście w miarę możliwości – rozszerzać: w tym roku gościliśmy trenera Kim Young Mana na szkoleniach, w zeszłym roku też u nas był dwukrotnie, pierwszy raz w sierpniu, a drugi raz w grudniu, za każdym razem prowadził warsztaty trenerskie. Ponadto w grudniu w trakcie NDB był również trener Diemo Ruhnow, który prowadził szkolenia na temat początkowego szkolenia w badmintonie. To jest coś, co powinniśmy rozwijać, bo wszystko jest związane z upowszechnianiem, szkoleniem, dodawaniem wiedzy, kompetencji trenerom. Traktuję to jako sukces na tym etapie, ale to jest wciąż kontynuacja. To nie jest nic nowego. Ta kontynuacja jest już od iluś lat.

J.R.: A jakiego rzędu to są środki w skali rocznej?

M.K.: To nie jest żadna tajemnica. To są dane publikowane, handlowe. Dokładnie cyfr nie przytoczę. Głównie to są Narodowe Dni Badmintona, to jest pewnie 1/3 środków plus program korektywa i program Shuttle Time – to są trzy główne programy ze wszystkich programów, ale to są programy z departamentu sportu dla wszystkich, czyli to jest coś, co jest związane z upowszechnianiem i promowaniem badmintona. Dużo się chyba nie pomylę, ale w granicach 1,5 miliona złotych. Bez tych działań nie mamy co marzyć o rozwoju badmintona.

J.R.: Wspominał pan o Polish Open. Była taka przykra sprawa, że w tym roku nie ma Polish Open, chociaż fundacja organizowała to w ostatnich trzech latach, a teraz już nie i to wywołało zamieszanie do tego stopnia, że turniej został odwołany po tym, jak Polski Związek Badmintona uznał, że nie zdoła tego przeprowadzić. Ale skoro to były takie sukcesy, to dlaczego zrezygnowaliście z tego? Ponadto sugeruje się, że rezygnacja nastąpiła późno i Polski Związek Badmintona nie miał już czasu na reakcję i nie zdążył pozyskać sponsorów w tej nowej sytuacji.

M.K.: Jeśli pan mówi o sukcesach Polish Open… Zawsze był imprezą obowiązkową. Bo to jest impreza historyczna: 37 edycji się odbyło, więc traktowałem to zawsze w kategoriach obowiązku. Przeprowadzenie Polish Open to zawsze był wielki trud. Także finansowy, bo często jest tak, że my jako zarząd musieliśmy coś do tej imprezy dokładać. Kiedyś było trudniej, bo nie istniały żadne możliwości podjęcia środków z ministerstwa na tę imprezę, a trzeba było ją przeprowadzić. Od samego początku wpadliśmy w taki cykl, że za każdym razem goniliśmy tę imprezę pod tytułem budżet. I ileś imprez przeprowadziliśmy. Później jako fundacja mieliśmy większe możliwości w sensie pozyskiwania środków, chociażby z urzędu miasta na pokrycie kosztów hali. A insynuacje, że wycofanie się z imprezy sześć miesięcy wcześniej spowodowało, że związek nie miał szans na organizację, są po prostu śmieszne. Po pierwsze w sześć miesięcy to można zorganizować naprawdę bardzo dużo imprez, a szczególnie taką. Po drugie to dlatego sześć miesięcy, a na przykład nie dwa miesiące. Kiedyś organizator zostawił nas z ręką w nocniku z Polish International, bo odwołał imprezę bodajże 1,5 miesiąca przed terminem. Wtedy była to z jego strony duża złośliwość, ale udało nam się z tego wybrnąć, więc teraz nie szedłem w konkury, żeby komuś zrobić przykrość, bo na pewno strata takiej imprezy jak Polish Open to jest strata dla całego środowiska badmintonowego. Tutaj nie ma w tym momencie zwycięzców i pokonanych. A związek miał na to sześć miesięcy. Gdy ktoś mówi, że nie miał przez tyle czasu możliwości pozyskania środków, to jest po prostu bzdura.

J.R.: Ale dlaczego fundacja?…

M.K.: Z tej prostej przyczyny, że nigdy ta impreza nie była dochodowa. Raczej trzeba było to przeprowadzić na dużym stresie, z dużą dozą prawdopodobieństwa, że będziemy do imprezy musieli dokładać. I widzieliśmy zagrożenie, że nie będziemy w stanie spiąć budżetu, a na taką imprezę to jest 250 tysięcy złotych. Trzeba wziąć pod uwagę, że może jako kontynuator byśmy dostali pieniądze z miasta (jako fundacja składaliśmy wcześniej wnioski), ale to związek ma możliwości, bo sześć miesięcy wcześniej w swoim budżecie może zalogować rożnego rodzaju koszty, aby tę imprezę przeprowadzić. Oczywiście nie w stu procentach, ale w jakiejś części tak, a my takich możliwości do końca nie mieliśmy. Potrafię być na tyle elastyczny, że jak widzę, że coś się nie spina, to reaguję. Przykład chociażby Narodowych Dni Badmintona, które w zeszłym roku zakładały w planach, że będzie Stadion Narodowy – miał to być wrzesień. Ujawniło się duże zagrożenie, że nie zepniemy imprezy finansowo, no to odpuściliśmy: zrobiliśmy na Torwarze w mniejszej skali. To pokazuje, że jesteśmy w stanie reagować i to samo dotyczyło Polish Open na sześć miesięcy wcześniej. A przecież związek już wcześniej ogłosił, że jest sponsor techniczny i już został chyba wybrany zamiast Yoneksa, nie pamiętam, która firma, więc ja rozumiem, że związek szedł już w jakimś rytmie przygotowania tego. Na pewno nie jest tak, że sześć miesięcy to za mało, żeby mieć czas na przygotowanie imprezy.

J.R.: Można ubolewać, że do niej nie doszło, ponieważ udawało się ściągnąć telewizję, była to dobra popularyzacja badmintona.

M.K.: Pierwsza impreza jak byłem prezesem, odbyła się w Ślęzie. W zasadzie przejęliśmy ją w pakiecie. Tam też były perturbacje nie do końca wyjaśnione z organizatorem. Organizator myślał, że my przyjedziemy z pieniędzmi, damy je, a on zorganizuje imprezę i oczywiście część środków weźmie na siebie. To nie do końca tak mogło wyglądać, bo związek może pokrywać pewnego rodzaju koszty,  ale nie przekazywać organizatorowi pieniądze. Ale trzeba było przeprowadzić. A każda impreza bez względu na koszty, ile trzeba było dołożyć, miała swoją oprawę i relację telewizyjną, to też było w cyklu czy kontynuacji. W 2015 roku Polish Open odbyło się w Arłamowie, co wynikało z tego, że nie byliśmy w stanie do końca spiąć kosztów w Warszawie. Dostaliśmy możliwość skorzystania z hali i noclegów w hotelu „Arłamów” i tam impreza się odbyła. Sześć miesięcy wcześniej w Hotelu Arłamów zorganizowaliśmy eliminacje do drużynowych mistrzostw Europy: wyjątkowa impreza w wyjątkowej scenerii, wszyscy uczestnicy byli pod ogromnym wrażeniem. Robiliśmy to wszystko pod takim kątem, aby Polish Open się odbył, by po prostu historyczna impreza mogła trwać. Teraz tej imprezy nie ma. A to jest moim zdaniem najważniejsza impreza w Polsce bez względu na to, czy będą się w Polsce odbywały mistrzostwa świata, czy Europy, czy akademickie, czy juniorów. To jest taki kawałek naszej historii. W tym momencie to jest strata dla wszystkich: są sami przegrani.

J.R.: Na pocieszenie jest Polish International.

M.K.: Tak, tylko, gdy chodzi o Polish International, to jak już wspomniałem wcześniej, poprzedni organizator przed Bieruniem powiedział nam 1,5 miesiąca przed terminem, że nie będzie robił tej imprezy, bo miejsc hotelowych brakuje, i bez żadnych konsekwencji zrezygnował z tej imprezy. Udało się na tyle porozumieć z Bieruniem, że de facto dzięki ich determinacji, kontaktom, możliwościom, dzięki nim ta impreza po prostu jest i funkcjonuje. Bo tak, to też by jej nie było. I my dostaliśmy informację 1,5 miesiąca przed…

J.R.: To już trochę stare dzieje…

M.K.: Ale przykład adekwatny. Jeśli pan mówi tutaj, że sześć miesięcy to jest za mało, aby zorganizować imprezę, to ja pokazuję, że wystarczyło 1,5 miesiąca, żeby zorganizować imprezę. Ktoś tu się mija z prawdą.

J.R.: Zahaczył pan już wcześniej, mówiąc o Polish Open, o stosunki pomiędzy Fundacją Narodowy Badminton a Polskim Związkiem Badmintona. Jakie są dziś stosunki pomiędzy tymi dwoma wiodącymi podmiotami w środowisku?

M.K.: Relacji to ja nie widzę. Kiedyś była propozycja taka, że my robimy Shuttle Time, związek będzie raportował nasze działania do Badminton Europe i z tego tytułu będą środki, z których Polski Związek Badmintona będzie też mógł czerpać, bo za organizację Shuttle Time jakieś granty wpływają. Nie pamiętam już, jakie to były kwoty, ale związek miał taką szansę. Nawet nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi. Robimy różnego rodzaju działania, chociażby ostatnio przyjechał trener Kim, który prowadził warsztaty szkoleniowe dwa dni w Warszawie, dwa dni w Bieruniu, dwa dni w Białymstoku, czyli geograficznie w takich miejscach, żeby jak najliczniej zebrać trenerów. No i ku chyba ogólnemu zdziwieniu, nie tylko mojemu, nasza prośba, by opublikować to na witrynie PZBad spotkała się z niczym. Związkowi powinno zależeć na tym, by wykorzystać dostęp do takiego trenera z najwyższej półki (a była też trenerka kadry U13, U15 Korei). Ale nie chcieć tego opublikować? Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Wszystkie nasze działania są związane z badmintonem. Oczywiście w tle zawsze jest to, czy to jest fundacja, czy inny organ, ale to jest związane wszystko z popularyzacją badmintona, gdzie de facto beneficjentami dobrych działań, dobrych zdarzeń, powinni być wszyscy. Zresztą badminton w ostatnich latach się dosyć mocno rozwinął, np. dzięki moim zabiegom doprowadziłem do sytuacji, że badminton rozgrywany jest we wszystkich województwach w ramach sportu szkolnego i to jest konkret. Oczywiście było dużo różnego rodzaju przyczyn tego postępu...

J.R.: Mówiąc o klimacie i rozwoju, to chyba też pozytywny wpływ miało to, że w sejmie powstał w 2012 roku Parlamentarny Zespół ds. Promocji Badmintona?

M.K.: Bardzo duży wpływ. I to nie jest zespół fikcyjny, bo zawsze, będąc prezesem, miałem wsparcie. Wiadomo, że bez takiego wsparcia trudniej się działa. Dlatego mówię, że nie fikcyjny, bo ci posłowie zawsze – jak są na sesjach – przychodzą na treningi i aktywnie w tym uczestniczą, dlatego tutaj to wsparcie jest bardzo duże do dnia dzisiejszego. Pamiętajmy też o tym, że obecne władze nie najlepiej tych sojuszników przyszłych potraktowały na samym zjeździe. Dla mnie kolejna rzecz niezrozumiała.

J.R.: A propos zjazdu… Czy przewiduje pan ponowne ubieganie się o fotel prezesa?

M.K.: Nie, dajmy szanse wykazać się obecnym władzom, tyle naobiecywali.  Mam nadzieję, że pan będzie dostrzegał teraz różnice pomiędzy tym, co miało miejsce kiedyś za mojej kadencji, a co jest teraz. To dla mnie oddzielny punkt. Zarząd ma jeszcze dwa i pół roku pracy i czas na podsumowanie przyjdzie. Zawsze wychodzę z założenia, że nie ma tego złego… To po pierwsze, a po drugie złożyłem deklarację: jestem przy badmintonie. Na samym początku rozmowy pan zauważył, że fundacja odniosła sukces. Może jeszcze największe sukcesy przed nami, ale na pewno się coraz bardziej rozwija. Proszę wierzyć, że tej pracy dla badmintona jest bardzo dużo. Realizuję się na pewno bardzo dobrze w tym, co robię teraz.

J.R.: Czyli fundacja poczuwa się do odpowiedzialności za rozwój badmintona?

M.K.: Mianownik jest jeden. Mianownik to badminton. Różnego rodzaju są liczniki, różnego rodzaju są organizacje, kluby, które działają na rozwój badmintona. Różnego rodzaju pomysły. No ale pewnego rodzaju działania są niezrozumiałe. Sytuacja w związku chyba jest bardzo zła.

Marek Krajewski (50 l.) — przedsiębiorca, prezes Grupy Emmerson SA, prezes Fundacji Narodowy Badminton, członek komisji marketingu Polskiego Komitetu Olimpijskiego. W latach 2011-2016 piastował stanowisko prezesa Polskiego Związku Badmintona.

Zdjęcia: 1. prezes Fundacji Narodowy Badminton Marek Krajewski udziela wywiadu redakcji BadmintonZone.pl (2018 r.), 2.-3. Marek Krajewski jako prezes PZBad z polskimi olimpijczykami (na IO w Londynie, 2012 r.). 4. Prezes PZBad Marek Krajewski udziela wywiadu redakcji BadmintonZone.pl (2012 r.). 5. Marek Krajewski jako prezes PZBad z polskimi olimpijczykami (na IO w Rio, 2016 r.).

Fot. © Janusz Rudziński, Agnieszka Pugacewicz, BadmintonZone.pl

jr

© BadmintonZone.pl | zaloguj