2016-12-07, Warszawa
Zmiana władz Polskiego Związku Badmintona?
Zbliża się termin XVI Krajowego Zjazdu Delegatów Polskiego Związku Badmintona. Odbędzie się on w sobotę 10 grudnia w Warszawie i ma szczególne znaczenie, gdyż zadecyduje o wyborze władz organizacji.
Obrady zwołano na godz. 11 w pierwszym terminie i godz. 11.30 w drugim terminie w budynku Polskiego Komitetu Olimpijskiego w Warszawie, ul. Wybrzeże Gdyńskie 4.

Zarząd PZBad przygotował następujący porządek obrad:
1. Otwarcie obrad.
2. Wręczenie nagród i podziękowań.
3. Wystąpienie zaproszonych gości.
4. Wybór Przewodniczącego i Zastępcy Przewodniczącego obrad.
5. Przyjęcie porządku i regulaminu obrad.
6. Wybór Komisji: Mandatowo-Skrutacyjnej, Wyborczej, uchwał i wniosków.
7. Sprawozdanie z działalności Zarządu.
8. Sprawozdanie Komisji Rewizyjnej.
9. Sprawozdanie Komisji Mandatowo-Skrutacyjnej o prawomocności obrad.
10. Dyskusja nad sprawozdaniem Zarządu i Komisji Rewizyjnej.
11. Przerwa.
12. Głosowanie nad wnioskiem o udzielenie absolutorium ustępującemu Zarządowi.
13. Zgłaszanie kandydatów na Prezesa PZBad.
14. Wystąpienia wyborcze kandydatów.
15. Pytania do kandydatów i odpowiedzi.
16. Głosowanie.
17. Ogłoszenie wyników głosowania.
18. Zgłaszanie kandydatów do Zarządu i Komisji Rewizyjnej.
19. Głosowanie.
20. Sprawozdanie komisji uchwał i wniosków.
21. Dyskusja nad projektami uchwał.
22. Ogłoszenie wyników głosowania do Zarządu i Komisji Rewizyjnej.
23. Głosowanie uchwał Komisji Uchwał i Wniosków.
24. Zamknięcie obrad.

Starsze sprawozdania kończących kadencję władz są dostępne na stronie internetowej PZBad w zakładce Biuletynu Informacji Publicznej (BIP).

Zob. także Sprawozdanie z prac Zarządu Polskiego Związku Badmintona za okres: 21.11.2015 – 01.12.2016. Oraz opinię i raport z badania sprawozdania finansowego PZBad za rok 2015.

Wedle nie do końca potwierdzonych informacji jest co najmniej trzech kandydatów na stanowisko prezesa Polskiego Związku Badmintona. Pierwszym jest dotychczasowy prezes Marek Krajewski, drugim Marek Zawadka z Lubina (obaj na pierwszym planie — prezes Krajewski po prawej — na archiwalnej fot. 1. ze zjazdu PZBad), trzecim Jerzy Maciej Kikosicki z Łodzi.

Trzeba jednak pamiętać, że kandydatury zgłasza się formalnie dopiero w trakcie zjazdu i  lista kandydatów może się okazać zupełnie inna, a przy tym chętni do fotelu prezesa, którzy oszacują nisko swoje szanse mogą wcześniej zrezygnować.

Klasyczną kampanię wyborczą prowadzi znany m.in. z rozmachu organizacyjnego i perfekcji turniejów badmintona w Lubinie Marek Zawadka (na fot. 2. w głębi pośrodku), który udzielił wywiadu portalowi Igrzyska 24 (red. Bartosz Szafran) i można się zapoznać z pierwszą i drugą częścią pt. Z Markiem Zawadką rozmowa o dziś i jutrze polskiego badmintona.

Zawadka przejawia również aktywność na Facebookowej stronie o nazwie Lotka Lubin, gdzie można znaleźć m.in. wniosek o udostępnienie informacji publicznej związany ze zjazdem.

Znacznie bardziej medialny — przynajmniej porównując etapy przygotowawcze — był nadzwyczajny zjazd w 2011 roku. Był on poprzedzony krytyką zawodników wobec władz PZBad. Krytyka ta wywołała reakcję prezesa Michała Mirowskiego, który m.in. udzielił wywiadu Pawłowi Kozłowskiemu z redakcji Badminton News. W wywiadzie tym opublikowanym 22 września 2011 r. (zob. Wywiad z prezesem PZBad) ze strony urzędującego prezesa padło m.in. stwierdzenie, że tak dobrej i stabilnej sytuacji finansowej jak obecnie w historii Związku jeszcze nie było. Wszystkie należności względem kontrahentów, zawodników, partnerów, instytucji ZUS i US są na bieżąco realizowane. Odbywa się to przy utrzymywaniu pełnej dyscypliny finansów publicznych, co potwierdzają kontrole Ministerstwa Sportu i Turystyki oraz ZUS-u. Zwiększyliśmy nakłady na szkolenie seniorów, wzrosło również dofinansowanie kadr młodzieżowych.

Więcej wypowiedzi doczekaliśmy się w mediach ze strony kandydata na nowego prezesa, Marka Krajewskiego (na zjeździe w 2011 r. okazał się ostatecznie jedynym zgłoszonym kandydatem). Między innymi udzielił wywiadu redakcji BadmintonZone.pl, która opublikowała go w trzech częściach od 28 do 30 września 2011. Wywiad ten — dla przypomnienia — publikujemy obecnie niżej w całości. Wprawdzie zawiera on wiele nieistotnych dla dzisiejszej sytuacji szczegółów, ale można też znaleźć ciekawe "smaczki" i porównać wizję kandydata Krajewskiego z późniejszą jej realizacją.


O WSZYSTKIM ZADECYDUJĄ DELEGACI. WYWIAD Z MARKIEM KRAJEWSKIM. CZĘŚĆ 1
Warszawa, 28.09.2011. Prezentujemy pierwszą część wywiadu przeprowadzonego przez naszą redakcję z Markiem Krajewskim (fot. 3.), kandydatem na prezesa Polskiego Związku Badmintona, popieranym m.in. przez Roberta Mateusiaka i Michała Łogosza.

BadmintonZone: Można powiedzieć, że obecny zjazd będzie nadzwyczajny nie tylko z nazwy (Nadzwyczajny Krajowy Zjazd Delegatów — dalej NKZD). Wpływają na to okoliczności: próba storpedowania przez władze związku starań o jego zwołanie, głęboki konflikt widoczny choćby w publikowanych w Internecie wypowiedziach i dokumentach (vide oświadczenie zarządu PZBad grożące zawodnikom kodeksem karnym), kontrowersje wobec formalnej strony porządku obrad, wizja głębokich zmian personalnych we władzach, wreszcie sytuacja finansowa związku. Czy możemy zatem oczekiwać czegoś nadzwyczajnego, co się wydarzy podczas obrad?
Marek Krajewski: Jeśli czymś nadzwyczajnym można określić odwołanie obecnego Zarządu i powołanie nowego, to ten Zjazd będzie nadzwyczajny.
Gdyby obecne władze przestrzegały Statutu, ten Zjazd powinien się odbyć już rok temu. Latem ubiegłego roku ponad 1/3 członków zwyczajnych PZBad złożyła stosowne uchwały o zwołanie NKZD celem zmiany władz, jednak większa część Zarządu odważyła się złamać prawo i prawidłowo złożone wnioski uznała za nieważne.
Następnie w procesie odwoławczym Minister Sportu i Turystyki w swojej decyzji nakazał zwołanie zjazdu. Nic to nie znaczyło dla prezesa Michała Mirowskiego i jego popleczników i jeszcze przy pomocy kancelarii zewnętrznej próbował się odwołać od decyzji ministra. Ta próba też się nie powiodła (minister utrzymał w mocy swoją decyzję), więc... postanowili nie brać w ogóle decyzji ministerialnej pod uwagę.
Rzadko spotykana ignorancja zwierzchników i środowiska stała się faktem!
Dobrze, że w porę ocknęła się komisja rewizyjna i złożyła wniosek o zwołanie NKZD. Wniosek komisji jest jednoznaczny — weryfikacja i wybór nowych władz PZBad.
Jednak i w tym wypadku nastąpiła "mironizacja" prawa. Prezes ze swoimi doradcami tak ułożyli uchwały na zarządzie, żeby zostawić sobie możliwość dowolnej interpretacji statutu i dalej nie dopuścić do wyborów na zjeździe. Większość członków zarządu dała się nabrać na "sprytnie" zastawioną pułapkę.
Mirowskiemu się wydaje, że skoro w wyprodukowanych uchwałach zarządu nie ma stwierdzenia o wyborze nowych władz, a NKZD rozstrzyga wyłącznie sprawy, dla których został zwołany (par. 34 pkt.1 statutu), to powyższą kwestię będzie interpretowała kancelaria prawna, która już jedną bitwę o interpretację statutu z ministerstwem przegrała.

BadmintonZone: No właśnie, czy wsparcie kancelarii prawnej, którym dysponuje Mirowski, zaważy na przebiegu obrad?
Marek Krajewski: Już o tym kiedyś wspominałem, że kancelaria nie jest reprezentantem delegatów, tylko części zarządu. A czy zaważy? To zależy od delegatów, czy dadzą wiarę w "jedynie słuszną interpretację statutu". Zapewne kancelaria będzie przekonywała, że nie można odwołać zarządu, bo będzie to sprzeczne ze statutem i jeszcze pewnie pogrozi delegatom gniewem ministra, który uzna NKZD za nieważny. Pewnie padną sformułowania o dualizmie władzy po wyborach, o bałaganie przed Igrzyskami i pewnie padnie jeszcze kwestia, że członka zarządu można tylko odwołać w przypadku jego śmierci! Podobne sformułowania były zawarte w odwołaniu od decyzji Ministra Sportu i Turystyki.
Ale jeszcze raz powtarzam, że o wszystkich sprawach będą decydować D E L E G A C I !!!

BadmintonZone: Jak duże jest ryzyko celowego przewlekania obrad przy użyciu chwytów formalnych?
Marek Krajewski: Jeśli delegaci, którzy pragną zmian, doprowadzą do wyboru przewodniczącego zjazdu, który będzie wiedział, na czym polega przewodniczenie, to proceduralne zagrywki zostaną ograniczone do minimum.
BadmintonZone: Obecny prezes dysponuje sporym doświadczeniem w walce wyborczej. Dwukrotnie wygrywał wybory, za pierwszym razem uzyskując sukces w drugiej turze, kiedy zdołał odebrać kontrkandydatowi część zwolenników z pierwszego głosowania. Czyż nie świadczy to o dużej zręczności w walce o stanowisko?
Marek Krajewski: Jeśli poprzez spore doświadczenie i zręczność rozumiemy składanie obietnic, a później ich nie dotrzymywanie, to ja nie chcę być ani doświadczony, ani zręczny. Na kłamstwie i obłudzie jeszcze nikt nic trwałego nie zbudował. A co do tych minionych wyborów, to ciekawe jak czują się dzisiaj ci, którzy przy pierwszych wyborach, w przerwie między pierwszą a drugą turą, w toalecie zmienili zdanie? (powszechnie krążąca opinia w środowisku badmintona). Zostali z obietnicami prezesa i z piętnem środowiska, całe szczęście, że takich osób już z nami nie ma.
Przy drugich wyborach nie było kontrkandydata. Mirowski wygrał drugą kadencję. Wprowadzając Związek w ogromne długi pozbył się wszelkiej konkurencji.

BadmintonZone: Co w takiej sytuacji powinien zrobić obecny Prezes i Zarząd?
Marek Krajewski: Co powinien, a co zrobi, to dwie różne kwestie. Ale mogę się pokusić o odpowiedź.
Po pierwsze: Jeśli prezes jest honorowy, to powinien wraz z całym zarządem podać się do dymisji. Ale czy jest honorowy?
Po drugie: Jeśli jest odważny, to powinien podjąć rękawicę i stanąć ze mną do wyborów. Ale czy jest odważny ?
Po trzecie: Jeśli jest przestraszony konsekwencjami i odpowiedzialnością za sytuację w związku, powinien dalej chować się za paragrafami statutu i tkwić do czasu, aż go nie odwołają. A czy jest przestraszony?
Jeśli sytuacja w związku jest tak dobra jak nigdy, jeśli miał więcej sukcesów niż porażek, jeśli nie popełnił żadnych błędów, jeśli środowisko jest zadowolone z jego rządów, to rekomenduję mu wariant drugi.


Marek Krajewski (ur. 1967 r.) jest prezesem i głównym akcjonariuszem notowanej na Giełdzie Papierów Wartościowych spółki Emmerson, działającej w branży nieruchomości. Zatrudnia ok. 400 pracowników na terenie Polski. Uprawiał badminton wyczynowo, rozpoczynając karierę w Płocku i kontynuując w warszawskich klubach. Był członkiem kadry narodowej, odnosił sukcesy w lidze, a w 1992 roku zdobył indywidualne wicemistrzostwo Polski w mikście i brązowy medal w deblu. Mandat delegata na zjazd z PTS Puszczykowo.

TEN ZJAZD MA NA CELU ZMIANĘ WŁADZ. WYWIAD Z MARKIEM KRAJEWSKIM. CZĘŚĆ 2

29.09.2011. Prezentujemy drugą część wywiadu przeprowadzonego przez naszą redakcję z Markiem Krajewskim (fot. 4.), kandydatem na prezesa Polskiego Związku Badmintona.

BadmintonZone: Pana biuro mieści się niedaleko siedziby Polskiego Związku Badmintona. Świat widziany z pańskiego okna powinien wyglądać podobnie jak ten oglądany przez szefa związku. Czy wasze wizje świata są zbliżone do siebie?
Marek Krajewski: Trudno mi powiedzieć, co ma w głowie prezes Mirowski, aczkolwiek jednej rzeczy na pewno mu zazdroszczę, czyli samopoczucia. Śledzę bowiem u państwa na BadmintonZone wypowiedzi, wywiady i powiem szczerze, że ani razu nie zauważyłem sformułowania, wniosku, że gdzieś w jakimś zakresie "popełniłem błąd". To jest normalne, że prowadząc firmę, jeśli podejmuje się setki decyzji na przestrzeni danego okresu, to nie ma takiej możliwości, by nie popełnić błędu. Ale to jest ludzka rzecz, te błędy popełniać, a ja nie usłyszałem nigdzie, że ten błąd został popełniony. Wszyscy byli wokół winni oprócz prezesa Mirowskiego. Zastanawia to mnie, dziwi i muszę pogratulować i pozazdrościć samopoczucia.
Może prezes Mirowski nie ma świadomości sytuacji w związku. Moja wiedza wynika ze spotkań z ludźmi, z tego co się dzieje w terenie, z czytania oświadczeń, komentarzy i wywiadów, no a przede wszystkim spotykania się z ludźmi. Wiemy przecież, jak ten obraz badmintona przedstawiał się niegdyś. Chociażby przez pryzmat turniejów, gdzie kiedyś, startując na turnieju ogólnopolskim, odczuwało się wielkie święto, bo trzeba było odbyć kwalifikacje strefowe, później okręgowe, i na sam koniec jechało się na turniej ogólnopolski w piątek, żeby zagrać eliminacje. A teraz mamy sytuację taką, że na turnieje ogólnopolskie przyjeżdża każdy, kto chce, a frekwencja jest słabsza niż na turniejach weteranów.
Patrzę na zmiany w badmintonie przez pryzmat pozornych drobiazgów, które jednak wiele mówią o całości. Jak z długami PZBad: wszyscy wiemy, że one są, a dostajemy komunikat, że sytuacja w związku jest świetna i wszystkie należności "są na bieżąco realizowane". To jest taki lakoniczny komunikat, chyba tylko dla tych, którzy nie potrafią czytać bilansów, którzy nie potrafią czytać KRS-ów, tylko słuchają, co powie prezes.
Pozostaje tylko zadać sobie pytanie: skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Nie wiem, czy prezes zna na to odpowiedź. Czytając jego wypowiedzi, odnoszę wrażenie, że chyba jest na innej imprezie. W innym świecie żyje. Wziął jakieś lekarstwa albo ich właśnie nie wziął. Wszyscy wokół coś tam sobie mówią, a jemu cały czas się wydaje, że jest świetnie: po drodze to była wina sekretarzy generalnych, zawodników, trenerów, szkoda, że o księgowej nie wspomina — pewnie wiemy z jakich powodów... Wszyscy są winni oprócz niego. Z tego co możemy poczytać, to mamy związek na wysokim poziomie organizacyjnym, sukcesy niespotykane do tej pory. Przemilcza się kwestię osiągnięć juniorów, tzn. ich wyników na tle dotychczasowych, tzn. najgorszy wynik od 1995 r. Co za tym idzie, ludzie, którzy są w jakiejś mierze zdolni do tego, by zdobyć się na małą choćby analizę, wiedzą: skoro nie mamy teraz wyników juniorskich, to co będzie za 2, 3, 5 lat. Bo też wiemy, że ci zawodnicy, którzy teraz odnoszą sukcesy, prędzej czy później — raczej prędzej — tę karierę zakończą. Możliwe, że patrzymy przez inne okna. Że Mirowski nie ma w ogóle okna — jeśli wracamy do tej przenośni — albo ma w nim różowe firanki, by nie wspomnieć o okularach.

BadmintonZone: Jeśli chodzi o naprawę związku, wnioskuję z pana wypowiedzi, że kluczem będzie zmiana kierownictwa — o ile się uda ją przeprowadzić — zmiana w samym związku, bo on sobie nie radzi z tymi ludźmi na czele. Jak to przeprowadzić?
Marek Krajewski: Daleki jestem od takiego sądu, że fatalna sytuacja związku wyniknęła z winy pracowników. Patrzę na związek jak na firmę. Skoro jest osoba odpowiedzialna za tę firmę, to nie można ciągle zrzucać na dyrektorów, sekretarki. Ktoś ich wszak zatrudnia, ktoś za nich odpowiada. Nie zgodziłbym się z postawieniem tezy, że to wina tych ludzi. Dlatego mówię o weryfikacji stanowisk i weryfikacji zakresu obowiązków, bo możliwe, że te osoby, które się zajmują wydawaniem butów, będą lepsze, gdy będą zajmować się parowaniem lotek. Ja tego jeszcze nie wiem. Nie chcę opierać się tu na plotkach, chcę to zweryfikować. Zastanawiającą dla mnie rzeczą jest, że np. wyjazdami, biletami, hotelami, tego typu sprawami zajmuje się kierownik wyszkolenia, a w przypadku normalnej firmy, to robi po prostu sprawna sekretarka. Widzę tu dziwne rzeczy wynikające może z braku zakresu obowiązków, może ten zakres nie jest dopasowany do kompetencji i później robi się bałagan. Naturalną rzeczą jest, że ktoś dostaje nowy zakres obowiązków i się w tym sprawdza lub nie.
Przyjmując założenie, że zjazd postawi mnie na czele PZBad... Nie będzie oczywiście tak, że przychodzę i każdy dostaje wypowiedzenie. Powiadam — po weryfikacji, bo na dzień dzisiejszy mamy takie kuriozum jak de facto dwóch szefów szkolenia, a nie mamy nawet pół systemu szkolenia. Czyli dualizm w takim obszarze, którego w istocie nie ma.

BadmintonZone: Ten — jak to pan nazywa dualizm — powstał jednak podobno przypadkowo?
Marek Krajewski: Jedna z tych dwóch osób została przywrócona do pracy, bo biuro rachunkowe — jak tłumaczy prezes Mirowski — popełniło błąd. Powiem szczerze, że dawno czegoś tak śmiesznego nie słyszałem. Związek z tego tytułu na pewno poniósł — to zrozumiałe — jakieś koszty (proces sądowy, przywrócenie, pewnie jakieś odszkodowanie — tego nie wiemy), a kwituje się to na zasadzie takiej, że biuro rachunkowe popełniło błąd. Ci, którzy się na tym nie znają, może w coś takiego uwierzą, ale — po pierwsze — biuro rachunkowe nie jest od tego, a — po drugie — jeśli biuro błąd popełni, to konsekwencje i odpowiedzialność leżą po stronie osoby, która podpisuje to zwolnienie. Nie wiem, czy to był prezes czy sekretarz generalny. Zawsze na samym końcu jest prezes. Często jest tak w strukturach, że jeśli jest sukces, to wszyscy są ojcami sukcesu, ale jeśli są porażki, za które trzeba się rozliczyć, to jest jedna osoba na samym początku i ona odpowiada. Jeśli ona się broni, że po drodze było biuro rachunkowe i zwolniło Andrzeja Janeckiego, a teraz się już rozstano z biurem rachunkowym, to jest to śmieszne.
BadmintonZone: Biuro będzie weryfikowane, a zarząd będzie nowy?
Marek Krajewski: Biuro tak, a zarząd też będzie nowy, nie wyobrażam sobie działania z obecnym zarządem. Ten zjazd ma na celu zmianę władz.
BadmintonZone: W wywiadzie udzielonym BadmintonZone w 2009 r. b. sekretarz generalny Bohdan Włostowski twierdził, że jeszcze jako specjalista ds. marketingu i obsługi medialnej PZBad stanowił zagrożenie dla ludzi pracujących tam od 30 lat, tkwiących mentalnie w realnym socjalizmie. Czy pan stanowi zagrożenie dla tak definiowanych osób? Czy tu nastąpi rewolucja?
Marek Krajewski: Rewolucja nastąpi głównie na płaszczyźnie komunikacyjnej. Zakładam, że dziś komunikacji nie ma. Związek powinien być dla zawodników, trenerów i całego środowiska, a jest zupełnie odwrotnie. Natomiast bezpośrednio odnosząc się do słów pana Włostowskiego, to rozumiem, że dostał jakiś zakres kompetencji od prezesa i wolną rękę w ułożeniu tych struktur i zakładam, że sobie nie poradził i za brak swoich kompetencji obwinia pracowników. To jest prymitywne podejście tłumaczyć, że mi się nie udaje, bo tu pracują tacy ludzie. Na przykład trener piłkarski może powiedzieć: gramy systemem 4-4-2. A to że do tego systemu nie ma zawodników, to już jest inna bajka. No i teraz trzeba poszukać zawodników do tego systemu. Albo gramy na takiej zasadzie, że patrzę, jakich mam zawodników i staram się z tego zbudować drużynę. Na tym etapie będę podchodzić do tego w ten sposób, bo mamy świadomość, jaka jest sytuacja finansowa związku. Nie wydaje mi się, że za drzwiami będą stały kolejki osób z najwyższej półki, menedżerowie do pracy. Trzeba wziąć pod uwagę te osoby, które mamy, ale na zasadzie weryfikacji. Dzisiaj nie powiem na pewno, że ta osoba się nadaje lub nie nadaje. Zakładam, że każda z osób będzie miała możliwość pokazania, czy jest w stanie się do mnie dopasować, czy nie.
BadmintonZone: Będzie pan weryfikować osobiście, czy przez firmę human resarch?
Marek Krajewski: Mam na tyle duże doświadczenie, że będę to robił osobiście. Przy zadłużeniu związku byłoby fanaberią zatrudnianie do tego firm zewnętrznych. Zresztą teraz mamy taką sytuację. Na stałe jest prawnik w związku, a dodatkowo się bierze kancelarię prawną, na przykład dla wzmocnienia interpretacji statutu.
BadmintonZone: To też dualizm...
Marek Krajewski: Dlatego twierdzę, że mamy wiele rzeczy zupełnie niepoukładanych pod względem organizacyjnym. Nawet nie chodzi o pieniądze, tylko o umiejętności. Prezesowi się wydawało, że to jest samograj; przyjdzie się do tego związku i jakoś to będzie. Z jednej strony zarządzanie takim związkiem jest proste: mamy obiecane środki z ministerstwa na dyscyplinę i mamy świadomość, jak możemy tymi środkami rozporządzać; mamy dodatkowe możliwości poprzez innego rodzaju programy ministerialne, które możemy wykorzystywać. To samo dotyczy gospodarstwa domowego. Wiemy, że zarabiamy tyle i miesięcznie musimy w odpowiednich priorytetach popłacić rachunki, a na sam koniec — jak nam coś zostanie — możemy sobie pojechać na wycieczkę lub wymienić meble. Zakładam, że tam ta gospodarka była zupełnie odwrotna. Wszyscy "jeździli na wycieczki", a teraz okazuje się, że mamy nie zapłacone za światło. Stąd z jednej strony jest to proste, bo ja muszę swój budżet wypracować: nie jestem jednostką budżetową, to dostaję na przykład 3 mln złotych, rozkładam to na kupki i patrzę, jakie mam dodatkowe możliwości. A narobić sobie tyle długów... Opierając się na materiałach, które dostałem jako delegat, mamy do zapłacenia około 600 tys. ZUS-u plus odsetki, to zakładam, że to będzie następne 500 tysięcy. Przez kilka lat narobić tyle długów to też jest mistrzostwo świata.
BadmintonZone: A jak będzie wyglądała transparentność w pana wykonaniu?
Marek Krajewski: Ona po prostu będzie. Albo jest transparentność, albo jej nie ma. To tak jak nie można być trochę w ciąży albo nie być. Nie można powiedzieć, że będzie więcej transparentności, czy będzie mniej. Dzisiaj jej nie ma, tymczasem po prostu powinna być. Jest to delikatny obszar. Z jednej strony zahacza o politykę, z drugiej — o public relations. Każda wiadomość może być podana na taką modłę, że np. na Ukrainie Cwalina i Łogosz zdobyli srebrny medal i serce rośnie prezesowi, a można się zastanowić, czy ważniejszą informacją jest, że zdobyli drugie miejsce, czy prezes cieszy się całym sercem. Przez transparentność mam na myśli przede wszystkim to, że PR w tym musi być, polegający na tym, że rzeczy, które będą realizowane, będą podawane. Optymizm trzeba w ludzi wpuścić, coś się dzieje. Wszystkie działania, które będą miały miejsce, będzie do nich dostęp.
BadmintonZone: Będzie można śledzić na bieżąco dług PZBad?
Marek Krajewski: Wiadomo, do czego służy strona internetowa. W swojej pracy chcę się opierać na spotkaniach zarządu raz w miesiącu, ale także na spotkaniach — mówimy w tym momencie o tym pierwszym roku — z prezesami wojewódzkich okręgowych związków badmintona. Przede wszystkim tam ta transparentność się zamanifestuje. Poza tym mówię cały czas o rozliczeniu się. O bilansie zamknięcia i bilansie otwarcia. Zajmie to 2-3 miesiące czasu — szybciej się tego nie da zrobić — zanim zobaczymy, co jest w szafach, pod dywanem. A później transparentność będzie pełna. Chodzi mi też o to, żebyśmy nie wpadli w tej transparentności w taki PR, który dąłby w tubę, jaki ten zarząd jest wspaniały, bo to jest zbyt łatwe na tle obecnego zarządu tak się wykazać za pomocą działań PR. Tu nie ma co zepsuć ani co poprawiać, bo uważam, że takich działań nie ma w ogóle. Nie chciałbym tego jednak wykorzystywać.
Przy okazji zauważę, że nie jestem obecnie w stanie określić poziomu strony internetowej PZBad. To powinna być strona do komunikacji ze środowiskiem. Ta strona to jest porażka. Odnoszę wrażenie, że stroną internetową nikt się w PZBad nie interesuje. W sobotę jest nadzwyczajny zjazd. W życiu każdego związku chyba nie ma ważniejszego wydarzenia. Tymczasem nie ma żadnej informacji, że takowy zjazd się odbędzie.

BadmintonZone: A nuż ktoś nie zauważy?
Marek Krajewski: Jakiś delegat nie doczyta i nie przyjedzie? Bo ci, którzy maja przyjechać, zostali już poinformowani i przyjadą. Mówimy o transparentności, której oczywiście nie ma, bo wszystko jest chowane pod kołdrę i twierdzi się, że wszystkie należności są na bieżąco realizowane. Jeśli należności rozumieć jako eufemizm zawierający w sobie też — to słowo zakazane — długi, to nikt nie postawił pytania: realizowane z czego?
BadmintonZone: No jak to? Zawodnicy nie jeżdżą na turnieje...
Marek Krajewski: No ale to jest dla inteligentnych. A tu nie o to chodzi. Trzeba postawić pytanie: z czego są spłacane? Sponsora przecież nie ma. Jak dostajemy pieniądze z ministerstwa, nie ma tam rubryki "spłata długów". Są celowo przyznawane na różnego rodzaju imprezy. W tym zestawieniu, o którym pani mówiła, to ktoś może sobie zadać pytanie i próbować na nie odpowiedzieć. Kiedy zawodnicy jeżdżą na swój koszt na turnieje... W Brazylii spisali się najlepiej, może to jest rozwiązanie, że powinni jeździć na swój koszt, to będą mieć najlepsze wyniki? Bo tam, gdzie nie jeżdżą za swoje, wychodzi im to trochę gorzej. Jestem za tym, żeby Mateusiak z Ziębą za swoje jeździli na Super Series i wtedy związek będzie miał się dobrze i oni będą mieli więcej punktów (śmiech).
Teraz należy się zastanowić, skąd te pieniądze są przesuwane. Możemy się tylko domyślać. Jeśli postawimy takie pytanie, to dostaniemy pewnie kilkunastozdaniową odpowiedź, z której nic nie będzie wynikało. Ten człowiek
(prezes Mirowski — red.) nie jest w stanie konkretnie odpowiedzieć na żadne pytanie.
BadmintonZone: Czy zamierza pan dokonać szczegółowego przeglądu przepływów finansowych?
Marek Krajewski: Tak jak powiedziałem, punktem pierwszym programu mojego działania będzie rozliczenie. Jeśli chodzi o stan zadłużenia, to dostaliśmy dane w takiej postaci, że w jednej pozycji, w jednym roku pokazuje nam się ZUS, ale to jest w roku 2009 — tam mamy bodajże 1 100 000, a w 2010 mamy 500 000 zł. Autor sam sobie strzela w stopę. Z jednej strony pokazuje 500 000 — no to fajnie: ktoś się nie dopyta i sobie pomyśli, że 500 000 zostało spłacone. Ale ktoś, kto jest bardziej dociekliwy, zauważy, że te drugie 500 000 to są te odsetki, które nie zostały pokazane. I tak źle, i tak niedobrze. Wraca pytanie o to, z jakich środków spłacamy zadłużenie.
BadmintonZone: Gdy dość nagle wybuchła sprawa tych długów wobec ZUS, to powstała nawet koncepcja, by rozwiązać PZBad po to, aby nowa organizacja była pozbawiona tego garbu. Mnie trochę ciężko sobie wyobrazić, w jaki sposób te długi mogą zostać realnie spłacone. Czy wobec tego wykluczać takie rozwiązanie jak likwidacja PZBad? A gdyby opór był zbyt silny, czy nie należałoby nawet rozważać wariantu rosyjskiego sprzed kilku lat, tj. założenia nowej federacji i wejścia jej do struktur zewnętrznych zamiast starej, pomimo oporu tej ostatniej?
Marek Krajewski: Nie wiem, jakie były przesłanki założenia w Rosji konkurencyjnej federacji. Może prezes nie chciał odejść i łamał wszelkiego rodzaju standardy demokratyczne? Z tego, co czytałem, to chodziło o to, że ktoś się przyspawał do stołka i nie chciał odejść. Podobną sytuację mamy u nas, ale zakładam, że mamy większą demokrację i nie trzeba będzie brać przykładu od wschodnich sąsiadów.
Moim zdaniem jest rzeczą niemożliwą, żeby zamknąć jeden sklep i otworzyć — jakby nigdy nic — drugi. Nie ma takiej możliwości. Zawsze jakiś spadkobierca występuje. Były różnego rodzaju przypadki, np. w piłce nożnej, że kluby "uciekały do przodu", czyli zakopywały dotychczasową nazwę i powstawała nowa. Ale tu nie ma takiej możliwości, by uciec przed długami w taki sposób. Ktoś za te długi przecież odpowiada. Wprawdzie, z jednej strony, należy związkiem rządzić jak firmą, z drugiej strony, gdyby taka sytuacja była w firmie, że nie ma programu naprawczego, że nie ma pomysłu, jak wyjść z długów, no to powinno się zgłosić wniosek o upadłość. Za to tak samo odpowiada prezes. Ale tutaj mamy stowarzyszenie i byłaby to kuriozalna sytuacja, żeby jakiś związek ogłosił upadłość. Tym bardziej że związek też jest w stowarzyszeniu, chociażby z PKOl. Weźmy pod uwagę, że tu są struktury często ze sobą połączone. Mamy jednostki państwowe. ZUS też jest jednostką państwową i tutaj szukałbym rozwiązań, w jaki sposób spłacić ten dług, tylko może nie z takim obciążeniem w postaci odsetek. Pewne pomysły oczywiście mam, ale to na pewno wymaga czasu. To nie jest tak, że ktoś przyjdzie i wyłoży. W każdym razie nie musimy się posuwać do tego, by przyjmować wariant wschodni. Nie wydaje mi się też prawnie możliwe, że zamykamy PZBad i otwieramy np. Polski Związek Kometki.

BadmintonZone: W statucie jest możliwość rozwiązania związku.
Marek Krajewski: Oczywiście. Nadzwyczajny zjazd, delegaci mają prawo rozwiązać. Ale trzeba by wówczas odpowiedzieć sobie na pytanie, co dalej. Nie sądzę, żeby należało tak radykalnie postępować. Weźmy pod uwagę, jakie mamy cele. Chcemy, żeby ta szóstka zawodników zdobyła kwalifikacje olimpijskie. Musimy zachować ciągłość. Nie możemy zakopać wszystkiego, bo ktoś spowodował długi. Jestem zwolennikiem tego, by rozliczyć te osoby — bo dlaczego mielibyśmy ich nie rozliczyć — ale jeszcze nie doszło do tego, abyśmy nie mieli w ogóle pomysłu spłaty tego zadłużenia. Gdyby tak było, że przychodzi następna ekipa, nic jej się nie udało, nie ma znikąd pomocy, no to może trzeba się pokusić o to, aby temat zamknąć. Komornik jest z ZUS-u, siadł nam na konto, wszystko nam zabiera, nie ma w ogóle możliwości działania. Ale tutaj jeszcze takiej sytuacji nie ma, więc jestem za tym, żeby rozliczyć tych, którzy się nie porozliczali z zaliczek, którzy się wykazali niegospodarnością. I tu jest pierwsza możliwość odzyskania tych pieniędzy. Tego nie bierze nikt pod uwagę. Przede wszystkim tego się boi prezes, bo jego determinacja z czegoś wynika. Nie sądzę, żeby wynikała z tego, że chce być prezesem, bo już powinien dawno sobie odpuścić i powinno go to zmęczyć, chyba że jest to dla niego hobby w tym momencie. Moim zdaniem temu panu należało podziękować zdecydowanie wcześniej. Ta determinacja w utrzymywaniu tego stanowiska może wynikać z obawy, że ktoś to rozliczy.
BadmintonZone: Wcześniej nie było kandydata na jego miejsce...
Marek Krajewski: Nie było kandydata, więc nie było alternatywy. To było jednak bardziej na takiej zasadzie, że — umówmy się — może aż tak wielu wariatów nie ma, którzy chcieliby wejść do związku obciążonego milionem długu. I co można ugrać? Można wyprowadzić związek na prostą. Choć mam świadomość, że jeszcze się taki nie narodził, który by wszystkim dogodził. I po drodze oczywiście czy to pewnego rodzaju niezadowolenie, czy kalumnie, będą. A biorąc pod uwagę "polskie piekiełko", to ktoś będzie się zastanawiał: po co on tam wszedł? Musiał w tym mieć jakiś cel, więc pewnie tam jeszcze jakieś pieniądze są. Ale to już tak jest...
BadmintonZone: Czy pieniądze sponsorów miałyby pomóc spłacić długi? Przypomnijmy tu, jak relacjonował w 2009 roku genezę długów wspomniany Bohdan Włostowski. "Poprzednia księgowa narobiła masę malwersacji finansowych — m.in. nie odprowadzała składek do ZUS. (...) Wezwania, które przychodziły z ZUS-u i wzywały do zapłaty, były przez nią wrzucane za biurko. Myśmy znaleźli te stosy papierów po odsunięciu biurka"...
Marek Krajewski: Dobrze, że kiedyś ktoś tam posprzątał (śmiech).
BadmintonZone: Może lepiej było nie odsuwać?
Marek Krajewski: Ludzie chyba nie do końca uważnie czytają... Jeśli ktoś zajmuje się biznesem. Co innego jest, zakładam, że chodzi o moje stanowisko, gdy ten biznes tworzyłem i wiem to, co muszę wiedzieć na temat księgowości czy rachunkowości, czytania bilansu, KRS-u. A co innego jest, jeśli ktoś jest menedżerem w korporacji i odpowiada za obszar od A do B, podczas gdy tutaj jest potrzebna osoba, która ogarnie od A do Z. To jest kluczowe. Więc jeśli ktoś dostaje bilans — a sytuacja trwała bodajże przez trzy lata — i w pozycji "ZUS" jest zero, to — umówmy się — jest to dyskwalifikacja tego, kto tym zarządzał. Bo jak może być ZUS — zero? Ktoś się tym nie zainteresował.
Mówimy tu o rzeczach tak elementarnych, że gdy o tym opowiadam osobom ze sfery biznesu, to nie chcą w to wierzyć, włos im się na głowie jeży. Mamy na końcu w bilansie ZUS — zero i nikt się tym nie interesuje, a później pan Włostowski mówi, że było sprzątanie w biurze i znaleźli jakieś dokumenty.


SIŁĄ BADMINTONA SĄ ENTUZJAŚCI. ZWIĄZEK MA ICH WSPIERAĆ, NIE PRZESZKADZAĆ. WYWIAD Z MARKIEM KRAJEWSKIM. CZĘŚĆ 3

30.09.2011. Prezentujemy trzecią część wywiadu przeprowadzonego przez naszą redakcję z Markiem Krajewskim, kandydatem na prezesa Polskiego Związku Badmintona.

BadmintonZone: W jakiej mierze można liczyć na pomoc sponsorów?
Marek Krajewski: Są ograniczone dzisiaj możliwości pozyskania sponsora tytularnego dla związku. Główny powód to brak produktu. Pójdziemy do sponsora i co powiemy? To nie są te czasy, że ma się gdzieś tam znajomych i powie się: — Słuchaj stary, rzuciłbyś 500 tysięcy, wiesz, bo nam tutaj brakuje. Nie, ten, który wrzuca, za to odpowiada. Musi być stworzona oferta, te pieniądze na coś zostaną przeznaczone, na określone turnieje, o ustalonej nazwie, w takiej a takiej oprawie. To jest cały marketing, którego dzisiaj nie ma. Ale jest taka potencjalna możliwość w przyszłości. Widzę większą szansę na sponsorów na ligę lub turnieje ogólnopolskie, bo jest tu produkt, który trzeba opakować i pokazać. Szukając sponsora, trzeba skierować się przede wszystkim do firm, które dają nie na promocję związku, lecz na promocję swojej marki.
Jeśli chodzi o spłatę zadłużenia, to zacząć trzeba od rozliczenia osób odpowiedzialnych. Z dokumentów wynika bowiem, że to nie poprzednicy za to odpowiadają, lecz obecni decydenci. Dziwię się wielu osobom, komisjom rewizyjnym... Jeśli była taka sytuacja, w grę wchodzą wielkie kwoty, a ktoś dostaje absolutorium na kolejnym zjeździe i po drodze nic się nie dzieje albo dzieje w sposób ułomny...

BadmintonZone: Kontrolę dokumentów będzie pan robić osobiście, tak jak weryfikację pracowników?
Marek Krajewski: W obrębie mojej firmy mam służby, które — jeśli będzie trzeba — udzielą mi wsparcia księgowego, marketingowego czy prawnego — i to nic nie będzie kosztowało związku.
BadmintonZone: Skoro mówimy o zadłużeniu, to może źródła tego leżą po stronie poprzedniej ekipy, przed objęciem prezesury przez Michała Mirowskiego?
Marek Krajewski: Proszę się przyjrzeć dokumentacji, przedstawionej również na Badmintonzone, zawartej w oświadczeniu pana Lecha Szargieja. Wyciąg bilansów z sądu nie zdaje się potwierdzać sformułowanego przez pana przypuszczenia. Zadłużenie skacze dramatycznie w górę w latach 2007-2009. W latach poprzednich zadłużenie było małe i mogło wynikać z przesunięć księgowych.
BadmintonZone: Jeśli wspomina pan o oświadczeniu Lecha Szargieja, to zwrócił on uwagę na fakt ulokowania prezesa Mirowskiego w prezydium PZBad jeszcze w czasach poprzedniej ekipy.
Marek Krajewski: Tak. To fakt, jego obecność w najwyższych władzach to okres 10 lat.
BadmintonZone: Jeśli jednak nie on zatrudnił feralną księgową?
Marek Krajewski: Jakie to ma znaczenie, kto zatrudnił? Czy ktoś pamięta, kto zatrudnił Marka Idzikowskiego? Za pracę danego pracownika odpowiada jego przełożony! Ciągle wraca temat, że prezes, to o niczym nie wiedział, a wszystkiemu jest winna ta "zła i wstrętna księgowa". Ciekawe, czy Michał podziela pogląd, że była taka zła i wstrętna ? (śmiech). Ale jeszcze raz podkreślam, w każdych strukturach ktoś przed kimś odpowiada i bierze za to odpowiedzialność ze wszystkimi konsekwencjami.
Można zapytać obecnego prezesa: skoro tak było, że odziedziczył w spadku długi itd., to czemu nie rozliczył poprzedników? To jest kardynalny błąd w sztuce. Przychodzi się do firmy, która ma podobno zadłużenie. To co robię? Najpierw sprawdzam, a jak są nieprawidłowości, to rozliczam tych, którzy tego dokonali. Jeśli tego nie robię, to przyjmuję to na siebie. Jeśli ktoś się na to godzi, to nie widzę problemu. Z drugiej strony, trudno się dziwić takiej postawie, skoro wcześniej było się wiceprezesem i miało się pełen obraz sytuacji. Ale jeśli ja mówię od samego początku, że się na to nie godzę, to co innego.

BadmintonZone: Jakiś czas temu z internetowej strony PZBad zniknęło logo Fundacji Badmintona kojarzonej personalnie właśnie z poprzednią ekipą, po której schedę przejął Mirowski obejmując fotel prezesa. Czym się ta fundacja zajmowała?
Marek Krajewski: Ja też byłem jej członkiem-założycielem. Był taki pomysł około 10 lat temu: osoby, które grały wcześniej w badmintona — jak np. Andrzej Kołodyński, Piotrek Kalinkowski, Piotr Sobotka — chciały w tym czasie wykorzystać szansę, by coś dla tej dyscypliny sportu zrobić. Chodziło głównie o pozyskiwanie sponsorów, bo każdy z nas miał jakąś firmę. Nawet udało nam się pozyskać sponsorów na któreś międzynarodowe mistrzostwa Polski. Potem zaczął się kryzys, każdy zajął się swoimi sprawami zawodowymi i nasza aktywność w tej fundacji była praktycznie żadna, i po bodajże 2-3 latach — z racji tego, że nie byliśmy w stanie zaangażować się realnie w tę fundację, nie mieliśmy dla niej czasu — wypisaliśmy się z niej. Nie mam wiedzy, jak dzisiaj wygląda sytuacja fundacji, ale chyba nie jest tak źle, skoro Drużynowe Mistrzostwa Europy zostały zorganizowane za jej pośrednictwem i zakończyły się sukcesem.
BadmintonZone: Do tej pory dużo mówiliśmy o cieniach prezesury Michała Mirowskiego. Chciałbym w niej poszukać jakichś blasków. Czy wszystko, co robił Mirowski należy przekreślić? Czy są pozytywne elementy, które zasługiwałyby na to, aby zachować swego rodzaju ciągłość?
Marek Krajewski: Gdyby to było spotkanie biznesowe, to najłatwiej byłoby mi uciec przed odpowiedzią, zadając pytanie, czy pan coś takiego widzi (śmiech). Pytanie jest z gatunku tych, na które każda odpowiedź jest zła. Niezależnie od tego, o którym obszarze mówimy, no to sami państwo wiecie... Kiedyś liga miała prestiż. Jak wygląda teraz? Weźmy pod uwagę juniorów... No tak (westchnienie). Turnieje ogólnopolskie... no cóż. Dobrze, weźmy pod uwagę wyniki seniorów. To na pewno był sukces. Nikt mu tego nie ma zamiaru umniejszać. Tylko że zamiast potraktować ten sukces jako trampolinę, mamy równię pochyłą w dół. Nie zostało to wykorzystane. Czy zatem chwalić za to, że zostaliśmy wicemistrzami drużynowymi Europy (mężczyzn — red.), czy ganić za to, żeśmy tego nie wykorzystali?
Siłą tej dyscypliny jest entuzjazm zaangażowanych w to ludzi. Wystarczy popatrzeć jak rozwinął się ruch amatorów i weteranów, to jest potężny fundament pod budowanie badmintona jako sportu powszechnego. Związek się do tego nie przyłożył, a powinien ich wspierać z każdej strony i jeśli ja od nich słyszę, że oni chcą, żeby im związek nie przeszkadzał, to stanowi obraz dyscypliny. Oni nie oczekują już nawet wsparcia — a takowe powinni otrzymać — tylko chcą, by im nie przeszkadzać. Jeśli płacą do kasy związku za dany turniej, to nie mają świadomości, na co to idzie. Przedtem mieli płacić określoną kwotę liczoną w procentach od wpisowego i w zamian za to mieli dostawać puchary, nagrody. Teraz nie dostają nic.
Czynię porównania do czasów ośrodka, w którym byłem jako zawodnik w Olsztynie, gdzie był Chińczyk i polscy trenerzy, którzy się przy tym Chińczyku uczyli, do warunków, które tam mieli zawodnicy. Kiedy zestawiam to z tym, co jest teraz, to trudno mi to porównać.
Więc ja się zastanawiam, może państwo mi pomożecie, podpowiedzcie mi, który obszar wskazać?

BadmintonZone: Mogę wystąpić w roli adwokata prezesa Mirowskiego, choć wątpię, by tym był zachwycony. Wprawdzie mam bardzo krytyczny stosunek do osiągnięć obecnych władz PZBad, a co do wspomnianej przez pana z jakby nostalgią ligi, uważam, że to zawsze był niewykorzystany ugór, relatywnie niski prestiż i jest coraz gorzej, ale w okresie prezesury Mirowskiego zorganizowano mistrzostwa Europy i międzynarodowe towarzyskie mecze drużynowe, przeniesiono otwarte mistrzostwa Polski do Warszawy...
Marek Krajewski: Może co do ligi brakuje mi obiektywizmu, bo podchodzę rzeczywiście do tych czasów z nostalgią, ale pamiętam, że grali w niej wszyscy najlepsi zawodnicy z Polski i na pewno było to święto dla klubów. A Polish Open, umówmy się, że powinno po prostu być w Warszawie z wielu względów. Jeśli będzie nas stać na to, żeby zorganizować dodatkowe turnieje międzynarodowe w innych miastach, to tylko plus. Mistrzostwa Europy odbyły się, był to sukces. Pokazowe mecze międzynarodowe — oczywiście też dobry pomysł. Ale mówimy przecież nie o jednostkowych sukcesach, lecz o kontynuacji tego, co było dobre.
BadmintonZone: A ośrodek szkolenia w Warszawie?
Marek Krajewski: Z różnych powodów jak najbardziej tak. My nie zmienimy tego, że ci najlepsi zawodnicy mieszkają w Warszawie. To nie są juniorzy, mają rodzinę, dzieci. To nie podważa jednak sensu weryfikacji tego ośrodka. Co innego było kiedyś, co innego jest teraz. Ośrodek de facto powinien spełniać też trochę inną rolę, niż spełnia. W przyszłości może się okazać, że zostaną opracowane rozwiązania lepiej dostosowane do realiów. Że na przykład pierwszej piątce czy szóstce więcej dałoby trenowanie z zawodnikami w Danii lub Anglii. Albo sparingi w Azji czy innym miejscu. Obecnie dla tych najlepszych trenowanie w ośrodku przygotowań olimpijskich to jest po prostu chodzenie na salę. To nie jest naprawdę ośrodek przygotowań olimpijskich. I wszystko jest tam niepoukładane: bez odżywek, opieki itd. Ale nie możemy wylać dziecka z kąpielą.
BadmintonZone: Z tego co wiem, ośrodek w Warszawie był koncepcją Mirowskiego...
Marek Krajewski: Pomysł moim zdaniem dobry. Jednak w tym jak to teraz w praktyce wygląda, jak jest realizowane, nie widzę żadnej myśli, koncepcji. Wykonywane ruchy są ad hoc. Weryfikacja wykaże sens takiego czy innego rozwiązania sprawy ośrodka. Może powinny być jeszcze 2-3 takie ośrodki? W Niemczech jest ośrodek dla najlepszych, ale są jeszcze dwa ośrodki dla juniorów, spośród których najlepsi mogą trafiać do tego najlepszego i podnosić swoje kwalifikacje. Na ich miejsce trafiają kolejni z okręgów, z klubów. Jest system szkolenia.
BadmintonZone: Kto powinien zostać głównym trenerem kadry narodowej? Czy jest sens sprowadzać trenera z zagranicy?
Marek Krajewski: Jak najbardziej. Z tego względu, że jest to korzyść dla zawodników i dla naszych rodzimych trenerów, którzy są w stanie czegoś się nauczyć.
BadmintonZone: Zawodnicy w wywiadzie wspominali, że trener Kim Young Man gotów byłby do Polski wrócić, pod warunkiem, że zmieni się prezes. Czy widziałby pan sens w podejmowaniu z nim rozmów?
Marek Krajewski: Oczywiście. Zresztą kto powiedział, że takie rozmowy nie zostały podjęte? Trzeba wziąć pod uwagę, że trener jest dla zawodników, a nie dla prezesa. A biorąc pod uwagę, że nie mamy do czynienia z juniorami, lecz z dojrzałymi zawodnikami, którzy wiedzą, co im jest potrzebne — to jak najbardziej.
BadmintonZone: A patrząc na gruncie polskim?
Marek Krajewski: Czy widzę polskiego trenera jako trenera kadry narodowej w pełnym zakresie obowiązków?
BadmintonZone: Tak.
Marek Krajewski: Nie widzę.
BadmintonZone: A Polaka za granicą?
Marek Krajewski: Wiem, do czego pani pije... Moim zdaniem najlepszym rozwiązaniem w chwili obecnej jest trener z zagranicy i obok niego trener z Polski, który podnosi swoje kwalifikacje i jednocześnie zarządza pozostałymi trenerami z kadry. Taki sztab trenerski bezwzględnie w zakresie swoich obowiązków powinien mieć czynne udzielanie się w podnoszeniu kwalifikacji innych trenerów i instruktorów w klubach, szkołach mistrzostwa i ośrodkach w całej Polsce. Ale to wszystko jest elementem systemu szkolenia, którego na razie nie mamy. Jednak żeby kogoś zapraszać do domu, najpierw trzeba w nim posprzątać. Nie chcę też teraz snuć planów na więcej niż jeden rok.

Rozmowę przeprowadzili Monika Plata i Janusz Rudziński.

W sobotę 10 grudnia 2016 r. powinniśmy dowiedzieć się, kto pokieruje związkiem w najbliższych latach.

Fot. © Paweł Staręga i Janusz Rudziński, BadmintonZone.pl (archiwum)

jr, pola

© BadmintonZone.pl | zaloguj