2012-09-21, Warszawa
Kto sprostał wyzwaniom PR? Komentarz
Osławiona uchwała nr 43 zarządu Polskiego Związku Badmintona nakładająca kary na sześcioro polskich olimpijczyków w znacznej mierze układa się w płaszczyźnie problematyki public relations.

Po pierwsze, uchwała została przygotowana z zaprzeczeniem zasad komunikowania niezbędnych w prawidłowych public relations wewnątrz organizacji.
Po drugie, uchwała wywołała kryzys wizerunkowy Polskiego Związku Badmintona, a co za tym idzie – badmintona w Polsce.
O powyższych aspektach wspominałem już w publikacji „Kto robi czarny PR? Komentarz do słów prezesa PZBad”. Jednak treść uchwały po części również osnuta jest wokół faktów jak najściślej związanych ze sferą public relations. Dokładniej niż sama uchwała wyjaśniło to oświadczenie zarządu PZBad (opublikowane w Internecie 30 sierpnia) we fragmencie:
Negatywnie oceniliśmy również postawę zawodników, którzy wcześniej wyjechali z igrzysk (chodzi zapewne o Kamilę Augustyn i Adama Cwalinę – przyp J.R.). Nie uzyskali zgody trenerów i w naszej opinii nie zaprezentowali postawy godnej sportowca i członka reprezentacji olimpijskiej. Obowiązkiem ich było wspieranie grających jeszcze zawodników badmintona, kontuzjowanego kolegi oraz pozostałych reprezentantów Polski w innych dyscyplinach.

Dodatkowe wyjaśnienie zostało przedstawione w wypowiedzi prezesa PZBad dla BadmintonZone.pl opublikowanej 3 września:
BadmintonZoneNa czym polegała "postawa niegodna reprezentanta Polski" w przypadku oskarżonego o to Adama Cwaliny?
Marek Krajewski: Obowiązkiem reprezentanta jest nie tylko pojechać i zagrać, ale również wspierać kolegów z reprezentacji narodowej podczas meczów, które decydują m.in. o przyszłości lepszej lub gorszej dyscypliny.
W moim poprzednim komentarzu zastanawiałem się już nad tym, czemu prezes wyraził zgodę na wcześniejszy powrót zawodników, skoro potem uznał opuszczenie Londynu za niegodne. Fakt, że prezes został poinformowany o zgodzie trenera, niewiele zmienia, bo nie musiał akceptować stanowiska szkoleniowców w tej sprawie. Logicznie nasuwający się przebieg wydarzeń powinien być taki: prezes Krajewski dziwi się, czemu trener wydał zgodę Cwalinie na wyjazd, więc pyta trenera o motywy decyzji. Trener – jeśli nie dał zawodnikowi zgody – wyjaśnia nieporozumienie, ewentualnie panowie wzywają na rozmowę zainteresowanego i wcześniejszy odlot nie dochodzi do skutku.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że wcześniejszy wyjazd Cwaliny nie był jakąś skrytą, wstydliwą ucieczką. 1 sierpnia portal Sport.pl zamieścił nagranie wywiadu z zawodnikiem, który wyjaśniał motywy swej decyzji. Oglądałem wówczas wypowiedź Cwaliny i widziałem przytłoczonego sportowym dramatem (ciężka kontuzja partnera deblowego w kluczowym momencie spotkania mogącego decydować o awansie do ćwierćfinału) badmintonistę, który najzwyczajniej w świecie chce wcześniej znaleźć się w domu. – Przykro mi już tutaj zostać i patrzeć na tych wszystkich sportowców, którzy dalej rywalizują ze sobą. Chcę wrócić po prostu do domu wcześniejszym samolotem – mówił w kluczowym fragmencie Cwalina.
Zawodnik zapewnił dziennikarza, że ma zgodę zwierzchników na wcześniejszy powrót. W całym wywiadzie nie powiedział niczego złego o kimkolwiek, niczego skandalizującego, niczego kompromitującego ani niestosownego. To, że był potem niekiedy opluwany na forach internetowych (z domieszką kłamstw) świadczy tylko o autorach tych wpisów czy postów.
Z punktu widzenia osobistych odczuć zawodnika jego decyzja wyglądała na psychologicznie wiarygodną. Jednak zarówno wcześniejszy powrót, jak i wywiad dla Sport.pl są postrzegane również w kontekście wizerunku badmintona i kadry narodowej. I tutaj wypada się zgodzić z umiarkowanymi (tzn. nieżądającymi kar) krytykami skrócenia pobytu i wywiadu Cwaliny. Wywiad był niepotrzebny, bo mógł być niewłaściwie odebrany. Chodzi o to, że części odbiorców tego medialnego przekazu brakowało wystarczającej empatii, by wczuć się w psychikę zawodnika, a czasem (w przypadku osób nie interesujących się olimpijskim turniejem badmintona) nawet mogło brakować wiedzy o dramatycznym wydarzeniu, które przyczyniło się do decyzji badmintonisty.
Rezygnacja z dalszego pobytu na Igrzyskach była pochopna, gdyż zawodnicy nie przewidzieli konsekwencji wizerunkowych. Rozumiem rozgoryczenie Adama, ale – gdyby mnie pytał o radę – powiedziałbym mu, by się wziął w garść i jednak został. Także po to, by mimo wszystko obserwować na żywo turniej i zbierać nowe doświadczenia.
Z kolei Kamila Augustyn tłumaczyła w opublikowanym w naszym serwisie odwołaniu, że z każdego turnieju czy jakichkolwiek mistrzostw wraca zaraz po zakończeniu swoich gier i nigdy nie było mowy o tym, że mamy zostawać i wspierać pozostałych zawodników. Brzmi to wiarygodnie, tym bardziej że PZBad ma kłopoty finansowe, więc zapewne chętnie skraca pobyty wysyłanych za granicę osób. Rolą osoby odpowiedzialnej w związku za PR, czy wręcz samego prezesa, było uświadomienie zawodników, że w Londynie sytuacja jest jakościowo inna, gdyż zamiast standardowych oszczędności warto poczuć się badmintonową cząstką wielkiej reprezentacji narodowej. Natomiast wypuszczanie zawodników do kraju, a potem ich karanie, to tylko jakaś spóźniona „zemsta”.
Jeśli chodzi o obraz kadry narodowej przekładający się na wizerunek badmintona w Polsce, to oczywiście wolałbym oglądać zgrany team olimpijczyków dopingujących się wzajemnie na ważnych turniejach. Podczas drużynowych mistrzostw Europy w 2010 roku w Warszawie mogliśmy podziwiać świetny doping kolegów i koleżanek w wykonaniu np. takich czołowych ekip jak Dania czy Niemcy. Świetnie się wspomagali wzajemnie również Polacy i chyba nieprzypadkowo zbiegło się to z historycznym sukcesem drużyny męskiej. Bardziej flegmatycznym w zakresie wsparcia drużyny Anglikom poszło z kolei słabo.
W turniejach indywidualnych takie wsparcie jest nieco mniej widoczne niż w drużynówkach, ale też praktykowane i wzorcowe, np. w wykonaniu Duńczyków. Turniej olimpijski miał charakter indywidualny i choć można ubolewać nad pęknięciami w polskiej drużynie, to nie stanowiły one jakiejś tragedii. Rzeczą kierownictwa PZBad było pracować nad usunięciem konfliktów, a najlepiej nad zapobieganiem im. Z drugiej strony nie obciążałbym w każdym przypadku władz związku odpowiedzialnością za skuteczne łagodzenie konfliktu, gdyż czasem jest to zbyt trudne. Przykładem długotrwałego konfliktu były animozje rozdzierające swego czasu reprezentację Anglii, gdzie ścierały się indywidualności Nathana Robertsona i Roberta Blaira.
Zresztą straty wizerunkowe spowodowane wcześniejszym powrotem zawodników czy wywiadem Cwaliny są w mojej ocenie minimalne w porównaniu z olbrzymimi szkodami w sferze wewnętrznych i zewnętrznych public relations PZBad wywołanymi uchwałą nr 43 wraz z całą otoczką działań kierownictwa związku.
Czy w sytuacji nieudolności działań kierownictwa PZBad w sferze PR zawodnicy nie powinni sami zadbać o siebie pod tym względem? W 2010 r. podczas wspomnianych wyżej drużynowych mistrzostw Europy w Warszawie Badminton Europe zorganizowała konferencję poświęconą związkom mediów i badmintona. Na bezpłatne wykłady mające objaśnić zawodnikom, jak dobrze komunikować się z mediami, jak budować silne relacje ze sponsorem i jak budować swoją pozycję na rynku i zwiększać swój potencjał przyszła w komplecie redakcja serwisu BadmintonZone.pl, a spośród polskich zawodników niestety tylko Małgorzata Kurdelska (Janiaczyk). Nieobecność panów reprezentujących Polskę była jednak całkowicie usprawiedliwiona: musieli skupić się na walce o medal.
Kary nałożone uchwałą nr 43 wiążą się ze sferą public relations jeszcze w jednym wątku. Jak informowaliśmy 4 września, prezes SKB Suwałki i wiceprezes PZBad Jerzy Szleszyński ujawnił w swoim stanowisku opublikowanym na stronie suwalskiego klubu, że nieobecność trójki kadrowiczów na treningu 23 lipca miała związek z ich wyjazdem do Suwałk na pożegnanie organizowane przez władze miasta i sponsora.
Przypomnijmy na marginesie, że zawodnicy tłumaczyli nieobecność 23 lipca wcześniejszymi ustaleniami z trenerem i odbyciem dodatkowego treningu w sobotę 21 lipca. Zwraca tu jednak uwagę, że tym razem typowe działania PR – spotkanie o charakterze promocyjnym w Suwałkach — weszło z kolei w taki czy inny sposób w konflikt z wizją PZBad na temat szkolenia.
Nie wiem, w jakim stopniu wyjazd do Suwałk mógł zaszkodzić przygotowaniom trójki olimpijczyków. Wydaje mi się, że jednak nie powinni się relaksować w tym momencie takimi podróżami. Przykład ten obrazuje jednak jak istotne sferze PR jest szukanie złotego środka pomiędzy uczestnictwem w przedsięwzięciach wizerunkowych a wycofaniem się. Z jednej strony zapewne był nacisk na suwalczan, by wzięli udział w miejskiej promocji. Z drugiej strony pod nieco analogiczną presją (choć objawiła się post factum w postaci krytyki i kary) znalazł się Cwalina, którego wolelibyśmy widzieć na trybunach dopingującego innych Polaków na IO, a jego stan psychiczny był bardzo odległy od takiej wizji, gdyż chciał przebywać w domu.
Nie zawsze idealne zachowania zawodników z punktu widzenia sztuki PR są wykonalne. Jeden z polskich topowych zawodników odmówił kiedyś udzielenia umówionego wywiadu polskiej stacji telewizyjnej, ponieważ był załamany swoją porażką. Z punktu widzenia promocji badmintona był to klops. Ale zawodnik ten ma określone cechy psychologiczne, które w pewnym momencie mogły działać funkcjonalnie sportowo (olbrzymia ambicja), a w innym dysfunkcjonalnie z punktu widzenia PR (złość na siebie, rozgoryczenie porażką). Dlatego trzeba było zrozumieć to zachowanie i szukać innego rozwiązania. W sukurs przyszedł Michał Łogosz, udzielając w zastępstwie wywiadu i ratując w ten sposób promocję badmintona.
Kara dotknęła wszystkich sześcioro zawodników (czyli także Roberta Mateusiaka, Przemka Wachę i Nadię Ziębę) za nieskorzystanie z obligatoryjnego noclegu w Sheratonie przed odlotem na IO. To też zahaczało o PR. Wewnętrzny (w sferze komunikowania), w łonie PZBad – zawodnikom najwyraźniej nie wskazano na znaczenie noclegu z punktu widzenia wizerunku kadry badmintonistów. I zewnętrzny – zawodnicy nie integrowali się z innymi olimpijczykami.
Jak widać, sfera public relations wkracza coraz bardziej znacząco do sportu. Zawodnicy powinni w swoim własnym interesie i w interesie swej dyscypliny sportu starać się spełniać ideały PR. Jednak zawsze będzie to jednym wychodziło lepiej niż drugim. Trzeba np. zadbać o to, by do wystąpień medialnych były kierowane właściwe osoby we właściwym czasie. Natomiast szafowanie karami za niekoniecznie oczywiste niedoróbki wizerunkowe ze strony zawodników jest jakimś nieporozumieniem. Nie każdy błąd powinien być karany. Jeśli mi się nie podoba, że Cwalina wrócił wcześniej do kraju, to nie jest jeszcze powód do nakładania za to kary, tym bardziej że wyjazd nastąpił w niejasnych okolicznościach (zgoda prezesa). Jeśli już, to raczej należy nagradzać tych najlepszych, najbliższych ideału, którzy się wyróżniają w sferze public relations, i wskazywać ich jako wzór.
Mógłbym podać wiele przykładów dobrego PR w wykonaniu naszych topowych zawodników. Pozytywny obraz za granicą: sprawne udzielanie wywiadów w języku angielskim (np. Łogosz, Mateusiak), rola ambasadora charytatywnej międzynarodowej fundacji Solibad (Cwalina) – to tylko pierwsze z brzegu. Zdarzały się oczywiście i wpadki, ale w sumie nie jest najgorzej.
Jeśli chodzi o postępowanie zawodników ukaranych uchwałą nr 43 po jej opublikowaniu, to całkowicie rozumiem z jednej strony wstrzemięźliwą reakcję lub milczenie lżej ukaranej trójki (wyłącznie upomnienia za opuszczenie noclegu w Sheratonie), jak i obronę swojego dobrego imienia przez srożej pociągniętych do odpowiedzialności (Augustyn, Cwalina, Łogosz).  Będąc zawodnikiem też wolałbym uciec od medialnego zgiełku (w dodatku związanego ze skandalem) i skupić się na swojej właściwej roli. Ale zarazem musiałbym się bronić przed uwłaczającymi zarzutami zalatującymi warcholstwem, nieróbstwem i niegodną postawą.
Działania PR PZBad wokół uchwały nr 43 stanowią natomiast antywzór, za który kierownictwo związku powinno sobie samo wymierzyć stosowną karę. I nie zwalać całej winy na zawodników. Szczególnie przykre jest to, że badminton jest w Polsce dyscypliną na dorobku i powinien wyrobić sobie wizerunkowo dobrą markę, a ostatnio nie wykorzystuje w pełni możliwości. O ile Polski Związek Piłki Nożnej może sobie pod pewnymi względami pozwolić na nieudolność w dziedzinie PR , bo nie zachwieje to pozycji futbolu w kraju, to PZBad nie powinien się ośmieszać. Marnotrawi w ten sposób, przynajmniej częściowo, historyczne sukcesy reprezentantów odnoszone w ostatnim okresie.

Fot. © Janusz Rudziński (archiwum)

Janusz Rudziński

© BadmintonZone.pl | zaloguj