2013-12-18
Nic nie planuję, zobaczę, co się uda zrobić
pola: Badmintonowy świat obiegła wieść, że spodziewasz się dziecka, a chwilę potem, że... raz na zawsze kończysz z badmintonem. Czy to prawda, że nie wrócisz już do grania?
Nadia Zięba: Nie. Zostałam źle zrozumiana przez jednego z dziennikarzy. Powiedziałam, że będzie ciężko. Mam jednak nadzieję, że się uda. Zaplanowaliśmy wcześniej z Robertem, że pociągniemy jeszcze grę do Mistrzostw Świata, a potem zacznę realizować swoje plany osobiste. Jeśli chodzi o twoje plany na przyszłość, ile lat zamierzasz jeszcze grać? Nie robię takich planów. Nie mam pojęcia, czy to będzie 2 lata czy 5 lat. Z własnego doświadczenia wiem, jak trudno jest wrócić do formy po dłuższej przerwie, miałam w 2008 r. operację obydwu bioder, po tych zabiegach musiałam zrezygnować z gry podwójnej kobiet. To nigdy nie jest łatwe. Nic nie planuję, zobaczę, co się uda zrobić. Na razie dbam o swoją formę. Co zamierzasz robić po zakończeniu kariery zawodniczej. Kiedyś chciałaś być nauczycielką? Teraz skłaniam się do tego, żeby zostać trenerem. Choć w przeszłości odrzucałam taką alternatywę. Może po prostu dojrzałam? Chciałabym zrobić kurs trenerski i dokształcać się w tym kierunku. Zobaczymy, co życie przyniesie. W Polsce czy za granicą? Jak najbardziej w Polsce. Już raz się przeprowadzałam do innego kraju i nie jest to łatwe. Mówię tu o przeprowadzce z Białorusi do Polski, gdzie w wielu aspektach kraje te są do siebie podobne. Nie chciałabym tego przeżywać drugi raz. Polscy zawodnicy nie korzystają specjalnie z możliwości promowania siebie za pomocą stron internetowych, facebooka, twittera. Czy teraz, kiedy będziesz pauzować, zamierzasz podkręcić nieco swoją popularność za pomocą mediów społecznościowych? Nie lubię tego typu rozgłosu. W ogóle nie lubię, jak coś się dzieje dookoła mojej osoby. Cenię sobie bardzo prywatność. Rzadko wchodzę na facebooka i rzadko sprawdzam maila. Nie zamierzam też przygotowywać własnej strony internetowej. Myślę, że w Polsce badminton nie jest jeszcze na tyle popularny, żeby za pośrednictwem własnej strony internetowej, mediów społecznościowych można było znaleźć sponsora, aczkolwiek jest coraz lepiej. W tej chwili zawodnicy coraz częściej na własną rękę poszukują dla siebie sponsorów. Zazwyczaj finansują badmintonistów pasjonaci, osoby które zakochały się w badmintonie, mam nadzieję, że wkrótce tych sponsorów będzie coraz więcej. Podpisałaś na początku sezonu kontrakt z niemiecką drużyną ekstraklasy, EBT Berlin, jednak nie wystąpiłaś w ani jednym meczu. Tak, to prawda, kierownik drużyny wiedział, że planuję zajść w ciążę, ale mimo to zaryzykowali, zakładając, że będę grała, dopóki będę mogła. Może nie byli przygotowani, że aż tak szybko uda mi się zajść w ciążę, ale zachowali się naprawdę w porządku wobec mnie. W duńskim klubie, w którym ostatnio grałam (Team Skælskør-Slagelse – red.) od dłuższego czasu były kłopoty finansowe. Kilku sponsorów się wycofało i zadecydowano, że następny sezon (2013/2014 – red.) klub zagra młodymi zawodnikami. Mimo tego po finałowym meczu duńskiej ekstraklasy znalazła się jedna osoba, która chciała indywidualnie zasponsorować moją grę. Jednak szefowie klubu, znając moje plany, zdecydowali, że jest to dla nich zbyt duże ryzyko. Duńczycy zaznaczyli, że jeśli po urodzeniu dziecka będę chciała wrócić do gry, to mam się odezwać do nich w pierwszej kolejności. Wszystkie zawodniczki zachowują się z taką klasą? Uważam, że bycie fair się opłaca. Ja bym się źle czuła, gdybym komuś wmawiała, że ciąża była nieplanowana. Mateusiaka też chcieli zatrzymać w duńskiej lidze? My z Robertem już od połowy minionego sezonu wiedzieliśmy, że Team Skælskør-Slagelse ma kłopoty finansowe i prawdopodobnie będziemy musieli szukać nowego klubu. Robert znalazł sobie klub we Francji. Grał już tam i był bardzo zadowolony. We Francji są bogate kluby, które mają dużo pieniędzy na rozwój zawodników. Wbrew pozorom wcale nie. W Danii najlepsi zawodnicy dopłacają sami do turniejów, dzięki pomocy sponsorów. Mają idealny system klubowy. W każdym klubie pracuje bardzo dobry trener, więc z klubów do ośrodka centralnego w Kopenhadze przechodzą już świetnie przygotowani technicznie zawodnicy. Młodzi badmintoniści jeżdżą bardzo dużo na turnieje – za pieniądze swoje i sponsorów. Nieźle sprawdza się druga liga, gdzie w jednym spotkaniu jest rozgrywanych 13 pojedynków i każdy zawodnik musi zagrać 2 gry. To stwarza młodym możliwość ogrania się. Mecze odbywają się w weekendy, więc nie kolidują np. ze szkołą. Dzięki temu jest szansa stworzyć całą druga ligę z młodych zawodników. To bardzo dobry system. Jak trafiłaś do duńskiej ekstraklasy? Wtedy w mojej pierwszej drużynie (Greve – red.) grał Kenneth Jonassen, który znał się z Robertem Mateusiakiem. Jonassen zapytał się Zico, czy nie chciałabym grać u nich. Oczywiście, że chciałam, była to dla mnie duża szansa. Przez pierwszy rok grałam sama, a później dogadali się również z Robertem, żeby wzmocnić drużynę. Od początku w klubie była bardzo fajna atmosfera, zwłaszcza za czasów Kennetha, który był jakby zawodnikiem i kierownikiem równocześnie. Bardzo dobrze wspominam tamte czasy, dużo się nauczyłam od Duńczyków, nie mówiąc już o tym, że mieliśmy z Robertem możliwość gry na bardzo wysokim poziomie. Jakiś czas po odejściu Kennetha Greve popadło w tarapaty finansowe. Czy można powiedzieć, że jesteś bardziej rozpoznawalnym sportowcem w Danii niż w Polsce? Tak. W Danii w ogóle jest bardzo fajna atmosfera wokół ligi. Ludzie przychodzą na mecze z dziećmi. W trakcie meczu zawodnicy siedzą przy trybunach, więc każdy może z nimi porozmawiać. I często kibice podchodzą, żeby spytać, jak się mamy, jakie są nasze plany na przyszłość. W Polsce liga nie ma takiej otoczki, ale myślę, że i tak jest coraz lepiej, bo w badmintona gra coraz więcej ludzi na poziomie amatorskim, a tym samym – mam nadzieję – coraz więcej dzieci będzie chciało uprawiać tę dyscyplinę. Chociaż uważam, że w Warszawie brakuje miejsc, gdzie dzieci mogłyby trenować regularnie. Kiedyś grałaś nie tylko miksta, ale i singla, debla. Która z gier jest twoją ulubioną? Mikst jest dla mnie najlepszy, bo nie jestem typem zawodnika, który jest bardzo wytrzymały fizycznie. A debel kobiet, na poziomie światowym, jest niezwykle wymagającą grą. Mecze trwają po półtorej godziny. Debel jest bardzo męczący. Poza tym miksty są bardziej widowiskowe, ciekawsze do oglądania niż deble. Co było momentem zwrotnym w twojej karierze? Myślę, że taki momentem był przyjazd do Polski. Od tego wszystko się zaczęło. Przeprowadzka do Polski stworzyła mi nowe możliwości, jakich nie miałam na Białorusi. Nie było tam np. w ogóle sparingpartnerek, trenowałam po prostu z chłopcami, tylko dlatego dobrze grałam. Poza tym w Polsce były zupełnie innego rodzaju treningi, bardziej profesjonalne. Na początku myślałam, że pogram trochę w Polsce, potrenuję i wrócę na Białoruś, ale tak się nie stało. Chociaż wciąż do końca nie wiem, jak potoczy się moje dalsze życie, po zakończeniu kariery sportowej. Kiedy miałaś stworzone na przestrzeni tych wszystkich lat najlepsze warunki do trenowania? W sumie miałam zawsze dobre warunki. Wiadomo, na tych zawodników, którzy robią wyniki, są środki. Choć myślę, że największe dofinansowanie z Ministerstwa Sportu było na samym początku funkcjonowania ośrodka szkoleniowego w Warszawie. Wówczas również młodsi zawodnicy to odczuwali, ponieważ mieli dużo wyjazdów. A przez ostatnie kilka lat były zgrzyty, bo niektórzy zawodnicy uważali, że za dużo pieniędzy idzie na nas i na nasze wyjazdy. Jeśli patrzeć z innej perspektywy, to oni również ciężko trenują, a nie mogą wyjeżdżać na turnieje tak często jak my. Myślę, że zawsze będą tego typu nieporozumienia, jeśli nie będzie wystarczająco dużo pieniędzy i trzeba będzie wybrać, kogo wysłać na ten czy inny turniej. Fajnie, że teraz pojawiły się takie programy, które oferują pewną pulę pieniędzy również młodym zawodnikom. Dzięki temu juniorzy zaczynają grać coraz lepiej. Choć jest pewien niedostatek dziewczyn. Który z trenerów dał ci najwięcej? To jest trudne pytanie. Każdy trener ma swoje wady i zalety. Klaudia Majorowa była według mnie bardzo dobrym trenerem, choć gorzej było w kwestii komunikacji zawodnik – trener. Kim, trener z Korei, dawał nam niezły wycisk, większość zawodników trenujących w ośrodku zrobiła dzięki niemu znaczące postępy. Aczkolwiek były to treningi w azjatyckim stylu, w Europie się tak nie trenuje. Po prostu trzeba było zrealizować założenia i koniec, nie interesowało go, czy jesteś przemęczony, czy nie. Z trenerem Jackiem Hankiewiczem dopiero zaczęliśmy współpracować, na pewno jest trenerem z doświadczeniem, który nie boi się krytyki i cały czas jest otwarty na nowe propozycje, potrafi dojść do porozumienia z każdym zawodnikiem. To jest ważne u trenera. Wy przez długi czas jeździliście na turnieje bez trenera, kto wam podpowiadał, jak grać? No właśnie, to jest dobre pytanie. Mieliśmy od razu na starcie duży minus. Czasem może pomóc nawet zawodnik, który siedzi z boku i z innej perspektywy ogląda mecz. I jego uwagi odbiera się też inaczej niż uwagi partnera mikstowego, który z tobą gra. To zupełnie co innego. Czasem, kiedy jest naprawdę duży stres, to takie uwagi partnera z boiska mogą po prostu denerwować. Ja zawsze lubiłam, jak podczas naszych meczów ktoś siedział z tyłu i dużo do mnie mówił, co kilka akcji podpowiadał, co należy zrobić. Wtedy człowiek też czuje, że nie jest sam i nie jest zdany tylko na siebie. Często oczywiście graliśmy sami i szło nam bardzo dobrze, ale myślę, że byłoby lepiej, gdybyśmy systematycznie mieli takie wsparcie taktyczne spoza kortu. My z Robertem tyle czasu jeździliśmy sami na turnieje, że czasem to już nawet patrzeć na siebie nie mogliśmy. Po dwóch tygodniach przebywania ze sobą non stop była murowana kłótnia, choć akurat to było dobre, bo oczyszczało atmosferę. Jest jakaś decyzja dotycząca badmintona, której żałujesz? Nie patrzę na to w ten sposób. Nawet, jak się okazuje, że coś poszło nie tak, nie wracam do tego, idę dalej, nie tracę energii na to, żeby rozpamiętywać to, co było złe. Nie zastanawiam się nad tym po prostu. Jeśli mogłabyś wybrać sobie dowolny kraj do trenowania w Europie, wybrałabyś...? Z tego, co słyszałam, najlepsze warunki dla badmintonistów są teraz stworzone we Francji. Gdybyś miała wskazać najbardziej obiecujących polskich, młodych zawodników, kto by to był? Na pewno Miłosz Bochat. Piotrek Wasiluk, Mateusz Świerczyński, Maciek Dąbrowski, Mateusz Biernacki, z dziewczyn — Magdalena Witek. Czemu brakuje dziewczyn w badmintonie? Dziewczyny w tych czasach trochę się rozleniwiły? Myślę, że przez pewien czas dziewczyny były zaniedbane. Teraz się to zmienia, bo zaproszono juniorów do trenowania w ośrodku w Warszawie. Młodsi zawodnicy często trenują ze starszymi, podnosząc dzięki temu swoje umiejętności. Według mnie te osoby, które od jakiegoś czasu trenują w ośrodku, już zrobiły duże postępy. Para mikstowa, która mogłaby równać się w przyszłości z tobą i Zico? Myślę, że teraz jest czas Roberta i Agnieszki Wojtkowskiej, sądzę, że dobrze będzie im szło. Agnieszka bardzo się podciągnęła przez te lata, kiedy grała razem z Wojtkiem Szkudlarczykiem. Trzymam za nich kciuki. A z tych całkiem młodych par? Myślę, że Miłosz Bochat i Magda Witek, choć trudno mówić, co będzie za kilka lat. Wszystko będzie zależało od tego, jak im się będzie chciało trenować. Jak będą zaangażowani tak jak teraz, to na pewno będą odnosić sukcesy. Ciężkie pytanie. Moim zdaniem dobrym trenerem dla juniorów była zawsze Klaudia Majorowa. Wprowadzała dyscyplinę, co jest bardzo ważne w pracy z młodymi zawodnikami, miała ciekawe i urozmaicone treningi. Trudno mi oceniać pracę innych trenerów, takich jak Jacek Niedźwiedzki i Robert Kowalczyk, nie miałam możliwości obserwować ich pracy. Który ośrodek/ klub badmintonowy uważasz za najbardziej prężny w kraju? Ja od kilku lat gram w klubie UKS Hubal Białystok, więc cały czas trzymam za nich kciuki. Myślę, że na Podlasiu wszystko idzie w dobrym kierunku, władze zatrudniają młodych trenerów, instruktorów, którzy szkolą dzieci. A według mnie teraz będą się rozwijać te kluby, które stawiają na dzieci, bo za parę lat to właśnie oni będą reprezentować nasz kraj na arenie międzynarodowej. Gdybyś była na miejscu prezesa PZBad, co byś zmieniła w pierwszej kolejności? Przede wszystkim to nie chciałabym być na miejscu prezesa PZBad. Ale jeśli bym mogła jakoś pomóc zawodnikom, to na pewno byłaby to pomoc finansowa. Chciałabym, żeby zawodnicy nie zastanawiali się, czy będą wyjazdy w następnym roku, a jeśli tak, to dla ilu osób i, w końcu, czy będą też środki na wyjazdy z trenerem, już nie wspomnę o fizjoterapeutach. Gdyby to było w mojej mocy, znalazłabym sponsora (aczkolwiek wiem, że to nie jest łatwe). Przykładowo, Michał Rogalski, który przez tyle lat trenował w ośrodku, nigdy nie miał możliwości, żeby przez rok pojeździć na turnieje ciągiem. Jak się jedzie na 2-3 turnieje w roku, to nic nie daje. Na jednym coś nie wyjdzie i wiesz, że przez następne pół roku nigdzie nie wyjedziesz, więc nie ma motywacji. A tak zawodnik ma pewność, że nawet po jednej czy dwóch porażkach w dalszym ciągu ma możliwość udowodnienia trenerowi, że zasługuje na miejsce w kadrze A. Anglicy w ten sposób inwestują w młodych zawodników, juniorzy zaczynają jeździć na turnieje w wieku 17-18 lat i przez 4-5 lat ogrywają się na arenie międzynarodowej. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że z dwudziestoosobowej grupy zostaje około dziesięciu osób grających na bardzo wysokim poziomie. Tutaj trzeba dodać, że Anglicy mają dużo większe fundusze w porównaniu do Polski, dlatego wcześniej mówiłam o sponsoringu, niestety to jest niezbędny warunek do poprawy jakości szkolenia. Trener marzeń? Jeśli porównywać Polskę do Europy, u nas wciąż jest słaby poziom trenerski, choć myślę, że to się niedługo zmieni, bo PZBad zaczyna organizować różne szkolenia dokształcające trenerów. Jacek Hankiewicz przejął kadrę narodową i za jakiś czas, mam nadzieję, będą tego rezultaty. Także szkolenia klubowe pozostawiają dużo do życzenia. Fajnie to wygląda w Danii, gdzie z klubów do większych ośrodków szkoleniowych przychodzą zawodnicy świetnie przygotowani technicznie i fizycznie. Wiem, że strasznie często powołuję się na szkołę duńską, ale myślę, że Duńczycy są najlepszym przykładem na to, że z niewielką ilością środków można stworzyć system, za pomocą którego będzie można szkolić mistrzów. Wymarzony partner mikstowy? Dwa razy zdarzyło mi się zagrać w duńskiej lidze z Joachimem Fischerem i bardzo dobrze mi się grało. U Duńczyków jest to znakomite, że oni tak mają wszystko wyćwiczone, że przewidują, co przeciwnik jest w stanie zagrać z danej pozycji. Więc często w ślepo się ustawiają tam, gdzie będzie odbicie. To jest tzw. czytanie gry i tego nam brakuje, tego powinniśmy się od nich uczyć jako przyszli trenerzy. My, Polacy, często jesteśmy lepsi, a w końcówce się gubimy, nie wiemy, co zrobić. Generalnie większość życia grałam z Robertem, myślę, że jesteśmy dobrze dobranym mikstem, rozumiemy się na boisku, obojgu nam zależy na tym samym, na wygranej. Jakieś nieporozumienia, które się zdarzają zawsze, rozwiązujemy na bieżąco, więc nie ma konfliktów i niedomówień. Którą parę mikstową najbardziej podziwiasz i cenisz? Generalnie Duńczyków. Każdy myśli, że oni mają super warunki, a tak wcale nie jest. Są bardzo zdeterminowani, zawzięci. Jak grają przeciwko sobie Duńczycy z różnych klubów w lidze, to czasem mam wrażenie, że byliby się w stanie pozabijać. To jest ogromne zacięcie i udowadnianie, że to ja jestem ten lepszy. Mają też duże poczucie własnej wartości, wysoką samoocenę. Ale konkretną parę trudno jest mi wskazać. Nie cenisz Azjatów? Azjaci mają wszystko podane na tacy: treningi, trenerów, sponsorów, lepsze finansowanie. Co oczywiście nie umniejsza pracy, jaką wkładają w treningi. Masz jakiś autorytet badmintonowy? Często słyszę to pytanie i pewnie zaskoczę, ale nie, nie mam. Może to źle, ale tak właśnie jest. Życiowego autorytetu też nie mam. Nie mam żadnych idoli. Generalnie lubię słuchać mądrych ludzi i podziwiać poszczególne cechy, których ja np. nie posiadam. Każdy człowiek ma swoje słabości, z każdego trzeba brać po trochu to, co dobre. Który z turniejów badmintonowych był dla ciebie wyjątkowy? W Australii mi się bardzo podobało. Przed IO była taka sytuacja, że wróciłam do grania po 2-miesięczenj kontuzji i zostały nam 4 turnieje (Australia, Holandia, ME i Indie), aby wywalczyć sobie kwalifikacje do Londynu. Strasznie się stresowałam, bo bez treningów musieliśmy zagrać mecz z przeciwnikami, z którymi walczyliśmy o wyjazd na IO. Zwyciężyliśmy, okazało się, że dobrze mi zrobiła ta przerwa, zwłaszcza psychicznie. Kiedy wygraliśmy ten mecz, byłam naprawdę bardzo szczęśliwa. To jest najfajniejsze, kiedy się czegoś nie spodziewasz, że się uda, a to się spełnia. W ogóle zazwyczaj udawało nam się z Robertem wygrać po przerwach. Tak samo było w Indonezji, kiedy wygraliśmy Grand Prix. Aż strach pomyśleć, co teraz będzie? Obyś miała rację. Co uważasz za swój największy sukces? Chyba ostatnie ME. Największy sukces w życiu osobistym? Rodzina, to, że spodziewam się dziecka. Myślę, że dopiero, jak pojawia się dziecko, to rodzina jest pełna. Jak byś zachęciła ludzi, aby posłali dzieci na badmintona? Wbrew pozorom, to jest bardzo intelektualna dyscyplina. Liczy się nie tylko przygotowanie fizyczne, technika, ale również myślenie na boisku. Poza tym to sport, który harmonijnie rozwija wszystkie partie ciała i dyscyplina rodzinna, którą można uprawiać wspólnie. Tęsknisz za rodziną na Białorusi? Tęsknię bardzo. Wydaje się, że to już tyle lat i powinnam się przyzwyczaić, ale wcale tak nie jest. Mam tam całą rodzinę, często odczuwam nostalgię. Kto wie, może kiedyś tam wrócę? Dlatego nie chciałabym wyjechać za granicę. Mogłabym jedynie wrócić do siebie, na Białoruś. Siostra jest trenerką badmintona. Grała do 18.-19. roku życia, ale na trochę słabszym poziomie niż ja. Skończyła AWF, trenuje teraz dzieci. Często przyjeżdża do Polski na zawody. Dzięki temu mam możliwość częściej się z nią spotkać. Czy twoje dziecko jest skazane na badmintona? Chciałabym, żeby moje dziecko samo wybrało to, co chce robić w życiu. Dziecka nie da się zmusić na siłę, aby uprawiało jakąś dyscyplinę. Sama pamiętam, jak tata mnie prowadzał na różne dyscypliny, jak byłam mała. W jednym miejscu mi się nie podobało, bo pani była nie taka. Gimnastyki nie chciałam, bo bałam się przeskoczyć przez konia. W końcu wylądowałam na zajęciach z badmintona. I nie dlatego, że rodzice tak chcieli, tylko mi się spodobało. Tak, że nie było możliwości, żebym przestała chodzić. Teraz są inne czasy, niesprzyjające dla sportu. Choć myślę, że jak dziecko widzi, że rodzice uprawiają sport, to samo też chce. Rodzice kształtują zachowania, przyzwyczajenia dzieci. Sport jest ważny? Oczywiście, że tak. Niekoniecznie profesjonalny, bo to są zawsze kontuzje. Ale życie sportowca jest fajne. Ciężkie, ale fajne. Sport uczy życia, radzenia sobie z problemami, samodzielności, zaradności, otwartości, można poznać wielu ciekawych ludzi. Tym bardziej teraz, kiedy zawodnicy są zmuszeni wiele rzeczy organizować sobie samodzielnie — planują wyjazdy, kupują bilety, szukają sponsorów. Myślę, że rola rodziców powinna się ograniczać do zachęcenia dziecka do sportu, nie do wyboru konkretnej dyscypliny. Sport uczy dobrej organizacji, nie traci się czasu na zbędne rzeczy. Fot. © BadmintonPhoto.com (archiwum) pola |
|
© BadmintonZone.pl | zaloguj |