2019-04-22
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
KUPILI SIEBIE NAWZAJEM. CZĘŚĆ 4
22.04.2009. Począwszy od piątku (17.04.2009) publikujemy wywiad z byłym sekretarzem generalnym Polskiego Związku Badmintona — Bohdanem Włostowskim (fot.). Ze względu na objętość zebranego materiału, całość podzielona została na kilkanaście części. Niebawem zapraszamy do lektury kolejnej, piątej części wywiadu: "CAŁY CZAS WYBIEGAŁEM PRZED SZEREG".
pola: Co było po powrocie z Malezji? B.W.: Zaczęła się otwarta wojna: są dwa obozy — my, zawodnicy i oni, związek. Zawodnicy zaczęli mówić: "a związek nam obiecał, a związek nie zrealizował, związek opóźnia" itd. Powstał mur i nie było jakiegokolwiek porozumienia, kontaktu, chęci komunikacji. Pojawiały się różne koncepcje wyjścia z impasu, np. grupa robocza ds. rozwiązania konfliktu w ośrodku, choć ostatecznie nic z tego nie wyszło, został nawet powołany przewodniczący, który nigdy się nie pojawił. Potem zacząłem bywać na treningach kadry przynajmniej raz w tygodniu, bo zauważyłem, że kiedy się pojawiam, wszyscy zaczynają lepiej pracować. pola: Może dzięki temu zdobyłeś zaufanie zawodników? B.W.: Zdobywanie tego zaufania odbywało się krok po kroku. Do Polski przyjechał wiceprezydent BWF Punch Gunalan, w listopadzie 2007, i wtedy pojawiła się koncepcja trenera zagranicznego. Wreszcie można ją było zrealizować. Znalazła się osoba, która była dostatecznie dobra. W ogóle to kandydatur było mnóstwo — jedne lepsze, inne gorsze. Trudno się było jednak władzy zdecydować. pola: Czyli zagraniczny trener to zasługa Gunalana? B.W.: Gunalan obiecał, że nam pomoże. No i pojawiła się koncepcja Kima. Oczywiście Kim na samym początku nie mógł się zdecydować: zupełnie inna kultura, zupełnie inny kraj. Miał być od początku grudnia, myśmy nie mieli na niego pieniędzy, więc na wejściu pojawił się zgrzyt. Miał dostać pieniądze od grudnia, okazało się, że pensja będzie nie od grudnia, ale od stycznia. Cały czas zmieniano decyzje, nie było jakiejś jasnej, spójnej strategii, której byśmy się trzymali. PZBad uznawał metodę żabich skoków i faktów dokonanych. pola: Na czym ona polegała? B.W.: Najpierw mieliśmy wziąć Kima od 1 grudnia. Skrobałem do niego maile w stylu: "Trenerze, wszystko załatwione, ruszamy od 1 grudnia". Potem się okazało, że nie mamy płynności finansowej, bo jest przełom roku — nie mamy mu z czego zapłacić, za co go zakwaterować. Dostawałem więc polecenia, aby napisać mu maila, że startujemy od pierwszego stycznia. No i awantura — trener Kim się zdenerwował. Punch Gunalan się do nas odzywa, że on nie rozumie tej sytuacji: pomógł nam znaleźć trenera, któremu myśmy obiecali zatrudnienie, wobec czego on zrezygnował z pracy. I co dalej? Więc my odpisujemy, że zapłacimy Kimowi część wynagrodzenia za grudzień etc. Takie skoki bez spójnej strategii i metodyki postępowania. pola: Ostatecznie udało się jednak sfinalizować umowę z Kimem? B.W.: Osobiście odebrałem go z lotniska, miał wynajęte mieszkanie blisko ośrodka szkoleniowego. Jak Kim zobaczył blok z wielkiej płyty z lat 70., wejście do mieszkania, które według naszych standardów było OK, ale wedle jego raczej nie, to widziałem, że jest załamany. Tak jakby chciał od razu wrócić do Azji. Pomyślałem wtedy, że będzie trudno. pola: Zawodnicy byli w euforii? B.W.: Na początku bardzo sceptyczni. Uważali, że nowy trener pół roku przed IO to nie jest dobry pomysł. Ponadto dowiedzieli się, że on jest specjalistą od singli. Mówili, że przewróci treningi, dokopie im, a oni się posypią. Trochę się przerazili tym wszystkim. pola: Jak Kim udźwignął tę sytuację? B.W.: Kim jest naprawdę wybitnym trenerem, chodzi nie tylko o umiejętności sensu stricte badmintonowe, ale umiejętności umysłowe i psychologiczne. Po prostu oni kupili siebie nawzajem, tak jakby się to odbyło w międzyczasie. Przyszliśmy na pierwszy trening, ja przedstawiłem trenera Kima, a on stanął z boku. Sprawdził linie, spytał o to i o tamto. Nie było takiego nastawienia, że jest nowym trenerem i wszystko zmieni. Drobnymi kroczkami zdobywał sympatię zawodników. pola: Kim zajmował się całą kadrą? B.W.: W pewnym momencie ustalono w ośrodku z Klaudią Majorową, że ona dalej będzie ciągnęła deble, a Kim się zajmie bardziej singlami. Wziął się za Przemka i wtedy on zaczął piąć się w rankingach. Wówczas Przemek drugi raz w karierze wystąpił w ćwierćfinale Super Serii w Szwajcarii w 2008 roku. Wacha był wówczas nim totalnie zafascynowany, wybuchł fizycznie. Ciężko trenował, miał zapał, ogień w oczach. To było coś niesamowitego — taki badminton, który się kocha. pola: Kim zdobył również zaufanie innych zawodników? B.W.: Zaufanie zdobywał w kontaktach nieformalnych. Raz zawodnicy zaprosili go na kolację, innym razem on ich. Wyjechaliśmy wspólnie na ME, gdzie zdobyliśmy pierwszy raz w historii brązowy medal. O mało nie zostaliśmy mistrzami Europy w mikście. Kim miał niesamowity wpływ na zawodników, oni go słuchali, był dla nich prawdziwym autorytetem. Kiedy przejął obowiązki trenera głównego kadry, a potem dojechał drugi trener, Chen Gang, atmosfera w ośrodku zmieniła się w moim odczuciu na lepsze. Choć było trudno. Tuż po igrzyskach pojawił się otwarty konflikt między Klaudią a Kimem. Przychodziłem na pierwsze treningi tylko z Kimem i czułem tę niesamowitą atmosferę. Na treningach panowała niemal absolutna cisza. Zawodnicy pracowali z zapałem, nawet jak mieli trening interwałowy, którego nikt nie lubi. Trener Kim im to zlecał, oni wiedzieli, jaki mają cel, zaczynały pojawiać się coraz lepsze wyniki. Wacha dziewiąty, debel ósmy na świecie w pewnym momencie. Co by było z mikstem, gdyby nie kontuzja Nadii? Nie wiadomo. Wydaje mi się, że miałby szansę wejść do pierwszej piątki. Olga Konon, która się pojawiła, i jest 43. w rankingu BWF. Ci ludzie harowali. pola: Do kiedy Kim miał pełnić funkcję trenera w Polsce? B.W.: Pierwotnie miał zakończyć współpracę w kwietniu 2008 roku. Pojawiła się rozpacz, bo chcieliśmy, żeby Kim został do igrzysk. Niemniej, 1 maja wyjechał na miesięczny urlop do Korei. Po drodze załatwił mikstowi i Przemkowi Wasze możliwość pojechania do Korei na treningi, choć ostatecznie mikst nie pojechał, bo Robert miał kontuzję. Już wtedy jednak wszyscy zgodzili się, że Kim powinien zostać do igrzysk. Zresztą PKOl pomógł nam w znalezieniu pieniędzy na jego pensję. Tak się stało. Przed IO wiozłem Kima na samolot i zaczęliśmy rozmawiać o jego ewentualnym powrocie do Polski — on sondował mnie, a ja sondowałem jego, na ile jest skłonny zostać. Kim wtedy powiedział, że pokochał zawodników, a zawodnicy pokochali jego, reszta to jest tylko kwestia warunków. Był w stanie się zgodzić na przedłużenie kontraktu. Wówczas padły jakieś wstępne sumy. Oczywiście przekazałem te wstępne ustalenia prezesowi Mirowskiemu, który poleciał na IO, żeby wiedział, w jaki sposób może rozmawiać. (c.d.n) Zob. też: Otwarte wypowiedzenie wojny. Polityka wybiórczego informowania. Byłem totalnym outsiderem. Fot. © BadmintonZone.pl (archiwum) pola |
|
© BadmintonZone.pl | zaloguj |