2016-01-17, Warszawa-Głubczyce
Indywidualne Mistrzostwa Polski
Pierwsze zawody, które obserwowałam, były organizowane poza Warszawą. Już nie pamiętam czy w Bukownie, a może w Głubczycach? Nie, to były z całą pewnością Głubczyce… Zawody rozgrywane były w dniach 8-9.04.1978 r.
Tylko trzydzieści siedem lat temu, z historycznego punktu widzenia tak niedawno, ale patrząc na dzisiejsze czasy prawie prehistoria. Może właśnie, dlatego warto powspominać? Przypomnieć sobie tamte czasy głębokiego peerelu, braku wszystkiego, szaro-burej rzeczywistości i wspaniałych ludzi, dzięki którym organizowaliśmy najbardziej karkołomne pomysły, jakie nam przychodziły do głowy?

Głubczyce w 1978 r. nie były takie same jak teraz. Jedyny bar mleczny w mieście zamykano o godzinie 16.00; biada temu, kto przyjechał do Głubczyc później. Na zjedzenie czegokolwiek nie mógł liczyć, restauracja Centralna? No może, jeżeli ktoś miał szczęście, raczej była mordownią, gdzie pijało się wódkę, piwo, ale jedzenia przyzwoitego bez wcześniejszych zamówień nie było. To mógł coś zjeść w restauracji dworcowej. Ale najczęściej był tam zdechły śledź w oliwie lub rolmops. Chyba, że Unia Głubczyce organizowała zawody, mistrzostwa lub turnieje, o, wtedy można było zjeść coś w grupie, klubową drużyną o określonej porze, uzgodnionej z organizatorem. Rysiek Borek, Bolesław Zdeb, Marian Masiuk, Bogdan Chomętowski, Edek Kurek, Zbyszek Polek, tak oni pamiętają lepiej jak było.

Dlatego najpewniejszym sposobem było zaopatrzenie we własnym zakresie. Przyjeżdżaliśmy z kanapkami, własnymi grzałkami, i w pokojach zjadaliśmy kolację lub późny obiad z ugotowaną herbatą. Pamiętam ten czas, bo były to moje pierwsze Indywidualne Mistrzostwa Polski w badmintonie. Jechaliśmy z Andrzejem jego samochodem marki Fiat 125 p. Andrzej prowadził, Julian Krzewiński obok, ja z tyłu, a wokół porozrzucane tuby z lotkami, to były chyba Gold Cup’y? Tych tub wieźliśmy 100, dwa pudła po 50 tuzinów. Nie widziałam momentu pakowania samochodu, widziałam za to moment jego rozpakowywania. Bożssszzzz….. Jak to wszystko zostało upchnięte w tym malutkim samochodzie? Faktem jest, że nogi trzymałam na siedzeniu, nie mogłam postawić na ziemi, bo nie było miejsca. Na kolanach miałam torbę z rzeczami, obok na siedzeniu torba Andrzeja i Juliana. I tak przez 385 km, z mała przerwą na rozprostowanie kości, chyba tak można nazwać krótki wypad do lasku. Panowie na lewo, panie na prawo, nie szkodzi, że jedna. W bagażniku Andrzeja jechał dodatkowo kanister, bo wszyscy odczuwali brak benzyny. Kanister zawsze jeździł z przodu owinięty w jakieś szmaty.

Korty (kortów nie było, były deski, a na nich malowane boiska) ułożone w hali, pamiętacie przecież halę w Głubczycach? Po dwa korty ułożone (!!!). Namalowane farbą olejną obok siebie wzdłuż ściany z oknami. Hala nie była zbyt długa, ale w ten sposób graliśmy na czterech kortach. Odległość między kortami około 80 cm, sędziowie stali na krzesłach, wynik pokazywano na tablicach pożyczonych z tenisa stołowego. Przekładane cyferki. Dodatkowym szkopułem było oświetlenie hali, a także okratowanie sufitu. Do tej pory nie patrzyłam na halę przez pryzmat sufitu, był, bo być musiał. Tak było w judo i szermierce. Tutaj stanowił problem, gdyż hala nie miała regulaminowej wysokości (min.10,5 metra) była niższa, a zawodnicy, aby nie tracić punktów, musieli tak grać, aby przebijając lotkę, nie trafiać w jakąkolwiek przeszkodę pod sufitem. Nie było to specjalnym ułatwieniem, ale pokazuje cymes sytuacji.

Nikt nie narzekał, wszyscy cieszyli się, że mogą grać w badmintona, że zostali zakwaterowani w hotelu Polonia naprzeciwko głubczyckiego dworca, lub w Internacie Technikum. Nie potrzeba było transportu; Głubczyce nie są wielką aglomeracją miejską, dlatego wszędzie było blisko. A spacer przez park stanowił miłą przechadzkę.  Wczesnym rankiem wszyscy spotykali się na śniadaniu w barze mlecznym, mieszczącym się przy skrzyżowaniu ulic Kościuszki i Kochanowskiego, wejście po schodkach. Zamawialiśmy bułki montówki, jajecznicę, masło, kakao, herbatę, ja gotowaną wrzącą wodę, kawę zawsze woziłam ze sobą. W hali sędziowie w białych spodniach i pulowerkach, zawodnicy, trenerzy, gwar i śmiech.

Odprawa kierowników ekip z sędzią głównym trwała kilka godzin w przeddzień zawodów, wtedy też odbywało się losowanie. Komputerów nie było.

Zawsze miałam przy sobie zeszyt z długopisem. Wszystko skrzętnie notowałam. Chciałam posiąść wiedzę, której mi brakowało. Badminton to nie judo czy szermierka. Tam wszystko od lat miało ustalone procedury, tutaj trzeba było wypracować schemat postępowania. Polski Związek Judo powstał 19 lipca 1957 r., Polski Związek Szermierczy powstał we Lwowie w 1922 r., od 1945 ma siedzibę w Warszawie. Na tym tle Polski Związek Badmintona, który powołano 7 listopada 1977 r. był niemowlakiem, któremu trzeba było wszystko zorganizować. Co prawda w 1978 r. odbywały się XIV Indywidualne Mistrzostwa Polski, tym niemniej powstanie Związku narzucało na nas pewne wymogi, od których nie było odwrotu! Musieliśmy opracowywać regulamin sportowy, regulaminy zarządu, regulaminy poszczególnych komisji, regulamin powoływania kadry narodowej i wiele osób brało udział w tych pracach.

Pomimo biedy, mimo wielu braków w sprzęcie, braku rakiet, wyposażenia osobistego, butów sportowych, odzieży sportowej byliśmy pełni dobrych myśli i nadziei. Wiedzieliśmy, że teraz po powołaniu Związku może być tylko lepiej. Pamiętam zawodników, którzy wtedy zdobyli tytuły mistrzowskie: Elżbieta Utecht (później Kuczkowska), Unia Głubczyce, w grze pojedynczej kobiet; Zygmunt Skrzypczyński, AZS AWF Wrocław, w grze pojedynczej mężczyzn; Elżbieta Utecht/ Bożena Wojtkowska (później Haracz) w grze podwójnej kobiet; Zygmunt Skrzypczyński/ Sławomir Włoszczyński w grze podwójnej mężczyzn i Janusz Labisko/ Anna Zyśk, Bolesław Bukowno/Start Gdynia, w grze mieszanej.

Indywidualne Mistrzostwa Polski były eliminacją przed Mistrzostwami Europy. Po tych zawodach wyłaniano reprezentację Polski, która miała brać udział w imprezie głównej. W 1978 r. Mistrzostwa Europy odbywały się w Preston (Anglia). Pomimo naszych starań niestety nie dostaliśmy zgody na wyjazd. Pierwszy rok istnienia, brak waluty, oraz kontaktów z innymi federacjami nie ułatwił nam zadania.

Na pierwsze Mistrzostwa Europy pojechaliśmy w 1980 r. do Groningen. Odbywały się w dniach 17-20.04. To były piękne i bardzo pracowite mistrzostwa. Z Holandii przywiozłam dwa zeszyty notatek. A wszystko pod jednym tytułem: jak się organizuje zawody w badmintonie, hala, transport, hotele, ilość miejsc, ilość ekip, ilość sędziów, SPONSORZY i firmy wspierające. Przez tydzień miałam co robić, oglądałam zawody, mecze naszej reprezentacji i robiłam notatki.

Na zawody pojechałam za własne pieniądze. Wydałam na to trzy pensje, inaczej nie nauczyłabym się nic. Taka inwestycja w przyszłość, spłacana przez kilka następnych miesięcy, bo pieniądze pożyczyli mi rodzice. Powiem szczerze –  opłacało się. Wszyscy zawodowcy Europy uznali, że były to najlepiej zorganizowane mistrzostwa Europy od lat. Ja miałam świetny materiał, firma Perry prezentowała w hali swoją porywającą piosenkę sponsorską. Od tego roku wiedziałam już, jak ugryźć badminton, jaki jest jego poziom w Europie, jak wyglądają prawdziwe zawody i co należy zrobić, aby osiągnąć standardy prezentowane w Holandii. Przed nami wszystkimi był ogrom roboty.

Reprezentacja Polski w składzie sześciorga (trzy kobiety i trzech mężczyzn) zawodników, Irena Karolczak jako trener, wyjechali na koszt organizatora, a Andrzej Sobolewski nasz opiekun z GKKFiS na koszt urzędu, natomiast prezes Andrzej Szalewicz otrzymał fundusze na trzydniowy pobyt na kongresie EBU.

Ale to było dopiero w 1980 r., na razie byłam w hali w Głubczycach i świat wyglądał inaczej. Cieszyliśmy się z Indywidualnych Mistrzostw Polski, cieszyliśmy się z tego, że gramy zawody o mistrzostwo Polski, że pomimo wielu trudów życia codziennego idziemy do przodu i nikt i nic nie jest nas w stanie zatrzymać. To nic, że hala była nieprzepisowa, to nic, że odległości między boiskami nieprzepisowe, to nic, że odbiegaliśmy wyposażeniem ubrań od jakichkolwiek standardów; byliśmy na mistrzostwach Polski i to się liczyło. To było dla nas najważniejsze! Chcieliśmy mieć naszych zawodników, naszych mistrzów, aby pochwalić się nimi przed lokalnymi władzami, powiatową, wojewódzką, zarządami klubów i naszym ówczesnym ministerstwem, czyli Głównym Komitetem Kultury Fizycznej i Sportu.

Nasza prężność, nasza determinacja zjednywały nam przychylność ludzi w Departamencie Sportu Wyczynowego GKKFiS. Uwierzcie mi, nie dostaliśmy nic za darmo ani na wyrost. O wszystko walczyliśmy, tłumaczyliśmy byliśmy zdesperowani na sukces i sukcesy osiągaliśmy. Nikt nigdy nie pomyślał, że czegoś możemy nie zrobić, że będziemy musieli odwołać zawody! My? Nigdy! I tak właśnie było. Walka o życie i walka o przeżycie udawała nam się i coraz więcej osób uważało, że przykłada swoja cegiełkę do naszych sukcesów!

Za tę wiarę w nas, w nasze umiejętności, za pomoc w realizacji naszych marzeń, byliśmy im wdzięczni!

                                                          Jadwiga Ślawska-Szalewicz

Autorka wspomnień o dawnych indywidualnych mistrzostwach Polski to honorowy prezes PZBad, b. prezes PZBad, b. wiceprezes Europejskiej Unii Badmintona (EBU — obecnie Badminton Europe), jak również autorka wieloodcinkowego cyklu publikacji na BadmintonZone.pl zatytułowanego "Z perspektywy 35 lat", złożonego ze wspomnień i historycznych refleksji. Pierwszy odcinek wspomnianego cyklu zamieściliśmy 23 stycznia 2013 roku. Autorka pisze również często o badmintonie w swoim blogu "Okiem Jadwigi".

Fot. © Jadwiga Ślawska-Szalewicz i Jan Rozmarynowski (archiwum)

© BadmintonZone.pl | zaloguj