2021-09-15, Warszawa
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
CZAS PODZIĘKOWAĆ. CZĘŚĆ 3

15.09.2011. Począwszy od niedzieli BadmintonZone publikuje wywiad z wybitnymi polskimi badmintonistami — Michałem Łogoszem i Robertem Mateusiakiem (fot.). Ze względu na objętość zebranego materiału, całość podzielona została na trzy części. Dziś prezentujemy ostatnią część wywiadu.

Chęć wypowiedzenia się na łamach BadmintonZone zgłosiła jednak niemal cała ścisła kadra narodowa. Wywiady z kolejnymi badmintonistami Redakcja będzie sukcesywnie zamieszczać na stronie.

Pola: Jest jakaś osoba w PZBad, która wydaje się wam kompetentna, pomocna lub życzliwa?
Łogosz: W biurze są ludzie w porządku. Tam jest trochę tak, że rządzi jedna osoba — pani sekretarz. Bardzo nam pomaga Adam Bieleniewicz. Aczkolwiek jak chcemy coś więcej załatwić, to on musi podeprzeć się zdaniem pani sekretarz. Bo ona rozdaje karty, decyduje o wszystkim. Poczynając od tego, kto dostanie buty, kto gdzie pojedzie, ile coś ma kosztować. Dosłownie wszystko.
Mateusiak: Pani sekretarz powinna się otaczać ludźmi, którzy w pewnych rzeczach powinni doradzać i powiedzieć, jak ma być. Niestety, tak nie jest.
Łogosz: Jest kilka osób w biurze, ale żadna z nich nie wie, co ma ze sobą zrobić. Tak to wygląda z punktu widzenia zawodników. Ja nie odczuwam, że związek w ogóle jest. Trener nigdy nic nie wie, bo nigdy nie dostaje informacji z PZBad. Też się chyba obawia tego wszystkiego, bo my go naciskamy, żeby się dowiadywał różnych rzeczy. W odpowiedzi przeważnie słyszymy, że nie wiadomo tego czy tamtego, bo nie ma pani sekretarz albo ktoś tam jest na urlopie. Albo nie ma pieniędzy. To jest najczęstsza odpowiedź: nie wiadomo, bo jeszcze nie ma pieniędzy i... nie jedziecie na razie, bo nie ma pieniędzy. To my musimy myśleć, jakie turnieje zagrać, z czego zrezygnować. Przykładowo, zrezygnowaliśmy w tym roku z Adamem Cwaliną z Sudirman Cup, żeby pojechać do Maroka, akurat za swoje pieniądze, i do Hiszpanii, za pieniądze PZBad, szukać tam punktów już olimpijskich. Bo nikt wcześniej nie pomyślał, że coś takiego można zrobić. I okazało się to trafne, bo wygraliśmy w Hiszpanii, a w Maroku byliśmy w czwórce. To są takie rzeczy, które trener czy związek powinni wiedzieć. A nie my, zawodnicy. Jak Wojtek Szkudlarczyk czy Łukasz Moreń jadą na zawody, to składają się na benzynę i jadą do Czech czy Słowacji.
Mateusiak: Na Słowenię jechali kilkanaście godzin samochodem i spali w zakładzie fryzjerskim. Po jakimś czasie udało się jakimś cudem i pani sekretarz powiedziała, że zwróci im pieniądze.
Łogosz: Kiedyś pojechali do Szwecji, to mieszkali u znajomej w mieszkaniu, w kilkanaście osób. To są takie klimaty. My chcemy minimum. Trener jest, jaki jest. On się stara i nie można z tym dyskutować.
Mateusiak: Był asystentem cały czas, został rzucony na głęboką wodę i pewnych rzeczy nie przeskoczy. Uczy się na nas. My nie chcemy trenera, który uczy się na zawodnikach i za 5 lat będzie dobrym trenerem. Potrzebujemy takiego trenera, że zamykamy oczy, idziemy na trening i robimy to, co mamy robić i wierzymy w to. A teraz mam za każdym razem wątpliwości. Nie ma na 100% zaufania. Na szczęście to nie jest już trener Hawel.
Pola: A trener Borek?
Łogosz: Trener Borek jest emerytem. Teraz jest już z boku badmintona. Odpoczywa.
Mateusiak: W swoim czasie pomógł nam na tyle, na ile mógł. Po IO w Atenach rozmawialiśmy z nim, wtedy on wiedział, że nie jest nam w stanie już więcej pomóc, dostał zresztą ofertę pracy na Cyprze.
Pola: To był dobry pomysł, żeby trenera Borka zastąpiła Klaudia Majorowa?
Mateusiak: To była kolejna rzecz, w której prezes Mirowski nas, a szczególnie mnie i Michała Łogosza, oszukał. Na początku głęboko wierzyliśmy w pana Michała Mirowskiego. Był kiedyś zawodnikiem i naszym rówieśnikiem. Przed wyborami przychodził na treningi po 4 razy w tygodniu. Wiedział, że jeżeli my nie pozwolimy trenera Borka usunąć, to nikt tego nie zrobi. Wtedy byliśmy z Michałem Łogoszem jedynymi, którzy osiągali jakieś wyniki na arenie międzynarodowej — jako jedyni zdobyliśmy medal na mistrzostwach Europy. A prezesowi Mirowskiemu pan Borek nie pasował, bo chciał zapewnić posadę Klaudii Majorowej, która pomogła mu w wyborach, jeśli chodzi o Pomorze, Słupsk. Obiecał nam, że jeżeli się zgodzimy, to na chwilę tylko, jakieś 2-3 miesiące, naszym trenerem tymczasowo będzie Klaudia Majorowa, bo każdy wiedział, jakie z nią mieliśmy stosunki. A prezes Mirowski miał szukać docelowo trenera za granicą.
Łogosz: Skończyło się tak, że Klaudia była z nami 3 lata. I to takie 3 lata, że była permanentna kłótnia i wojna. Ja zmieniłem o prezesie Mirowskim zdanie o 180 stopni. Kiedyś to był człowiek wiarygodny, któremu w pewnym momencie zaufałem. Ale kiedy zaczął oszukiwać, bo trzeba to nazwać po imieniu, kłamać, w stosunku do mnie czy trenerów, czy innych zawodników, straciłem to zaufanie. Potem widzimy się raz na pół roku i są tylko uśmieszki. To jest chore. Nie mówiąc już o tym, że prywatnie czuję się urażony za te numery, które mi wykręcił. Przykładowo, jak próbowaliśmy walczyć o trenera i ja byłem w to osobiście mocno zaangażowany, pisaliśmy pisma do ministerstwa, to nagle się dowiadywałem przed wyjazdem do Indonezji, że nie jadę. Bo mam kontuzję, bo jestem niezdolny psychicznie. Wymyślano co chwilę nowe powody. Albo to, jak pojechałem za własne pieniądze na mistrzostwa świata do Malezji — a gdybym tego nie zrobił, to pewnie bym nie pojechał na IO do Pekinu, bo to był turniej, gdzie ograliśmy wicemistrzów świata i zdobyliśmy masę punktów. Tak się nie robi. Nie wykorzystuje się tego stołka po to, żeby kogoś zgnoić. Ja nie mam żadnej władzy. A potem idę na zebranie tego śmiesznego zarządu i każą mi przepraszać za swoje zachowanie, bo inaczej w ogóle nie pojadę do Malezji, nawet za własne pieniądze, czyli stawiają mnie przed ścianą. Nigdy wcześniej nie czułem się tak poniżony. Za coś takiego człowiek jest w moich oczach zdyskredytowany.
Mateusiak: Takich numerów prezes Mirowski potem zrobił jeszcze niestety wiele. On nie nadaje się do sprawowania takiej funkcji i nie sprawdził się przede wszystkim. Czas zmienić swoje cele i zrobić miejsce komuś innemu — z pomysłami i z chęciami przede wszystkim. Bo prezesowi Mirowskiemu na pewnym etapie też tego zabrakło. Wcześniej spotykaliśmy się z prezesem przynajmniej kilka razy w miesiącu na hali, potem spotykaliśmy go na turniejach zagranicznych, kiedy kandydował do władz Badminton Europe. Było widać, że funkcja prezesa PZBad to była tylko i wyłącznie trampolina, żeby dostać się wyżej do władz. A potem swoim podwórkiem to już się nie bardzo interesował — tym, co się dzieje u nas i w ogóle w rodzimym badmintonie. Dlatego czas podziękować.
Łogosz: Myślę, że przyszedł czas rozliczeń. Tak samo zarząd powinien wziąć odpowiedzialność za swoje działania. Jest tam kilku naszych znajomych z kortu, ale dziś nie ma z nimi już właściwie żadnego kontaktu. Część tych ludzi w ogóle straciła zainteresowanie badmintonem.
Mateusiak: PZBad to fikcja. Jestem przedstawicielem rady zawodniczej i miałem "przyjemność" uczestniczyć w kilku ostatnich zjazdach zarządu. Jeśli zarząd spotyka się raz na kwartał i po dwóch godzinach co druga osoba patrzy tylko na zegarek, żeby zdążyć na autobus do domu, to o czym my mówimy? Jak słucham, jakimi sprawami zajmuje się zarząd i ile czasu temu poświęca, to jest to dla mnie żenujące. Na przykład były takie zjazdy, kiedy prezes dyskredytował w oczach całego zarządu trenerów — Kima i Chen Ganga. Tego ostatniego osobiście musiałem bronić, bo zrobiono z niego lenia. Jak on śmiał strajkować, nie przychodzić do pracy? W pewnym momencie, kiedy przez kilka miesięcy z rzędu chiński trener nie dostawał wypłaty i nikt się z nim nie kontaktował, prezes nie odbierał telefonu i nie odpisywał na maila, wkurzył się i postanowił nie przychodzić do pracy. A potem na zarządzie prezes oczerniał go, mówiąc, że to niemożliwe, żeby trener coś takiego robił. A najciekawsze było to, że Chen Gang mieszkał od biura związku, w którym odbywał się zjazd, dosłownie 5 minut. I nikt nie pomyślał, żeby poprosić drugą stronę, choć osobiście to zaproponowałem.
Łogosz: To jest karygodne. Na zarząd przyjeżdżają ludzie, którzy nie maja pojęcia, co się dzieje i wszystko można im wmówić. Sądzą, że skoro prezes tak mówi, to pewnie tak jest. Wstyd za to, co zrobiono azjatyckim trenerom. Wracam do tego tematu, ale oni naprawdę byli w porządku. Jak jeździliśmy do Korei czy do Chin, dbali o nas, załatwiali nam sparingi, zapraszali nas na obiady. Czuliśmy się fantastycznie. Oczywiście my się im tutaj odwdzięczaliśmy. Dbaliśmy o nich, pomagaliśmy, jeśli czegoś potrzebowali. Ale w momencie, kiedy prosili o jakikolwiek kontakt z prezesem, to on nie odbierał telefonów, nie odpowiadał na maile. To było żenujące. Ja sobie wyobrażam, co czuli ci ludzie, staram się postawić na ich miejscu. Jak bym pojechał do Chin i ktoś by mnie tak traktował, to bym chyba pozabijał tych ludzi.
Mateusiak: I tak długo tu wytrzymali.
Łogosz: Pokazywali nam maile, w których — czarno na białym — prezes zapraszał ich do współpracy, przedstawiał, jakie oferuje warunki i czego żąda w zamian. Nagle, kiedy pojawiły się problemy finansowe, to zamiast przyjść i im podziękować, kupić bilety i zjeść dobrą kolację, aby rozstać się w zgodzie, tak ich potraktowano. Trener Kim jeszcze jakiś czas temu rozmawiał z nami i mówił, że jeśli zmieni się prezes, jeśli będzie normalny człowiek, on jest w stanie podjąć współpracę. Kim polubił nasz kraj i uważał, że zawodnicy są wspaniali. Jest szansa, gdyby był nowy prezes, żeby Kim wrócił. Bo tu nie chodzi o środowisko, ale o prezesa Mirowskiego, który ich oszukał. Oni nie mogą na niego patrzeć i nie mogą mu podać ręki. Za to, w jaki sposób ich potraktował. Azjatyccy trenerzy nie wiedzą, że w środowisku została puszczona fama, że jeden to pijak, a drugi leń i nie wiadomo, kto jeszcze. My im tego nie mówimy, bo szkoda tych ludzi. To są świetni fachowcy. Jeden z nich jest obecnie zatrudniony w Korei, która jest potęgą, drugi był w Holandii, teraz jest w Szwajcarii. Popracował trochę w Holandii i od razu Holendrzy zaczęli grać w debla, walczą o IO. Singliści również. To wszystko procentuje.
Pola: Dlaczego prezes Mirowski tak kurczowo trzyma się stanowiska?
Łogosz: Dobre pytanie. Przecież jest zdyskredytowany w całym środowisku. Ale były problemy i nieprawidłowości w PZBad, więc odwlekanie rezygnacji to jest czas na łatanie dziur. Prezes zatrudnił bardzo dobrą, ale i bardzo drogą kancelarię prawną. I PZBad stać na takie ruchy, podczas gdy zawodnik musi sobie sam płacić za leczenie i wyjazdy. Myślę, że prezes potrzebuje czasu, aby połatać wszystkie dziury. I tak przedłużył o 1,5 roku, żeby wszystko sobie poukładać.
Mateusiak: Przecież były przepychanki z ministerstwem. Prezes Mirowski poszedł na wojnę z ministerstwem. Była opinia jednoznaczna i ostateczna ministerstwa wzywająca PZBad do zwołania walnego nadzwyczajnego krajowego zjazdu delegatów. Ale nikt sobie z tego nic nie robił. Byłem na zjazdach zarządu, gdzie była dyskutowana ta kwestia — to był temat 5-minutowy.
Łogosz: Prezes Mirowski kiedyś jeszcze skarżył się mi, Robertowi, innym zawodnikom, że ma dość. Mówił: dajcie mi dobrego kandydata na prezesa. Dziś znalazł się dobry kandydat, ale prezes Mirowski wycofuje się z deklaracji. Ma świadomość tego, że jest taki człowiek, bo dawno temu nawet rozmawiali razem. Więc można domniemać, że chodzi o to, żeby te tyły jednak poukładać. Wiadomo, przyjdzie nowa osoba z nowym pomysłem na badminton w Polsce, ale musi być księga zamknięcia, żeby była księga otwarcia. Wie, że zostanie przeprowadzony audyt i mogą wyjść różne kwiatki. To jest powód tej nieustępliwej walki o pozostanie na stanowisku. Gdyby do PZBad ktoś wszedł rok, dwa lata temu, byłoby więcej tych kwiatków. Wtedy szukano ratunku w postaci nowej sekretarz generalnej, nowej księgowej.
Mateusiak: W pewnym momencie przyszły właśnie nowe osoby — sekretarz, księgowa — to podobno one się złapały za głowę, w jakim stanie jest PZBad. Taki mały związek, a taki bałagan. Jak poszły na zebranie zarządu i posłuchały, czym się tam zajmują, to też się złapały za głowę. Wiadomo, że teraz te osoby są w innej sytuacji i nie mogą źle mówić o PZBad, bo wtedy by mówiły trochę przeciwko sobie.
Łogosz: To jest nieprofesjonalny związek. Chociażby to — byli przez rok trenerzy z Azji, czy kiedykolwiek ktoś z PZBad pomyślał, żeby ich wykorzystać i wysłać w weekendy, które czasem były wolne, w Polskę, żeby szkolili trenerów? Żeby zorganizować z nimi spotkania dla dzieci, młodzieży, instruktorów?
Pola: A myślicie, że mieli by ochotę na coś takiego?
Łogosz: To powinien być ich obowiązek! To jest ich praca. Nie ma spania. Na Zachodzie praca trenera to nie jest tak jak u nas od 9 do 11, a jak jest drugi trening to jeszcze 15-16. Na Zachodzie trener pracuje od 8 rano do 18 lub 20.
Mateusiak: W innych krajach trener jest wyciskany jak cytryna. A u nas ściągnięto trenerów z Azji, którym płacono sporo pieniędzy, jak na polskie warunki, ale nie mieli dużo pracy. Do dzisiaj zresztą tak jest.
Łogosz: I takich rzeczy, takich zaniedbań jest mnóstwo. Żeby teraz kogoś ściągnąć na szkolenie, trzeba byłoby mu zapłacić duże pieniądze. A przecież mieliśmy na miejscu fachowców najlepszych na świecie. Do tego nie trzeba było żadnych pieniędzy, tylko trochę organizacji. Pilnowania tych ludzi.
Pola: Jednym słowem, apelujemy do delegatów, aby w październiku dobrze rozeznali sytuację i dokonywali trafnych wyborów?
Mateusiak: Myślę, że delegaci zdają sobie sprawę, jaka spoczywa na nich odpowiedzialność.
Łogosz: Apeluję do wszystkich ludzi ze środowiska badmintona, aby wysłuchali nowych propozycji na uzdrowienie tej dyscypliny w naszym kraju. Badminton może stać się sportem powszechnym w Polsce, tylko trzeba wiedzieć, jak to zrobić. Wierzę, że są ludzie z taką wiedzą, nowym pomysłem, powiewem świeżości i ogromnym zaangażowaniem. Dajmy im wszystkim szansę. Chodzi o wysłuchanie nowych pomysłów i podjęcie słusznej decyzji.
Pola: Co zamierzacie po IO w Londynie?
Mateusiak: Zobaczymy. Może pogramy jeszcze trochę? Jeśli tylko zdrowie dopisze, to na pewno nie będziemy jeszcze kończyli po IO.
Łogosz: Jak będziemy się czuli zdrowi i mocni, dopóki na własnym podwórku będziemy wygrywali, to chętnie jeszcze pogramy. Oczywiście jeśli będzie odpowiedni klimat i warunki. Bo dłużej się tak nie da. Chcemy walczyć z przeciwnikami na korcie, a nie z polskim związkiem.
Mateusiak: My bardziej siadamy psychicznie niż fizycznie. To jest najgorsze.
Łogosz: Poza tym zmiany przydadzą się młodym badmintonistom, którzy też chcą dalej grać. Żeby oni wiedzieli, że muszą tylko przyjść na trening i robić swoje. Robić postępy. A nie tak, jak my mieliśmy, Przemek, Nadia czy Kamila, że za każdym razem trzeba było myśleć za wszystkich. Gdzie zagrać, jak taniej dolecieć i zaoszczędzić, żeby pojechać na dwa turnieje. Na szczęście nasze kluby nam pomagają. Gdyby nie kluby, byłoby ciężej. Mnie klub sponsoruje niektóre zawody, pomaga w sprzęcie. SKB Litpol-Malow Suwałki to chyba najbardziej profesjonalny klub w Polsce. Tam są ludzie, którzy pomagają każdemu, a jest nas 10-12 osób w pierwszej reprezentacji. Nasze kluby funkcjonują dziesięć razy lepiej niż ten związek. Zawsze wiemy, co się dzieje. A ludzie w klubach przecież w większości nie biorą pieniędzy za swoją pracę.
Mateusiak: I takich ludzi brakuje w PZBad. My z Nadią jesteśmy w Hubalu Białystok, gdzie są ludzie z pasją, którzy wiele rzeczy robią bezinteresownie, oni po prostu żyją tą dyscypliną. Wiedzą, co mają zrobić i oddają serce zawodnikom i klubowi. I takich właśnie pasjonatów brakuje w PZBad. Ludzi, którzy wezmą odpowiedzialność za zmiany, których — miejmy nadzieję — w końcu się doczekamy.
Łogosz: Ministerstwo też wychodzi pewnie z takiego założenia, że nie będzie się do tego piekiełka mieszało.
Mateusiak: Poza tym, skoro wytaczane są takie ciężkie działa przeciwko ministerstwu, w postaci kancelarii prawnej, kiedy pojawia się sprawa łamania statutu... A tak naprawdę chodzi tylko o przeciąganie czasu. I żeby nie komisja rewizyjna, to pewnie jeszcze byśmy długo czekali na zjazd. Zresztą komisji rewizyjnej prezes Mirowski też grał na nosie, bo komisja już wcześniej składała wniosek o zwołanie zjazdu, ale interpretacja tego wniosku była niekorzystna. W końcu się zdenerwowali, zebrali w sobie i złożyli odpowiedni wniosek, do którego już nie można się było przyczepić. I dlatego mamy walne. Wiadomo, lepiej późno niż wcale, ale — z drugiej strony — im później, z tym większą szkodą dla nas, dla całego badmintona. Szkoda, że tak późno to wszystko się odbywa, tym bardziej, że jesteśmy w trakcie kwalifikacji olimpijskich. A prezes broni się rękoma i nogami przed odejściem, walczy do końca. I nie chce się poddać weryfikacji, a o to tak naprawdę chodzi. Żeby przedstawiciele środowiska zweryfikowali te ostatnie lata, działania zarządu, z prezesem Mirowskim na czele.
Łogosz: Ja apeluję po prostu, żeby wszyscy wzięli odpowiedzialność. Żeby się popytali, nie tylko nas, ale całego środowiska, innych zawodników. Nam tak naprawdę niewiele zostało i teoretycznie nie powinno nam zależeć. Mamy już końcówkę, jeszcze IO tak na poważnie ostatnie i zobaczymy, co dalej. Ale robimy to z frustracji, nie chcemy, żeby to, co daliśmy tej dyscyplinie, poszło na marne. Powinniśmy mieć medale na mistrzostwach świata i może nawet na IO. Skoro Anglicy potrafią, Duńczycy potrafią, a my potrafiliśmy z nimi wygrywać i to w takich warunkach, to jest to do zrobienia. My widzimy, jak oni trenują. Nie robią wcale dużo więcej niż my. Tyle, że mają po prostu wszystko poukładane.

Zob. też:
CIESZYMY SIĘ, JAK NAM SIĘ UDA WYŻEBRAĆ WYJAZD NA TURNIEJ. CZĘŚĆ 2
WSTYD POSZEDŁ NA CAŁY ŚWIAT. CZĘŚĆ 1.

Fot. © BadmintonZone.pl (live)

pola

© BadmintonZone.pl | zaloguj