2020-03-26, Białystok
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
OBIECUJĘ, ŻE BĘDĘ WALCZYŁ

26.03.2010. Gorzką pigułkę przyszło przełknąć polskim kibicom w pierwszych godzinach rundy zasadniczej turnieju Polish Open. Najpierw porażkę z reprezentantami Hongkongu poniósł nasz topowy mikst, rozstawieni z nr. 1. Robert Mateusiak / Nadia Kostiuczyk, chwilę potem uszczerbku z rosyjskim duetem Aszmarin / Prokopienko doznała kolejna biało-czerwona eksportowa para mieszana rozstawiona z trójką — Adam Cwalina i Małgorzata Kurdelska.

Trzeba przyznać, że oczekiwania wobec Zico i Nadii były ogromne. Wydawało się, że pogromcy azjatyckich mikstów na imprezach najwyższej rangi światowej powinni podołać hongkońskiemu duetowi, zwłaszcza przy dopingu rodzimej publiczności. Apetyt na wygraną Polaków był tym większy, że rok temu partnerka Mateusiaka — ze względu na operację biodra — nie mogła powalczyć o najwyższe podium. Niestety, okazało się, że o ile pierwszy set był dobry, a drugi trochę gorszy, trzeci po prostu słaby. Według Kostiuczyk kluczowym momentem meczu stała się końcówka drugiego seta z trzema niewykorzystanymi lotkami meczowymi: W pierwszym secie zagraliśmy trochę lepiej, ale z kolei oni też psuli dużo prostych lotek, dlatego był taki wynik. Tę dziewczynę już widzieliśmy wcześniej i wiedziałam, że ona dobrze gra. Chłopaka nie znam. Od początku mieliśmy świadomość, że będzie ciężko. To Azjaci. Jest tylko przykro, bo mogliśmy wygrać w dwóch setach. Ogólnie zagraliśmy cały mecz nie na swoim poziomie. Graliśmy wolno, a jak gramy wolno, to zawsze mamy problemy. Nadia zdementowała przy okazji informacje puszczone w świat przez regionalne wydanie "Gazety Wyborczej", wedle których decyzja o starcie Zico była niepewna aż do ostatniej chwili: Od razu, w poniedziałek, czy we wtorek Robert podjął decyzję, że będziemy grać. Praktycznie nie odczuwał już wtedy bólu. W trakcie tego meczu noga nie dawała mu się we znaki. Na usprawiedliwienie naszego miksta pozostaje fakt, że w centrum ich uwagi obecnie znajdują się rozpoczynające się w połowie kwietnia mistrzostwa Europy: Teraz mamy ciężkie treningi i teoretycznie nie powinniśmy być przygotowani na ten turniej. Przykro mi, bo wiem, że mogliśmy wygrać nawet w tej formie.

Nie wykorzystała swoich szans na wygraną również para Cwalina / Kurdelska. Polacy po dwukrotnej obronie lotki meczowej w trzecim secie zmarnowali szansę na zakończenie meczu przy stanie 22:21. A trzeba przyznać, że rosyjska para Aszmarin / Prokopienko zdecydowanie znajdowała się w ich zasięgu.

Na pocieszenie pozostaje fakt, że do ćwierćfinału dotarła jednak jedna para z Polski — Wojciech Szkudlarczyk i Agnieszka Wojtkowska. Dzięki sprzyjającemu losowaniu oraz udanemu występowi Biało-Czerwoni spotykają się jutro z singapurską parą Triyachart / Yao. I choć wiadomo, że zwłaszcza nierozstawieni Azjaci bywają nieobliczalni, ich dzisiejsze osiągnięcia wskazują, że Polacy wcale nie są skazani na porażkę.

Cwalina powetował sobie za to mikstową przegraną w deblu z — grającym w zastępstwie Michała Łogosza — Łukaszem Moreniem. Polacy gładko rozprawili się ze słowackim duetem Janosik / Vicen, by następnie wyeliminować jeszcze Białorusinów, duet Konach / Jakauczuk. Jutro naszych deblistów czeka przeprawa z czwartą parą Polish Open, Singapurczykami Dannym Bawą Chrisnantem i Chayutem Triyachart. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że nie zabraknie podczas tego meczu emocji.

Niespodzianką był za to awans do ćwierćfinału kwalifikantów Krzysztofa Maślanki i Wojciecha Poszelężnego (fot. 1.). Po pierwszej rundzie wolnej na drodze do 1/4 stał już tylko duet Nuorteva / Pyykonen, który zresztą również dostał się do turnieju głównego z awansu. Poszelężny zapewnił reportera Badmintonzone, że skandynawska przeszkoda na drodze do ćwierćfinału zostanie pokonana. Dotrzymał słowa: Polacy pokonali Finów, nie szczędząc publice efektownych wymian. Wojciech Poszelężny zagrał życiowy mecz, niemal na miarę tego, jaki Pączek zaserwował podczas zakończonych w lutym mistrzostw Europy drużyn męskich i żeńskich: Bardzo chciałem wygrać ten mecz i udało się. Jutrzejsi przeciwnicy, Iwanow i Sozonow, to będzie bardzo ciężka para do przejścia, ale będziemy walczyć, dlaczego nie. Jestem pierwszy raz w ćwierćfinale Polish Open, choć startowałem na tym turnieju już 4 albo 5 razy, ale nigdy nie miałem takiego wyniku. To największe moje osiągnięcie na Polish Open.

Nie ma szczęścia za to na tegorocznym Polish Open Rafał Hawel, przegrywając w pierwszych rundach turnieju — wczoraj kwalifikacji singlowych, dziś w rundzie zasadniczej turnieju głównego, w parze z Wojciechem Szkudlarczykiem.

Słabo zaprezentowały się biało-czerwone specjalistki od gier podwójnych. Trzeba przyznać, że Polska deblem nie stoi. Na osłodę pozostaje fakt, że w jutrzejszych ćwierćfinałach zobaczymy Natalię Pocztowiak i Agnieszkę Wojtkowską, które całkiem nieźle radziły sobie z kombinowanymi parami: estońsko-fińską (Hoim / Rautala) i ukraińsko-rosyjską (Kazarinowa / Charłampowicz). Jutro dziewczyny czeka trudny pojedynek z australijskim duetem o azjatyckich korzeniach, który dziś bez mrugnięcia okiem wyeliminował drugą parę turnieju — Annę Kobcewą i Olenę Prus.

Honoru Polski w grach pojedynczych przyszło za to bronić Wang Linling (fot. 2.), która — jak już wspominaliśmy — jako jedyna z naszych singlistek znalazła się w turnieju głównym. W pierwszej rundzie Dzwoneczek z trudem pokonał kwalifikantkę z Japonii, Yukę Kusunose. Jak powiedziała po meczu Linling: Zawodniczki z Azji są zawsze trudnymi przeciwniczkami. Wcale nie łatwiejszy okazał się jednak pojedynek z reprezentantką Starego Kontynentu — Tatianą Bibik. Wang Linling ponownie zadbała o dreszczyk emocji dla swoich fanów, doprowadzając w pierwszym secie do podwyższenia. W decydującym starciu zniszczyła jednak Rosjankę, głównie dzięki systematycznemu wyrzucaniu jej na tylne linie kortu. Jutro grająca w polskich barwach singlistka zmierzy się z rozstawioną z nr. 1. reprezentantką Singapuru — Zhang Beiwen. Będzie piekielnie ciężko, jednak jak powiedziała Linling: Dam z siebie wszystko!.

Tylko nieco bardziej rozbudowaną reprezentację — w osobach Przemka Wachy i Wojciecha Poszelężnego — zapewnili sobie Polacy w grach pojedynczych mężczyzn. Niestety, Biało-Czerwoni trafiali na siebie pechowo już w pierwszej rundzie. Waszek nie miał sentymentów dla swojego kolegi z południa, niszcząc go w dwóch krótkich setach.
Kolejny mecz z udziałem Wachy był chyba najbardziej emocjonującym (dla kibiców) i najbardziej uciążliwym (dla sędziów) spotkaniem tego dnia. Podczas zażartego pierwszego seta non-stop dochodziło do polemik między przeciwnikiem Wachy, Chen Yongzhao Ashtonem (fot. 3.), a sędzią głównym. Singapurczyk kwestionował z upodobaniem wywołania sędziego liniowego, kiwając z początku z niedowierzaniem głową, by z czasem coraz gwałtowniej dawać wyraz swoim emocjom. W końcówce mało brakowało, aby odmówił gry, zawieszając na kilka dobrych minut mecz. W drugim secie role się odwróciły, to Wacha miał pretensje o niesłuszne jego zdaniem decyzje arbitrów, co wyrażał w sposób nienadający się do zacytowania na naszych łamach. W trzecim secie sędzia główny zadecydował o dokooptowaniu dwóch sędziów liniowych i atmosfera nieco się rozrzedziła. Wacha zdecydowanie wygrał z Singapurczykiem, choć ten — prowadzony zapewne juniorską fantazją — dokonywał na boisku rzeczy niebywałych, z efektownym szpagatem włącznie. Na nic jednak zdały się wysiłki człowieka-gumy. Wacha zapewnił sobie ćwierćfinał, w którym czeka go groźny singlista z Japonii, Shuhei Hayasaki. Po meczu nasz singlowy numer jeden wciąż emocjonował się jego przebiegiem: Nasi sędziowie dzisiaj coś dobrze nie widzą. Choć może akurat linii, na które spadała lotka, nie było dobrze widać — ja nie mam do nich pretensji. W trzecim secie było lepiej, bo główny sędzia zawodów porozstawiał ich tak, jak powinni być. Nie obiecuję finału z Perssonem, obiecuję, że będę walczył.

Redakcji najbardziej przypadła zaś do gustu stonowana i pełna dystansu do życia (i turnieju) wypowiedź trenera Karola Hawla, który podsumował pierwszy dzień rundy zasadniczej w następujących słowach: Trudno mówić o rozczarowaniu. Nie można komukolwiek robić aż takiej przykrości, twierdząc, że jest się rozczarowanym. Szkoda, że nasze pary mikstowe przegrały, ale po wyrównanej walce. Cieszymy się, że Nadia i Robert w ogóle wystąpili na tym turnieju i dali pokaz dobrej gry mieszanej. Wiadomo, że żal przegranej, ale każda przegrana czegoś uczy. Mamy jeszcze przed sobą mistrzostwa Europy. Miejmy nadzieję, że będzie i dobra gra i medale. Miejmy nadzieję, że tego dnia dożyjemy.

Zob. też: Kwalifikacje niezbyt szczęśliwe dla Polaków. Awans Poszelężnego i trzech par.

Otwarte mistrzostwa Polski w badmintonie. Yonex Polish International Open Championship 2010, 25-28 marca 2010, Białystok (Polska). Turniej z cyklu International Challenge. Pula nagród: 15 tys. dol. Zobacz również wyniki na tournamentsoftware.com.

Fot. © BadmintonZone.pl

pola

© BadmintonZone.pl | zaloguj