2020-02-21, Warszawa
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
DUŃCZYCY NA NAJWIĘKSZYM DOPINGU

21.02.2010. W ramach podsumowań rozegranych w ubiegłym tygodniu w Warszawie Mistrzostw Europy Drużyn Męskich i Żeńskich 2010 warto byłoby powiedzieć słów kilka na temat kibicowania w Arenie Ursynów.

Na pierwszy plan wysunęli się rzecz jasna kibice polscy, którzy z oczywistych względów wystawili na rozgrywki najliczniejszą reprezentację. Na kartach historii szczególnie zapisze się ekipa z obsługi turnieju (fot. 1.), która, wyposażona w puste butle od dystrybutorów wody,
nabijała zawodnikom rytm i zdzierała gardła, zagrzewając do walki. Wyjątkowo głośno dali o sobie znać w czwartek podczas pamiętnego meczu Huberta Pączka z Anglikiem Carlem Baxterem. Skądinąd wiadomo, że wspominana kibicowska reprezentacja niejedno widziała i niejedno wie, a swoje fanowskie CV uzupełniała na meczach siatkarskich, które, jak wieść gminna niesie, zapewniają kibicowskie wykształcenie porównywalne jedynie do tego, jakie można zdobyć na Uniwersytecie Harvarda lub Yale.

Opozycję dla polskojęzycznego dopingu stanowił dobrze znany z Amatorskiej Sekcji Badmintona AZS UW kolega Żenia (fot. 2.). Podczas meczów Polaków z Ukrainą nasz oflagowany znajomy z takim zaangażowaniem zagrzewał rodaków do walki, że mimo iż stanowił jedyne gardło ukraińskie przeciw setkom gardeł polskich, był tak skuteczny,  że udało mu się nawet pobudzić do "robienia hałasu" zawodników ekipy z Ukrainy, którzy akurat przyglądali się grającym krajanom.

Z racji jednolitych barw dresów na tle tłumu wyróżniali się zawodnicy poszczególnych drużyn, przy czym szczególną uwagę zwróciły francuskie kurczaki (fot. 3.) i holenderscy kapelusznicy. Bez wątpienia wszystkim zapadnie w pamięci orkiestra reprezentacji Niemiec z samym Markiem Zwieblerem na perkusji. (Jeśli Marc lubi rocka, to może dołączy do nowej kapeli Gadego?) Niemieccy badmintoniści (fot. 4.) wzbogacili ponadto swój doping o szamańskie rytuały.

Niemniej jednak czapki z głów i najszczersze słowa uznania należą się reprezentacji Danii (fot. 5.). Co tu dużo mówić, Wikingowie, którzy w ubiegłym tygodniu najechali nasze ziemie, nie tylko złupili całe złoto, ale i śmiało stanęli do walki o prymat w sektorze kibicowania. Czerwone rogi, połyskujące włosy, kapelusze i flagi wymalowane na twarzach i rękach to nic! Najbardziej nieprzeciętne były okrzyki Duńczyków stanowiące bezpośredni komentarz do akcji rozgrywającej się akurat na boisku. Za każdym razem, gdy lotka wypadała przeciwnikowi poza pole, jedna z duńskich zawodniczek imitowała granie na trąbce, a jej koledzy z drużyny wrzeszczeli w odpowiedzi "aut!".
Kiedy duński gracz wyskakiwał do ataku, jego kumple wzmacniali siłę smeczu, wykrzykując dźwięki przypominające okrzyki karate. Skandując imiona i nazwiska graczy ze swojej ekipy, dobierali oryginalne melodie i rytmy. Najbardziej jednak rzucało się w oczy, że przez cały czas stanowili team. Kiedy grały dziewczyny, na krzesełkach obok kortu kibicowali również mężczyźni i odwrotnie.

To oczywiste, że gdyby badminton był w Polsce bardziej popularny, na trybunach (fot. 6.) przez większość czasu nie dałoby się normalnie zamienić słowa, a podczas meczów Polaków falowałby biało-czerwony tłum.
Być może zwycięstwo Nadii i "Zico" w rozgrywkach Hong Kong Open Super Series 2009 oraz historyczne srebro polskiej drużyny męskiej w ubiegłą niedzielę przyczynią się do popularyzacji naszej ulubionej dyscypliny sportu. Być może młodzież na polskich kortach weźmie sobie do serca słowa Petera Gadego z udzielonego nam wywiadu i namówi do grania swoich kolegów z podwórka. W końcu, jak powiedział sam profesor Gade, "badminton ich potrzebuje", a kto śmiałby polemizować z żywą legendą?

Mistrzostwa Europy Drużyn Męskich i Żeńskich w badmintonie 2010. European Men's & Women's Team Championships 2010. 16-21 lutego 2010. Warszawa (Polska). Zobacz również:
- losowanie;
- wyniki meczów;
- zestawienie drużyn.

Fot. © Katarzyna Karpińska, BadmintonZone.pl, Paweł Staręga, BadmintonPhoto.com (live)

karpeek

© BadmintonZone.pl | zaloguj