2019-10-09, Warszawa
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
LINLING ZNACZY PIĘKNA

9.10.2009. Poniżej przedstawiamy obszerny wywiad z grającą w polskich barwach od stycznia br. Wang Linling (na fot. 1. w środku). Jednocześnie dziękujemy Pawłowi Starędze za sesję fotograficzną podczas rozmowy, a Wang Linling za udostępnienie zdjęć z prywatnego archiwum.

- Jesteś rozchwytywana przez media. Ostatnio brałaś udział w Wilanowie w specjalnej sesji zdjęciowej dla chińskiego magazynu.
- Ten wywiad ukazał się w Chinach w sierpniu. Znaleźli mnie przez Skype'a, a potem kontaktowaliśmy się za pośrednictwem maila.
- Jesteś sławna w Chinach?
- Prawie
(śmiech). W moim mieście, jak i zresztą w całych Chinach, badminton jest bardzo popularny. To jest magazyn dotyczący mody. Dlatego chcieli sesję zdjęciową w ładnej scenerii, a nie np. zdjęcia sportowe. To miał być wywiad dotyczący mojego życia. Pierwszy duży materiał w chińskiej prasie dotyczący mojej osoby. Wcześniej kilka razy pisano o mnie w chińskiej prasie, ale nigdy tak obszernie. Ten magazyn nazywa się "First Class".
- Podobno każde imię ma w języku chińskim swoje niepowtarzalne znaczenie?
- Linling znaczy: piękna i elegancka dziewczyna. Dziadek dał mi takie imię. Miał nadzieję, że taka będę
(śmiech). Może jestem odrobinę ładna, ale elegancka? Wang to bardzo popularne nazwisko w Chinach. Oprócz niego jest kilka równie popularnych, np. Li, Zheng.
- Mogłabyś zapisać swoje imię po chińsku?
- Jasne, wygląda to śmiesznie, jak obrazki. Miłe prawda? Może nie napisałam tego najładniej...
- A jak zwracają się do ciebie przyjaciele?
- Dang Dang, to oznacza w Chinach dźwięk dzwonka. Tak często mówią do mnie moi najlepsi przyjaciele. Jest również: Ling Ling Ling. Czasami zwracają się tak do mnie rodzice.
- Skąd pochodzisz?
- Chengdu. To duże miasto otoczone górami. Miasto turystyczne. Chengdu
(pomruk zadowolenia)! Bardzo lubiane i popularne w Chinach. Jak Kraków w Polsce.
- Tęsknisz za domem?
- Trochę.
- Czy badminton jest popularny w Chengdu?
- W moim mieście badminton jest bardzo popularny. Prawie każdy gra. W Chengdu, jeśli grasz w badmintona na takim poziomie jak ja, możesz robić wszystko, wszędzie wejść.
- Można żyć z badmintona w Chengdu?
- Moi przyjaciele uczą wieczorami badmintona. I tylko za takie wieczorne lekcje — prowadzone codziennie po 4-5 godzin — dostają, w przeliczeniu, 10 tys. zł miesięcznie. Tak po prostu, tylko za wieczorne lekcje. Poza tym śpią, robią zakupy, żadnych innych zajęć. A czasami, np. w wakacje, można dostać więcej. To wszystko ze względu na popularność tej dyscypliny. Po prostu każdy chce grać, nie wiem dlaczego.
- Jak zaczęła się Twoja przygoda z badmintonem?
- Profesjonalnie zaczęłam trenować badmintona w wieku lat 12, w Chengdu. Oczywiście grałam już wcześniej, ale nie profesjonalnie, po prostu dla zabawy. To było kiedy miałam 8 lat. Wówczas połowę dnia poświęcałam na naukę, a resztę, około 10 godzin, na granie.
- W jakim klubie?
- W Chinach nie ma klubów, są tylko drużyny z poszczególnych miast. Twoim klubem jest twoje miasto.
- Ciężko pogodzić trenowanie z nauką?
- Profesjonalne granie oznacza, że nie masz czasu na naukę. Kończysz szkołę średnią i nie masz co marzyć o studiach. Jest w twoim życiu tylko badminton. Szkoła dla takich zawodników wygląda również inaczej niż dla zwykłych uczniów. Uczysz się samodzielnie w domu i zdajesz eksternistycznie egzaminy. Żadnych facetów, innych zajęć. Tylko badminton. Nie lubiłam tego. Grasz tylko w badmintona, ale przecież potrzebujesz również studiów. W przyszłości pomyślę o studiach. Wśród zawodników nie było takich, którzy by się dobrze uczyli. Treningi były zbyt wyczerpujące. Po prostu nie dawaliśmy rady. Trenowaliśmy codziennie, najczęściej od 6 do 8 rano. Następnie mała przerwa i od 8.40 do 11 znowu. Potem od 14 do 16, mała przerwa i trening wieczorny. I tak codziennie oprócz niedziel. Choć czasami również połowa niedzieli była przeznaczona na trening. To było szaleństwo. Wtedy byłam dzieckiem i mi to nie przeszkadzało. Teraz jestem stara. Wówczas byłam na to skazana, nie miałam wyboru — wszyscy tak robili. Jeśli chcesz dobrze grać w badmintona, musisz tak ciężko pracować, ponieważ konkurencja jest ogromna. Dobrze się uczyłam w szkole podstawowej, ale kiedy zaczęłam profesjonalną grę w badmintona, musiałam to porzucić. Choć naprawdę lubię książki.
- Nie myślisz o studiach w Polsce?
- To jest jeszcze dla mnie pytanie. Nie wiem, jak to by miało wyglądać.
- Podobno byłaś członkiem chińskiej kadry narodowej?
- Nigdy nie grałam w pierwszej reprezentacji Chin. Trenerzy nie lubili mnie, ponieważ uważali, że jestem za niska.
- To był jedyny powód?
- Nie wiem. Kto wie? Kiedy grasz w kadrze, musisz więcej płacić na rzecz swojej drużyny. Poza tym musisz mieć znajomości, układy. To jest trudne. W Chinach dużo ludzi gra w badmintona, nie jest łatwo się przebić. Jeśli grasz tylko dobrze, kto cię zauważy w Chinach? Tam jest dużo dobrych badmintonistów.
- Postanowiłaś spróbować szczęścia w Polsce?
- Polska nie jest pierwszym krajem, poza Chinami, w którym gram. Dwa lata temu grałam w lidze niemieckiej.
(SSV Waghäusel, 2. liga niemiecka — red.), ale w sumie byłam tam 3 razy po 3 miesiące. To było bardzo trudne, aby otrzymać wizę dłuższą niż na 3 miesiące. Grałam tam w lidze i jeden turniej we Francji.
- Jak trafiłaś do Niemiec?
- W grze w Niemczech pomógł mi mój trener. Kiedy jechałam do Niemiec, Chińska Federacja Badmintona musiała wyrazić na to zgodę. Kiedy jechałam do Polski, nie pytałam się ich o zdanie. Oto, dlaczego chcą mnie zabić.
- Nie chciałaś być w Niemczech drugą Xu Huaiwen?
- Xu Huaiwen była moją najlepszą przyjaciółką. Pochodzimy z tego samego miasta — Chengdu. Grałyśmy też w tym samym klubie.
- Jak trafiłaś do Polski?
- Pierwszy kontakt z Polską miałam przez Chen Ganga i trenera Kima. To było chyba w minionym roku, w maju. Grałam turniej w Chinach, na którym Chen szukał dobrych zawodników. Może dlatego, że dobrze mi tam poszło, przedstawili mi propozycję gry w Polsce.
- Czemu postanowiłaś grać w Polsce?
- Żeby grać w Chinach, trzeba mieć dużo pieniędzy i koneksje. Kiedy wygrywasz na turniejach, to teoretycznie dostajesz duże pieniądze, ale natychmiast ci je zabierają. Tzn. Chiński Związek Badmintona zabiera połowę, klub zabiera prawie połowę, a dla ciebie nie zostaje właściwie nic. W Polsce jest tylko podatek od nagrody.
- Miałaś dość takich układów?
- Bardzo lubiłam badmintona i kiedy zaczęłam grać profesjonalnie, moi rodzice musieli dużo płacić, żebym mogła być w drużynie. Nie masz pieniędzy? Nie możesz grać, to jest niemożliwe. Nie możesz być biednym i grać w badmintona. Chciałam bardzo grać w badmintona, a rodzice to akceptowali. Mówili: jeśli chcesz, to graj. Ale ja nie chciałam brać ich pieniędzy. Chciałam mieć własne.
- PZBad zaproponował ci atrakcyjne warunki?
- Wtedy wszystko wyglądało świetnie. Mirowski obiecał mi wiele jako reprezentant PZBad, ustami trenerów, choć głównie rozmawiałam z Chen Gangiem, bo on jest Chińczykiem i łatwiej mi się z nim porozumieć. Jednak kiedy tu przyjechałam, wszystko się zmieniło. Nie wiem, co się stało. Przyjechałam w styczniu 2009. Nie wiem, co było nie tak, naprawdę — wszystko się zmieniło, naprawdę wszystko. Nie wiem, dlaczego.
- A nie myślisz o tym, aby wyjechać np. do Niemiec, Holandii albo do Danii, wobec tego, że PZBad nie dotrzymał danego ci słowa?
- Jeśli do przyszłego roku nic się nie zmieni, może wyjadę. A może po prostu skończę grać.
- Skończysz grać?
- Czemu mam grać? Ja już się nagrałam wystarczająco w badmintona. Teraz mam 24 lata. Pogram może do 28., może do 29. roku życia. Sama nie wiem. Nie jestem pewna. Zobaczę. Nie planuję tak tego. Na razie po prostu chcę grać w badmintona, a potem, kto wie. Na pewno chcę związać swoją przyszłość z tą dyscypliną.
- Nie myślisz o IO w Londynie w polskiej drużynie?
- Gdybym nie grała w Polsce, skończyłabym być może w tym roku granie w Chinach. Zanim przyjechałam, mówiono mi, że jeśli będę grała w Polsce, zagram na IO. Pomyślałam więc: będę grała dla Polski! Przyjechałam do Polski właśnie z myślą o IO. A teraz pozostała mi gra w lidze. Może jeszcze się coś zmieni w związku, mówiono mi, abym się nie martwiła, bo wszystko będzie w porządku.
- Pozostała ci gra w lidze, bo PZBad nie wywiązał się ze swoich obietnic?
- To oszukańczy związek. Nie płacą mi. Mam pieniądze tylko z klubu, w którym gram. PZBad obiecał mi, że jeśli przyjadę do Polski, każdego miesiąca będę otrzymywała pieniądze na jedzenie, na utrzymanie. Ale to wszystko było obiecywane słownie, nie na piśmie. Pytałam ze dwadzieścia razy, czy są tego pewni, czy naprawdę takie będą warunki. Mówili mi, że nie ma żadnego problemu, żebym po prostu z nimi jechała, oni mają wszystko.
- Czy te obietnice składał osobiście prezes Mirowski?
- Wszystko przechodziło przez Chena, ponieważ byłam wówczas w Chinach, ale to z pewnością były obietnice składane przez Mirowskiego. Potem, kiedy pytałam o to Mirowskiego, mówił, że to wszystko obiecał mi Bohdan, a nie on.
- Nie miałaś żadnego kontraktu przedwstępnego na piśmie?
- Nie.
- Wspomniałaś o Bohdanie Włostowskim?
- To miły facet. Lubię go. Czasami się kontaktujemy. Nie mógł mi pomóc w sprawie karty stałego pobytu bezpośrednio, jednak uczył Adama
(Bieleniewicza — red.), jak zająć się moim przypadkiem, aby wszystko poszło szybko. Bieleniewicz to też miły facet.
- Takie same problemy miał Chen Gang, asystent Kima?
- Wyjechał z Polski. PZBad nie płacił mu. Pracował za darmo — od maja br. Może wrócił do Chin. Nie jestem pewna, ponieważ nie deklarował tego na 100%. To był bardzo dobry trener.
- Kto jest teraz twoim trenerem?
- Mirowski. Super trener
(śmiech). A tak na serio, wcześniej był Chen Gang, teraz jest nowy trener, ale nie znam jego imienia. Mówię do niego po prostu: trenerze.
- Czy wierzysz, że PZBad zapłaci ci w końcu obiecane pieniądze?
- Nie sądzę. Może teraz, kiedy mam nowego sponsora
(firma KUMPOO — red.), będę dostawała regularnie, co miesiąc pieniądze. Teraz gram w lidze, a od września w turniejach z serii challenge, jak np. Polish Open. Powiedziano mi również, że będę mogła grać w drużynowych mistrzostwach Europy, które odbędą się w Polsce. Może przyszły rok będzie lepszy. Jeśli przyszły rok będzie taki jak ten, z pewnością wyjadę.
- Z czego wobec tego się utrzymujesz?
- Tylko z ligi. Gdybym nie grała w lidze, nie miałabym z czego żyć w Polsce.
- Gdzie obecnie mieszkasz?
- Mieszkam razem z innymi zawodnikami w ośrodku. Płaci za to PZBad. Gdybym miała za to sama płacić, zabiłabym ich!
- Klub, w którym obecnie grasz, SKB Litpol Malow Suwałki, dotrzymał zobowiązań wobec ciebie?
- Nie mam problemu z klubem w Suwałkach, to mili ludzie. We wszystkim mi pomagają. Spełniają to, co obiecali. Jeśli wiedzą, że nie mogą mi czegoś zapewnić, nigdy tego nie obiecują. Są naprawdę w porządku.
- Dostałaś kartę stałego pobytu na rok. Myślisz również o zmianie obywatelstwa?
- Gdybym chciała grać w dużych turniejach, takich jak Super Seria, muszę zmienić paszport. Natomiast na turniej taki jak Polish Open nie muszę zmieniać paszportu. Przyjechałam do Polski, aby grać na dużych turniejach — mistrzostwach Europy i Super Serii. Muszę zmienić paszport. Jeśli tego nie zrobię, nie będę mogła brać udziału w takich turniejach. Gdybym nie zmieniała paszportu, jaki byłby powód mojego przyjazdu do Polski?
- Ile czasu zajmie wyrobienie ci paszportu?
- Około 6-8 miesięcy, choć wcześniej PZBad obiecywał mi, że wszystko razem zajmie pół roku. Teraz będzie trwało to o wiele dłużej, bo mogę się starać o paszport dopiero po otrzymaniu karty stałego pobytu.
- Nie ma żadnej iskierki nadziei?
- Teraz związek ma nowego pracownika — Halinę. Nie wiem, jak ma na nazwisko
(Halina Pikuła, sekretarz generalny PZBad — red.). Przyszła pracować do związku. Powiedziała mi, że związek ma dużo problemów, ale że wszystko będzie w porządku i żebym się nie martwiła, bo po mistrzostwach świata powinno być wszystko OK. Wierzę jej, ponieważ widzę, że wiele dla mnie zrobiła. Lubię ją. Spróbujemy. Jeszcze rok — bo karta, którą otrzymałam, jest ważna przez rok.
- Dobrze czujesz się w Polsce?
- Teraz mam tu mnóstwo dobrych przyjaciół. Moje najlepsze przyjaciółki tutaj to Ania Narel i Natii
(Natalia Pocztowiak- red.). Inni też są mili, ale z dziewczynami jestem najbliżej. To, że zawodnicy są dla mnie mili, jest jednym z powodów, dlaczego wciąż tu jestem.
- Przyswajasz powoli język polski?
- Uczą mnie go zawodnicy. Mam jednak problemy z "r". Jest trudne do wymówienia. Nie wiem, jak wy to robicie. Czasami zawodnicy piszą mi również różne rzeczy, jakieś proste słowa. Często, obawiam się, są to słowa niecenzuralne. Lubię "k....", bo miło brzmi.
(Linling podaje z wdziękiem przykłady: kurde, k...., z zaznaczeniem, że k.... podoba jej się bardziej).
- Jakich niecenzuralnych rzeczy można się jeszcze nauczyć od polskich zawodników?
- Po Polish Open poszliśmy wszyscy na dyskotekę. Byłam bardzo zmęczona i powiedziałam, że wystarczy mi sam sok, ale zawodnicy zaczęli mówić, że tu obowiązuje polski styl i muszę spróbować wódki. No więc zgodziłam się. Wypiłam dwa kieliszki i... zasnęłam. Moja głowa stała się taka ciężka. Nie przepadam za alkoholem. To była pierwsza wódka w moim życiu.
- Podobno jesteś smakoszką polskiej kuchni?
- Kiełbasa! Uwielbiam ją, jest pyszna. Jem dużo kiełbasy.
- A co z polską muzyką? Przypadła ci do gustu?
- Nie za bardzo, pół na pół. Nie jest zła.
- Znasz jakiegoś polskiego pisarza?
- Nie pamiętam żadnego konkretnego nazwiska, ale czytałam książkę jakiegoś polskiego autora po angielsku.
- Zwiedzałaś już trochę Polskę?
- Widziałam Kraków, Suwałki, Białystok i oczywiście Warszawę.
- Masz tutaj, w stolicy, miejsca, które darzysz szczególnym sentymentem?
- Stare Miasto. Jest takie miłe, bardzo je lubię. Szkoda, że nie mamy tam treningów. Lubię je również z tego powodu, że stamtąd odebrałam swoją kartę pobytu.
- Odpowiada ci tutejszy klimat?
- W Warszawie jest bardzo specyficzna pogoda. Jest zimno. Zupełnie inaczej niż w Chinach. W moim mieście najniższą temperaturą jest 0 st. C. W zimę mogę przebywać tu na zewnątrz 10, góra 15 minut i wystarczy. Jeśli byłabym na zewnątrz dłużej, z pewnością bym zamarzła. Za to lubię śnieg. Właśnie dlatego podoba mi się w Polsce. W moim mieście nie ma tak dużo śniegu.
- Za co najbardziej polubiłaś Polskę?
- Stare Miasto. Jest tak inne od chińskich miast. No i zawodnicy są bardzo sympatyczni, naprawdę. Wszyscy zawodnicy.
- A czy jest coś, co cię w Polsce, Polakach szczególnie denerwuje?
- Powolność, to jest denerwujące. Tak jak w moim przypadku, zrobienie czegokolwiek, o mój Boże, trzeba czekać naprawdę długo. Nie podoba mi się to. PZBad powiedział, że abym otrzymała kartę, potrzebuję 2-3 miesiące, a czekałam 4 czy może nawet 5 miesięcy. Denerwuje mnie biurokracja.
- Przejdźmy na koniec do tzw. metryczki zawodnika. Data urodzenia?
- 22 maja 1985 r.
- Wzrost i waga?
- 166 cm i 56 kg.
- Twój aktualny sponsor?
- KUMPOO.
- Jaką rakietą grasz?
- KUMPOO Hexagon 2300.
- Jaki styl gry preferujesz?
- Nie lubię atakować. Poza tym mogę zagrać wszystko
(śmiech).
- Jakie gry preferujesz?
- Singel kobiet, nie lubię debli, bo są nudne. Drugą preferowaną grą są miksty.
- Największy sukces w Chinach?
- Juniorskie mistrzostwo Chin w singlu w 2003 r.
- Najwyższe miejsce w rankingu?
- 125
(śmiech), ale nie piszcie o tym. Teraz nie jestem uwzględniona w rankingu, ponieważ dotychczas zagrałam tylko jeden turniej.
- Największe sukcesy seniorskie?
- Złoto na Polish Open 2009, półfinalistka Dutch Open 2006
(Wang Linling oddała w 1/2 walkower dla Adriyanti Firdasari, choć grała w rundzie głównej jako kwalifikantka, pokonała w 1. meczu 12:21 21:13 21:15 reprezentantkę gospodarzy Judith Meulendijks — red.) i Bitburger Open 2006 (Xu Huaiwen, Niemcy — Wang Linling, ChRL 21:18 21:10 — red.).
- Grasz w wolnym czasie w badmintona?
- Nie, mam go dość. Czasami nienawidzę badmintona. Lubię pływać. W weekendy mogłabym pływać godzinami. Poza tym chodzę do kina, oglądam głównie amerykańskie produkcje, bo czasami jest tu okropnie nudno i nie ma co robić.

Fot. © Paweł Staręga (BadmintonZone.pl), Wang Linling

Z Wang rozmawiali Monika Plata i Janusz Rudziński

© BadmintonZone.pl | zaloguj