2019-04-23
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
CAŁY CZAS WYBIEGAŁEM PRZED SZEREG. CZĘŚĆ 5

23.04.2009. Począwszy od piątku (17.04.2009) publikujemy wywiad z byłym sekretarzem generalnym Polskiego Związku Badmintona — Bohdanem Włostowskim (fot.).
Ze względu na objętość zebranego materiału, całość podzielona została na kilkanaście części. Niebawem zapraszamy do lektury kolejnej, szóstej części wywiadu: "ZACZĄŁEM DOPUSZCZAĆ SIĘ POLEMIKI".

pola: Co było po IO?
B.W.: W sierpniu była już atmosfera przedwyborcza. Doprowadziłem de facto do tego, że przyspieszono wybory. Pierwotnie miały się odbyć w styczniu 2009 roku, a odbyły się w październiku 2008 roku.
pola: Skąd ten pośpiech?
B.W.: Po pierwsze, chciałem, żeby nowo wybrany zarząd miał wpływ na nowy budżet. Nie chciałem dopuścić do sytuacji, w której będzie styczeń, my nie będziemy mieli pieniędzy, ministerstwo nie będzie chciało rozmawiać ze starym zarządem, a nowy się jeszcze nie ukonstytuuje. Jak się okazało potem, trafiłem w sedno. W ministerstwie sportu powiedziano, że z tymi związkami, które jeszcze nie przeprowadziły wyborów, rozmawiają na temat budżetu tylko na miesiąc do przodu. A myśmy byli już po wyborach.
pola: Miałeś świetny pomysł.
B.W.: Pamiętam, jak mnie prezes zwymyślał, kiedy mu po raz pierwszy powiedziałem, żeby wybory zrobić wcześniej. Skrócenie kadencji w ogóle nie wchodziło w grę. Nie mieściło się w głowie, że można skrócić kadencję samemu. Starając się doprowadzić tę organizację do jakiegoś porządku, cały czas wybiegałem przed szereg, zupełnie nieświadomie.
pola: Może twoje plany były zbyt rewolucyjne?
B.W.: Chciałem iść nawet trochę dalej i zmienić statut, który generalnie już żeśmy trochę wcześniej zmodyfikowali. W 2007 roku zrobiliśmy zjazd, bo ministerstwo nam powiedziało, że mamy nieaktualny statut. Zmniejszyliśmy wtedy między innymi liczbę członków zarządu — z 16 do 11. To były kosmetyczne zmiany. Chciałem zrobić krok dalej: jeszcze bardziej ograniczyć liczbę członków zarządu — z 11 do 7. Taka była pierwsza propozycja. Storpedowano ją. Zaproponowałem redukcję zarządu do 9 członków — również się nie zgodzono.
pola: Zaskoczył cię opór?
B.W.: Zastanawiałem się, o co chodzi. Przecież w mniejszym gronie łatwiej się pracuje i rzadziej występują konflikty. Teraz już wiem, o co chodziło — trudniej sobie kupić głosy w terenie. A to wtedy było istotne. Obietnica bycia w zarządzie dla człowieka z danego środowiska mogła oznaczać, że on i jego środowisko będzie głosowało tak, jak ktoś zechce, aby głosował. Zostałem wówczas w sprawie zmian w statusie zakrzyczany i przestałem się na ten temat wypowiadać.
pola: Wróćmy jednak do wcześniejszych wyborów. Jak wówczas wyglądała sytuacja w PZBad?
B.W.: Z początkiem września SGGW wymówiła nam akademiki, nie mieliśmy gdzie uruchomić ośrodka. Z końcem września COS wymówiło nam biuro. Oczywiście myśmy już wcześniej zaklepali sobie nowe miejsce — na przełomie sierpnia i września 2008 znaleźliśmy dla biura lokalizację na Wiertniczej. Do 1 października 2008 musieliśmy się wynieść. Nie mieliśmy jednak do tego warunków ani pieniędzy. Przeprowadziliśmy się w jeden dzień. Osobiście skręcałem meble, które wraz z pozostałymi pracownikami biura i firmą przewozową przewieźliśmy na Wiertniczą.
pola: Miałeś zamiar ponownie kandydować na stanowisko sekretarza generalnego?
B.W.: Zbliżały się wybory, ale prezes Mirowski nie rozmawiał ze mną. Próbowałem go nakłonić do dyskusji na temat nowej strategii, tego jak to będzie po wyborach, ale miałem wrażenie, że mnie unika. Umawiał się ze mną na rozmowę, potem wszystko odwoływał. Miałem taką wizję, że będę stać na czele biura, bez wchodzenia do zarządu. Wybory miały być w sobotę, a prezes zadzwonił do mnie w środę: "Potrzebuję ciebie w zarządzie". Odpowiedziałem, że to nie wchodzi w grę. Według mnie organizacji było potrzebne przede wszystkim sprawnie działające biuro. A pracownik biura nie może być członkiem zarządu, ponieważ według mnie pojawia się wówczas konflikt interesów — sam może zgłaszać wnioski i ustawy, za którymi będzie głosował. Mówię twardo: nie. Prezes powtarza, że potrzebuje mnie w zarządzie i sobie tego inaczej nie wyobraża.
pola: Byłeś jednak skłonny do negocjacji?
B.W.: Zaproponowałem rozmowę na ten temat nazajutrz. Minął czwartek, piątek, żadnego telefonu. Wreszcie nadchodzi sobota rano, przychodzę na zjazd, ale prezes mnie unika. Wchodzę do sali, gdzie znajdowali się on oraz komisja rewizyjna, i widzę awanturę.
pola: Co się działo?
B.W.: Komisja rewizyjna miała wątpliwości, czy udzielić zarządowi absolutorium. Czyli za moment zjazd mógł zostać przewrócony do góry nogami. Sytuacja ta oznaczała, że ludzie, którzy znajdują się w starym zarządzie, nie będą mogli kandydować do nowego. Nowe władze muszą być wybrane, ale jeśli absolutorium nie zostanie udzielone zarządowi w całości, to głosuje się nad absolutorium dla poszczególnych członków i ten, kto to absolutorium uzyska, może kandydować do nowych władz. Jak nie, zostaje wyautowany. Prezes był nabuzowany. Wszystko rozbijało się o wysokość długu, jaki mamy w ZUS. Była informacja, że to suma "x". Z tym, że to ogólna kwota, zadłużenie składa się z kwoty bazowej i odsetek. Cały czas mówi się tylko o kwocie bazowej. Mówię im, że cały dług to ten "x" i prawie drugie tyle odsetek. Słyszę, że to nieprawda, bo nikt tego nie obliczył.
pola: Nie obawiałeś się, że pomyliłeś się w obliczeniach?
B.W.: Pytałem biuro księgowe, które nas obsługuje, jak to wygląda. Uzyskałem informację, jaki jest algorytm. Wyliczam to i podaję tę informację. Słyszę, że to są wyliczenia nie do przyjęcia, zrobione na kolanie, tak naprawdę wiemy na pewno, jaka jest kwota bazowa "x", natomiast o odsetkach nie możemy nic mówić.

(c.d.n)

Zob. też:
Kupili siebie nawzajem.
Otwarte wypowiedzenie wojny.
Polityka wybiórczego informowania.
Byłem totalnym outsiderem.

Fot. © BadmintonZone.pl (archiwum)

pola

© BadmintonZone.pl | zaloguj