2019-04-21
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
OTWARTE WYPOWIEDZENIE WOJNY. CZĘŚĆ 3.

21.04.2009. Począwszy od piątku (17.04.2009) publikujemy wywiad z byłym sekretarzem generalnym Polskiego Związku Badmintona — Bohdanem Włostowskim (fot.).
Ze względu na objętość zebranego materiału, całość podzielona została na kilkanaście części. Niebawem zapraszamy do lektury kolejnej, czwartej części wywiadu: "KUPILI SIEBIE NAWZAJEM".

pola: Jak to się stało, że ze specjalisty ds. marketingu przeistoczyłeś się w sekretarza generalnego PZBad?
Bohdan Włostowski: W pewnym momencie pani Szałagan musiała wracać do Głubczyc z powodów rodzinnych i szukała swojego następcy, kogoś kto by to wszystko przejął i zaczęła rozmawiać ze mną. Na samym początku byłem bardzo sceptyczny, wydawało mi się, że jestem za młody, że się do tego nie nadaję, środowisko mnie nie zaakceptuje, bo jestem totalnym outsiderem. Natomiast ona twardo przekonywała mnie, że mi pomoże. No i 30 maja 2007 doszło do zebrania zarządu, na którym wysunięto dwie kandydatury na stanowisko sekretarza generalnego: moją i Wiesława Chrobota. Zgodziłem się na kandydowanie po rozmowie z prezesem (Mirowskim — red.) i panią Szałagan, gdzie ona podsunęła mu ten pomysł, a on mi to oficjalnie zaproponował.
pola: Środowisko wówczas już ci sprzyjało?
B.W.: Wtedy zaczął się otwarty konflikt pomiędzy mną i Wiesławem Chrobotem. Myślę, że to dlatego, że w środowisku konserwatywnym kandydat był uzgodniony i to był właśnie Wiesław Chrobot. W środowisku, które się wahało, też trudno było otwarcie powiedzieć, że młody będzie lepszy. Idziemy na posiedzenie zarządu, ja z panią Szałagan, wchodzi przede mną mój kontrkandydat. W sali jest, że tak powiem, archetyp środowiska konserwatywnego, który nie widzi mnie, a widzi wchodzącego przede mną mojego adwersarza i mówi do niego: "Witam nowego sekretarza generalnego". Wówczas zauważa mnie i blednie.
pola: Nie zwątpiłeś wówczas w sens kandydowania?
B.W.: Pomyślałem, że karty są rozdane, a to wszystko jest farsą i nie wiem, po co tu jestem. Pani Szałagan mnie forsowała, ale chyba nic z tego nie będzie. Zrobiliśmy jednak głosowanie, kandydaci się przedstawili. Okazało się, że jeśli chodzi o doświadczenie, to ja się nie umywam do Chrobota. Wykształcenie mamy takie samo, różnimy się jedynie tym, że znam język angielski, a mój przeciwnik ma z tym problem. Poza tym jestem na miejscu, a on mówi, że jeszcze nie wie, jak tę funkcję będzie sprawował, bo przecież mieszka w Płocku. W głosowaniu tajnym wygrywam 8:3. W tym momencie następuje otwarte wypowiedzenie wojny.
pola: Chrobot odszedł z kwitkiem?
B.W.: Jeszcze przed głosowaniem pojawił się pomysł jednego z członków zarządu, aby ten, który przegra, został wiceprezesem. Bo skoro się właśnie wiceprezesi wycofali, a obaj kandydaci chcą pomóc i któryś z nich z natury rzeczy wyjdzie z głosowania niezadowolony, to niech zostanie wiceprezesem. No i tak się stało: zostałem sekretarzem generalnym, natomiast mój przeciwnik został powołany na wiceprezesa i wszedł do zarządu.
pola: Czy to była farsa?
B.W.: Trochę tak, bo uzgodnienia były, wszyscy, którzy tam się pojawili, wiedzieli, na kogo mają głosować. Na przykład jeden z członków zarządu przyszedł tylko na głosowanie, oddał głos i zaraz wyszedł. To znaczy, że skreślił, co miał skreślić i odszedł. Chodziło o to, żeby było kworum i żeby wybrać właściwego kandydata. Do tej pory jednak nie wiem, czy to się udało i został wybrany ten kandydat, który był rzeczywiście planowany. Dochodziły do mnie potem różne głosy, że jednak to był pstryczek w nos, że zostałem sekretarzem generalnym. Inni mówili, że nie. Przestałem się nad tym zastanawiać, puściłem się w wir pracy.
pola: Musiałeś zmierzyć się z wieloma konfliktami, które narastały w związku?
B.W.: Pierwsze takie zdarzenie to sprawa czołowych zawodników kadry narodowej przed mistrzostwami świata w Malezji, na przełomie lipca i sierpnia 2007. Ten słynny e-mail, który trafił do biura PZBad, ale nikt oprócz kilku osób w PZBad i zawodników w ośrodku go nie zna do tej pory, bo myśmy go nie upublicznili. Jego treść okazała się naprawdę porażająca. Cała sytuacja była niezwykle trudna dla mnie i zresztą dla wszystkich, dla zawodników najbardziej. Klimat w ośrodku przygotowań olimpijskich, gdzie trenowała kadra, był straszny od początku.
pola: Z jakiego powodu?
B.W.: Z tego, co mi przekazali już później zawodnicy, na poprzednich wyborach mieli obiecanego trenera z zagranicy, Klaudia Majorowa w ich mniemaniu miała być trenerem na chwilę. Ta chwila się przedłużała i przedłużała, antypatie były obustronne. Zawodnicy byli sfrustrowani.
pola: Kogo można za to winić?
B.W.: Klaudia Majorowa jest trenerem wybitnym, wzbudza szacunek za granicą, to widać po tym, w jaki sposób trenerzy z Europy się do niej odnoszą. Poświęciła się tej pracy. Wobec nieprofesjonalizmu, z jakim wtedy biuro PZBad podchodziło dosłownie do wszystkiego, to ona tak naprawdę trzymała porządek. Jej wiedza jest rozległa, poczynając od metodyki trenowania, poprzez motorykę zawodników i kwestie związane z dietetyką, jak i nawet psychologią. Niestety, wzajemna frustracja powodowała, że więcej czasu wszyscy spędzali nad tym, jak się nawzajem ograć, niż wspólnie dojść do jakiegoś wyniku.
pola: Wróćmy jednak do sprawy nieszczęśliwego maila.
B.W.: Niestety zdarzyła się taka wpadka. Ten e-mail dotarł do nas przez pomyłkę, jeden z zawodników go wysłał, nie sprawdzając dokładnie, co jest napisane pod spodem. Myśmy to przeczytali i było widać czarno na białym, że to w 100% zniesławienie.
pola: To była prywatna korespondencja...
B.W.: Tu powstaje dyskusja, do którego momentu ona jest prywatna. Korespondencja dotarła na oficjalną skrzynkę sekretariatu PZBad i do kierownika wyszkolenia. Co należało zrobić? Przejść nad tym do porządku dziennego, udawać, że sprawy nie było? Wtedy, po różnych dyskusjach, wyszło na to, że każda reakcja byłaby zła, ale najgorszą sytuacją byłby brak reakcji. No i zaczęły się przepychanki. W zasadzie sam się ubrałem w to, żeby poinformować zawodników o planowanej karze.
pola: Nie było ci ich żal?
B.W.: To były straszne sytuacje. Całe ostrze krytyki zostało skierowane przeciwko mnie. Były informacje ze strony zawodników, że właśnie rozbiliśmy filar kadry, że to totalna porażka. Z mojej strony frustracja, że biorę w tym udział. Mówiono, że prezes (Mirowski — red.) z sekretarzem wymyślili farsę po to tylko, aby "uwalić" jednego zawodnika. A ja widziałem, jak główny zainteresowany bardzo to przeżywa. Wiedziałem, że jemu zależy tylko na badmintonie, zresztą on to cały czas powtarzał. Chciał trenować, tylko frustracja, która w nim była, powodowała, że przestał się skupiać na swoim podstawowym zajęciu, zaczął się rozmieniać na drobne.
pola: Miał najwięcej do stracenia?
B.W.: Tak, to wszystko uderzyło tylko w niego i on ten ciężar na siebie przyjął. Na początku plany były takie, żeby w ogóle go uciąć z wyjazdu na MŚ. Potem, po dyskusji z psychologiem, który pracował z zawodnikami, z kręgu władzy pojawiły się sugestie, że to powinna być jakaś forma kary, żeby on to poczuł. Wówczas, po negocjacjach i przyznaniu się do winy oraz przeprosinach, pojechał do Malezji na własny koszt: za przelot i hotel zapłacił sam. Jednak po powrocie działo się źle. Jeszcze zanim kadra wyjechała, wszyscy zawodnicy ośrodka stanęli murem za winowajcą.

(c.d.n)

Zob. też:
Polityka wybiórczego informowania.
Byłem totalnym outsiderem.

Fot. © BadmintonZone.pl (archiwum)

pola

© BadmintonZone.pl | zaloguj