2019-04-17
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
BYŁEM TOTALNYM OUTSIDEREM. CZĘŚĆ 1.

17.04.2009. Począwszy od piątku Redakcja publikować będzie wywiad z byłym sekretarzem generalnym Polskiego Związku Badmintona — Bohdanem Włostowskim (fot.). Ze względu na objętość zebranego materiału, całość podzielona została na kilkanaście części. Niebawem zapraszamy do lektury kolejnej, drugiej części wywiadu: "POLITYKA WYBIÓRCZEGO INFORMOWANIA".

pola: Jak zaczęła się twoja przygoda z badmintonem?
B.W.: Byłem totalnym outsiderem. Wiedziałem tyle, że w badmintona gra się dwoma paletkami przez jakiś sznurek. I to wszystko. Zresztą moje postrzeganie tego sportu nie różni się zasadniczo od postrzegania go przez większość społeczeństwa. Jak zapytasz ludzi o badminton, to powiedzą, że grali na plaży lub na podwórku. Jest to według mnie dużym plusem, a jednocześnie największym minusem tej dyscypliny. Każdy zna badminton — jest on łatwo dostępny. Z drugiej strony z niewieloma osobami można poważnie porozmawiać na temat badmintona, ponieważ przez większość jest on traktowany jako "zabawa dla dzieci w krótkich majtkach".
pola: W jaki sposób trafiłeś do PZBad?
B.W.: Zostałem do tej organizacji ściągnięty przez poprzedniego sekretarza generalnego, z którym pracowałem na AWF-ie.W połowie poprzedniej kadencji zrodził się projekt, że potrzebna jest osoba do obsługi medialnej. To się nazywało dokładnie specjalista do spraw marketingu. Zostałem zatrudniony 1 marca 2006 roku na umowę-zlecenie: 1000 zł miesięcznie i praca na pół etatu.
pola: Od czego zacząłeś?
B.W.: Moim pierwszym projektem było odświeżenie strony internetowej. To, co widać teraz, to moje dziecko — od samego początku do końca. Zależało mi na tym, żeby w Internecie skupić się na kadrze, czyli wizytówce naszego badmintona. Jak już ktoś do nas trafił, miał zobaczyć, czym jest badminton, jakie mamy sukcesy. W pewnym momencie zaczął się pojawiać ranking zawodników. Dopiero w następnej kolejności miał znaleźć informacje na temat przepisów gry i całej biurokratycznej otoczki badmintona.
pola: Miałeś pozostawioną swobodę w realizacji tego zadania?
B.W.: Mógłbym godzinami opowiadać o tym, jakie walki przechodziłem, żeby na stronie znalazł się np. wniosek o licencję i inne dokumenty. To są lata pracy nad pewnymi ludźmi, żeby takie rzeczy mogły zaistnieć, żebyśmy się zbliżyli mentalnie do Zachodu, a nie tkwili ciągle w realnym socjalizmie. Problemy w PZBad biorą się z mentalności niektórych ludzi, którzy pracują tam od 30 lat i są w tym niesamowici. Ja stanowiłem dla nich zagrożenie.
pola: Niesamowici? Bardziej stosowne wydaje się chyba określenie "niereformowalni"?
B.W.: Wyobraź sobie, że ktoś opracował procedurę 30 lat temu i przez 30 lat jej nie zmienił, to jest niesamowite. A teraz przychodzi młody człowiek, który mógłby być dla niego synem, jak nie wnukiem, i przewraca jego świat do góry nogami.
pola: Nie wydaje ci się, że właśnie specyficzna mentalność, dominująca w momencie twojego przyjścia do PZBad, utrudniała zawsze współpracę tej organizacji z dziennikarzami?
B.W.: Kontakty z mediami związkowi nie wychodzą. Choć były lepsze czasy — szczytowym momentem był ten, kiedy badmintonzone.pl zaczęło nam pomagać przy Polish Open i zajęło się tym bardzo profesjonalnie. Na imprezę zaczęły przyjeżdżać ekipy telewizyjne. Fenomenem był zeszłoroczny mecz Polska-Anglia, kiedy ekipy biły się o naszych zawodników, aby zrobić z nimi wywiad. To był szczyt możliwości, jakie mieliśmy.
pola: W pierwszym okresie współpracy z PZBad zajmowałeś się tylko stroną internetową?
B.W.: Przez pierwszy rok zajmowałem się marketingiem. Na początku to była strona internetowa, a następnie poszukiwanie sponsorów.
pola: W tym okresie PZBad pozbawiony był dużego sponsora?
B.W.: Rok wcześniej Nokia powiedziała: "wystarczy". Teraz wiem, dlaczego powiedziała dosyć. Znam kuluary tej decyzji. Nokia powiedziała: "chcę odejść", jednak wcale nie musiała tego robić tak szybko. Nad sponsorem należy pracować — od momentu, kiedy trzeba go pozyskać, przez czas, kiedy jest, do momentu, kiedy człowiek się z nim rozstaje. Trzeba z nim cały czas mieć bliski kontakt.
pola: Kto według ciebie zawinił?
B.W.: Niestety, ówczesna władza przejawiała arogancję powyborczą w kontaktach zewnętrznych, na każdym polu. Jeśli Nokia, która chce wyjść, ale jeszcze się zastanawia, słyszy coś w rodzaju: "wy musicie z nami współpracować, a jeśli nie chcecie z nami współpracować, to świadczy o was źle", to co sobie sponsor może wtedy pomyśleć?
pola: To była duża strata dla związku?
B.W.: Po odejściu Nokii zaczęło dramatycznie brakować pieniędzy. Wtedy pojawiłem się ja i nie do końca docierało do mnie, dlaczego jest źle. Pierwsze refleksje przyszły, kiedy odeszło dwóch wiceprezesów: ówczesny wiceprezes do spraw marketingu oraz ówczesny wiceprezes do spraw promocji i mediów. W lutym 2007 nastąpiła całkowita zapaść. Z dnia na dzień złożył rezygnację ówczesny sekretarz generalny. Przez miesiąc byliśmy w totalnym zawieszeniu. Do tego poprzednia księgowa narobiła masę malwersacji finansowych — m.in. nie odprowadzała składek do ZUS.
pola: Nikt się nie zorientował w jej poczynaniach?
B.W.: Wezwania, które przychodziły z ZUS-u i wzywały do zapłaty, były przez nią wrzucane za biurko. Myśmy znaleźli te stosy papierów po odsunięciu biurka. Jej malwersacje są tak daleko posunięte, że w tej chwili PZBad ma straszny dług. Od 2007 roku mamy trzy wnioski złożone w prokuraturze — o ściganie księgowej. Jednak do tej pory wnioski nie weszły na wokandę.
pola: To był początek końca?
B.W.: Kiedy to odkryliśmy, zgłosiliśmy się do Ministerstwa Sportu, wówczas wstrzymali nam dotacje — w momencie, kiedy nasza ekipa była na Pucharze Sudirmana. Od przełomu maja do końca czerwca 2007 nie mieliśmy pieniędzy. I nie wiadomo było, co dalej. Nie ma sekretarza generalnego. Nie wiadomo, co się dzieje. Wówczas przyjeżdża z Głubczyc pani Szałagan, która próbuje to wszystko uporządkować.
pola: Dlaczego akurat ona?
B.W.: Bo nie było nikogo, kto akurat mógłby się tym w odpowiedni sposób zająć. Padł pomysł, aby pomogła, była zresztą jedyną osobą, która w tym sporcie jest od zawsze i nie ma konfliktu z władzami. Podejrzewam również, że z jej strony powodem było to, iż przestała piastować funkcję prezesa Opolskiego Okręgowego Związku Badmintona oraz dyrektora szkoły mistrzostwa sportowego i zaczęła być wolna. Prezes (Michał Mirowski — red.) zaczął z nią rozmawiać. Przyjechała do Warszawy. Najpierw ostro się wzięliśmy za Polish Open w Spale: pani Szałagan jako szef, Joanna Smolińska — nowa księgowa, ja, Ewa Czerwińska i Wiesiek Chrobot. To wtedy, w lutym 2007 roku, było najważniejsze.
pola: Nie miałeś wtedy dość?
B.W.: Nie. Wtedy byłem strasznie nakręcony — trzy czwarte organizacji Polish Open spadło na mnie. Dobrze się czułem, bo widziałem, że dużo ode mnie zależy. Wcześniej robiłem Polish Open pod nadzorem poprzedniego sekretarza generalnego. Teraz robiłem Polish Open z panią Szałagan, ale widziałem, że ja wszystko trzymam, bo pani Szałagan musiała pilotować też jeszcze inne rzeczy związane z funkcjonowaniem PZBad. Polish Open zaczęło się dziać, zaczęło fajnie wyglądać. Byłem wtedy jedyną osobą w biurze, która dała radę językowo ogarnąć kontakty zagraniczne.
(c.d.n)

Fot. © BadmintonZone.pl (archiwum)

pola

© BadmintonZone.pl | zaloguj