2018-08-18, Warszawa
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
NAJDŁUŻSZE 2 SETY W PEKINIE. KIERUNEK: LONDYN

18.08.2008. W sobotę wrócili z Pekinu polscy badmintoniści. O wrażenia z igrzysk zapytaliśmy Roberta Mateusiaka (na fot. z Nadią Kostiuczyk), który startował w deblu i mikście.

ROBERT MATEUSIAK: To były moje trzecie igrzyska. Na pewno apetyt, jeśli chodzi o wynik, był większy. Plan minimum został przecież jednak zrealizowany w 100 procentach. W deblu i w mikście były ćwierćfinały. W sumie to historyczne wyniki. No i na pewno pod tym względem cieszę się. Aczkolwiek po tym, co pokazaliśmy w obu ćwierćfinałowych pojedynkach, zarówno w deblu z Michałem i mikście z Nadią, na pewno było widać, że można było osiągnąć więcej, szczególnie jeśli chodzi o miksta: otarliśmy się o ten upragniony, wymarzony medal — bardzo niewiele brakowało. Przegraliśmy z Chińczykami — He, Yu — po niezwykle pasjonującym pojedynku, bardzo wyrównanym. Do dzisiaj mam jeszcze, prawdę mówiąc, w głowie ten mecz. Obejrzałem go na spokojnie, na zimno, po powrocie do domu. Odtworzyłem nagranie, które żona zarejestrowała z telewizji, kiedy mecz leciał na żywo. I strasznie przeżywałem tę powtórkę swojego meczu, szczególnie końcówkę pierwszego seta.
JANUSZ RUDZIŃSKI: Bardziej przeżywałeś oglądanie tego filmu niż wtedy na boisku?
R.M.: Na pewno nie można porównywać tych emocji, bo emocje były zdecydowanie większe na boisku, dlatego że to były igrzyska. Zresztą , jak było widać po nas, a szczególnie po mnie, byłem naprawdę bardzo skoncentrowany i bardzo naładowany praktycznie przy każdej akcji, stąd zresztą taki wynik. Zresztą Chińczycy tak samo: nie odpuszczali żadnej akcji tak samo jak i my i właśnie dlatego wynik był taki, jaki był, 22:20 i 23:21, czyli bardzo wyrównany.
Później, po meczu, jak dowiedziałem się, że dwa sety trwały godzinę, to byłem bardzo zdziwiony, że tak długo. Tego upływającego czasu zupełnie nie czułem na korcie. Zmęczenia tym bardziej. Wiadomo, że w badmintonie po tej zmianie systemu godzinę to się gra praktycznie trzy sety, takie bardzo wyrównane i długie, a u nas — dwa sety. Strach pomyśleć, co by było, gdyby mecz trwał trzy sety. Chociaż oczywiście żałuję, że nie było trzeciego seta. Z tego, co wiem, to był najdłuższy dwusetowy pojedynek na igrzyskach. Ale to nam nie przeszkadzało z Nadią w ogóle. Bo człowiek po prostu był tak naładowany, tak skoncentrowany, emocje były niesamowite. Te 7,5 tys. ludzi w hali, jeden centralny kort, wiadomo — gra przeciwko Chińczykom, ale — co dziwne — nawet Chińczycy po naszych udanych akcjach kibicowali nam, oklaskiwali nasze zagrania, bo te akcje — jak było widać — bardzo długie, czasami były bardzo efektowne. Tak że nawet na Chińczykach zrobiliśmy spore wrażenie.
J.R.: Wszystko było takie, jak to znasz z wielkich turniejów, tylko większa gra nerwów i kto sprostał tym nerwom, i lepiej przygotował szczyt formy, ten wygrywał?
R.M.: Tak, myślę, że potwierdziło się to, o czym wspominałem w wywiadzie przed igrzyskami: nie było głównego faworyta czy faworytów, szczególnie w grze mieszanej. Zresztą później pierwsze rundy pokazały: Zheng Bo, Gao Ling, numer 2 na listach światowych i według niektórych, szczególnie Chińczyków, na pewno faworyci do złotego medalu, przegrali w pierwszej rundzie z Anglikami.
J.R.: A za to złoty medal wywalczyła para, która się składała z zawodnika i zawodniczki, którzy osiągali raczej do tej pory większe sukcesy w deblu niż w mikście?
R.M.: Tak, Koreańczycy Lee i Lee wygrali całe igrzyska, a nikt by na nich nie postawił, aczkolwiek też byli wymieniani wśród tej dziesiątki, ósemki par, które mogą zdobyć medal. Rzeczywiście, w finale zdecydowanie wygrali z aktualnymi mistrzami świata, co też było sporym zaskoczeniem. Podejrzewam, że Indonezyjczycy musieli nie wytrzymać presji, tego ciśnienia w finale, gdzie byli pewni, że po prostu muszą wygrać, a w końcu przegrali. W pierwszym secie przegrali aż 21:11, może troszeczkę w drugim walczyli, ale też nie za bardzo — do 17. Po raz kolejny okazało się, że finały dużych, największych imprez na świecie rządzą się swoimi prawami i tak samo było w finale gry mieszanej.
Chińczycy, z którymi przegraliśmy, zdobyli brązowy medal. Warto przypomnieć, że w półfinale przegrali właśnie z finalistami 23:21 w trzecim secie. Znowu o brązowy medal wygrali z drugą parą indonezyjską też 23:21 w trzecim secie. Tak że to świadczy tylko i wyłącznie o tym, jak fazy ćwierćfinałowe były wyrównane i jak każda z tych par w ćwierćfinałach, z ósemki, mogła być medalistą igrzysk olimpijskich.
Niestety nam się nie udało, czego bardzo żałuję. Staraliśmy się ze wszystkich sił. Z drugiej strony stoczyliśmy piękny pojedynek i stawiliśmy dzielnie czoła jednej z największych potęg badmintonowych — Chińczykom. Pozostaje teraz czekać i liczyć na spełnienie obietnic danych już praktycznie następnego dnia po zakończeniu turnieju: gwarancji ministerstwa, że będą pieniądze na trenerów. I mogę już zdradzić, że nasz trener Koreańczyk Kim Young Man na 99 proc. w październiku wraca do Polski. Bardzo się z tego cieszymy, bo kilka miesięcy współpracy z nim, tak naprawdę bardzo ostrożnej, przyniosło takie rezultaty, jakie są: drużynowe — pierwszy w historii medal ME, indywidualne — wicemistrzostwo Europy, nasze z Nadią. A przecież tak naprawdę bez żadnego treningu wspólnego w mikście. W fazie kwalifikacji skupialiśmy się: ja na deblu, Nadia na swoim deblu. No i teraz dwa historyczne ćwierćfinały i przepiękne pojedynki...
Na pewno żałujemy, że nie mieliśmy warunków zapewnionych, jeśli chodzi o sztab szkoleniowy przez trzy lata przynajmniej, po ostatnich igrzyskach w Atenach. Bo myślę, że teraz mielibyśmy przynajmniej jeden półfinał i walczylibyśmy o medale zdecydowanie lepiej. Wiadomo przecież jaka różnica jest między naszymi trenerami, którzy do tej pory współpracowali z nami, a trenerem koreańskim Kimem: to jest naprawdę przepaść, gdy chodzi o warsztat trenerski. Cieszę się bardzo, że w końcu nasze władze związku zrozumiały to. Był na miejscu z nami prezes Michał Mirowski i muszę przyznać, że zabiegał bardzo mocno o to, żeby naszego trenera Koreańczyka zatrzymać w Polsce, bo jeszcze dwa miesiące temu Kim mówił kategorycznie, że wyjeżdża po igrzyskach i nie wraca, nie ma innej możliwości. Teraz, po samych igrzyskach wszyscy dookoła zrobili chyba wszystko i robią wszystko, żeby Kim wrócił, i nawet on na dzień przed odlotem nam powiedział, że na 99 proc. w październiku widzimy się w Warszawie, w ośrodku.
Myślę, że teraz będzie lepsza sytuacja stworzona przede wszystkim dla nas i dla młodszych zawodników do następnych igrzysk w Londynie. Będzie sztab szkoleniowy na światowym poziomie. Z tego co wiem, to ośrodek też będzie funkcjonował w Warszawie. Będzie więcej nakładu finansowego ze strony ministerstwa po tych wynikach, pokazaniu, że praktycznie z niczego można zrobić aż tyle: stawiliśmy czoła potęgom badmintonowym jak Chiny i Dania na przykład. Warunki w końcu będą na światowym poziomie i wtedy nie będziemy na następnych igrzyskach w Londynie występowali w roli takich kopciuszków, że może nam się uda podszczypnąć tych najlepszych, tylko będziemy przynajmniej dwa lata przed igrzyskami grali już na światowym poziomie, na każdym turnieju liczyli się w czołówce. A później, na samych igrzyskach w Londynie, w końcu uda się komuś z nas zdobyć medal olimpijski...

Zob. też:
Całkiem inny rodzaj zawodów.
Mistrz Super Dan. Rewelacyjny mikst z Korei.
Łzy szczęścia Zhang Ning i rozpaczy Lu Lan. Indonezyjski come back w deblu mężczyzn.
Rozdano pierwsze medale.
Porażka polskiego miksta w ćwierćfinale igrzysk.
Debel bez medalu.
Kto będzie czarnym koniem?
Wacha wylądował na 9.-16. miejscu. Mateusiak i Kostiuczyk zagrają w ćwierćfinale.
Trudny kort dla faworytów.

Igrzyska olimpijskie (turniej badmintona), 9-17 sierpnia 2008 roku, Pekin (ChRL), Beijing University of Technology Gymnasium. Turniej kategorii 1 (BWF Events).

Fot. © BadmintonPhoto.com

jr

© BadmintonZone.pl | zaloguj