2018-08-07
Z archiwów BadmintonZone - zdarzyło się 10 lat temu
JEŚLI NIE WACHA, TO TYLKO LEE. ŚWIATOWY PORTAL PRZEDSTAWIA "POLSKIE OBJAWIENIE"

7.08.2008. Portal Badzine zamieścił kolejny wywiad z polskim olimpijczykiem.
Tym razem chodzi o — jak sugeruje tytuł materiału — The Polish Threat in Beijing (Polskie zagrożenie w Pekinie). Tytułowym postrachem dla przeciwników jest Przemek Wacha (fot.). Wywiad przeprowadzony dla Badzine przez Janusza Rudzińskiego (www.badmintonzone.pl) ukazał się w cyklu "OLYMPICS".

W nocie redakcyjnej czytamy, że Przemysław Wacha jest jedną z europejskich dobrych szans na przywiezienie do domu medalu z Pekinu pomimo przybycia z niebadmintonowego kraju. Nasz korespondent (...) spotkał się z nim na krótko przed zameldowaniem się polskiego objawienia na pokładzie samolotu do Chin, by porozmawiać o jego celach i przyszłości po Pekinie.
Wywiadowi towarzyszą zdjęcia z archiwum Badzine oraz z niedawnej ceremonii ślubowania olimpijczyków (fot. Janusz Rudziński).
Prezentujemy Czytelnikom autoryzowany wywiad w polskiej wersji językowej.

Janusz Rudziński: W wypowiedzi z grudnia 2006 r. dla serwisu www.badmintonzone.pl mówiłeś, że brakuje ci ogrania, częstej rywalizacji z dobrymi zawodnikami azjatyckimi. Czy nadal jest to aktualne?
Przemek Wacha: Jak najbardziej. Przede wszystkim brakuje sparingów, bo na pewno nie trenujemy gorzej od Azjatów czy Duńczyków. Mnie, tak jak Robertowi z Nadią oraz Michałowi i Robertowi, brakuje właśnie ogrania z Azjatami. Niestety, mamy okazję z nimi grać tylko na różnego rodzaju turniejach, tam w Azji czy tu w Europie, na All England czy Swiss Open. A to jest troszeczkę za mało. Gdybyśmy mieli — nie mówię już, że na co dzień — takich sparingpartnerów, jak mamy na turniejach: chodzi mi o tych najlepszych, o czołówkę światową... Żebyśmy chociaż mieli raz czy dwa razy w tygodniu szansę rywalizować z nimi, to byłoby naprawdę bardzo dobrze.
JR: No, ale z drugiej strony potrafiłeś sobie dobrze radzić z Azjatami, z Chińczykami, na ich własnym terenie...
PW: Kiedyś rozmawiałem z trenerem FC Langenfeld z Chin, Xu Yan Wangiem, i on mówił mi, że nie potrafi tego wytłumaczyć. Że my Polacy rywalizujemy z najlepszymi na świecie, potrafimy z nimi wygrywać. Ale ja wiem: to przede wszystkim ciężka praca i jeszcze raz ciężka praca. Gdy doczekamy się lepszych sparingpartnerów, na pewno będzie dużo lepiej. Będziemy może nie tylko dochodzić do półfinałów, ale i wygrywać wielkie turnieje.
JR: Chociaż na arenie europejskiej osiągnąłeś najwyższą pozycję w swojej karierze, udokumentowaną brązowym medalem mistrzostw Europy i trzecim miejscem pośród Europejczyków w rankingu światowym, nie potrafisz znaleźć recepty na pokonanie Petera Gadego i Kennetha Jonassena. Co prawda byłeś bliski zwycięstwa z tym drugim w listopadzie 2006 r...
PW: Uważam, że Gade i Jonassen zaliczają się właśnie do czołówki światowej. Z nimi się tak samo ciężko gra jak z Azjatami. Z Kennethem grałem 4 czy 5 razy i tylko raz udało mi się wygrać seta. Można ich w pewnym sensie porównać do Azjatów, bo mają podobną — jak tamci — bazę treningową. Jest tam spora grupa zawodników, w której mogą rywalizować na co dzień. U nas tak naprawdę to jestem tylko ja, jedyny singlista, drugiego, trzeciego — jeszcze nie widać. I tu o to chodzi: mają Gadego, Joachima Perssona, wcześniej był Peter Rasmussen; wybitnych Duńczyków jest sporo... My trenujemy tak ciężko jak oni, ale trudno nam z nimi wygrywać, bo oni grają takie mecze na co dzień, my gramy raz w miesiącu, dwa razy w miesiącu.
JR: W swoich przygotowaniach do igrzysk byłeś w dosyć komfortowej sytuacji zapewniwszy sobie stosunkowo wcześnie pewność startu w Pekinie. Czy twoje przygotowania przebiegały bezproblemowo?
PW: Przygotowania szły zgodnie z planem. Już w styczniu miałem praktycznie zapewnioną nominację olimpijską. Dzięki temu mogłem się bardzo dobrze przygotować do kwietniowych mistrzostw Europy i to zaowocowało tam moją dobrą grą zarówno w turnieju drużynowym, jak i indywidualnym. W tym ostatnim zabrakło jedynie troszkę siły na wygranie drugiego seta z Perssonem.
Jeśli chodzi o igrzyska olimpijskie, to przygotowujemy się już bardzo długo. Szczególnie po mistrzostwach Europy, po miesięcznym odpoczynku, mogłem się starannie przygotowywać. Przyjechali do mnie sparingpartnerzy: Kestutis Navickas i Władysław Drużczenko. To było bardzo dobre posunięcie, bo najpierw bardzo solidnie tydzień z Navickasem, potem drugi z Drużczenką i to będzie miało swoje efekty.
JR: Byłeś również w Korei...
PW: Byłem tam tylko 10 dni, w tym trenowałem tydzień, więc nie miało to wielkiego znaczenia pod względem treningowym. Na pewno podpatrzyłem pewne zagrania czy nagrywanie dużą liczbą lotek. Teraz z trenerem Kim Young Manem ćwiczę te zagrania i wprowadzam w moją grę. Tydzień to za krótki okres. Gdyby to były 2-3 miesiące, to można by było powiedzieć o skoku do przodu. No, ale nie zaszkodzi: na pewno była to dobra lekcja koreańskiego badmintona.
JR: Kto jest twoim zdaniem faworytem w Pekinie w singlu mężczyzn?
PW: Mogę podać dwóch: Lee Chong Wei i Lin Dan. A gdybym miał wybrać tylko jednego, to Lee Chong Wei. Chciałbym, żeby on wygrał, zaraz po mnie, oczywiście. Gdybym nie daj Boże odpadł, to chciałbym, by Lee wygrał. Bardzo lubię tego zawodnika i podoba mi się jego styl gry. Gra podobnie do mnie, ofensywnie, bardzo dobrze gra w obronie, jest bardzo szybki. Jego styl — jako rywala na boisku — mi nie odpowiada, ale się podoba: podziwiam go za jego szybkość i skuteczność. Darzę go sympatią, dlatego, że grałem z nim najwięcej razy, raz udało mi się jednego seta wygrać i to u niego na podwórku w Malezji.

JR: Jak oceniasz wyniki losowania w Pekinie?
PW: Jestem bardzo zadowolony, bo przecież rozstawianych było tylko 8 zawodników i już w pierwszym meczu mogłem trafić na najlepszych. Na przykład w pierwszym swoim spotkaniu na Igrzyskach Sony Dwi Kuncoro trafia na Boonsaka Ponsanę, a Kenneth Jonassen na Lee Hyun Ila. W obecnym układzie niech się teraz martwią inni, ja się skupiam na moim pierwszym pojedynku.
JR: Pierwszym z rozstawionych zawodników, na którego możesz natrafić, jest Bao Chunlai...
PW: Istotnie, Bao był trzecim z zawodników, na których nie chciałbym trafić w pierwszych rundach. Jeszcze bardziej chciałbym uniknąć tylko Lin Dana i Lee Chong Wei'a. Jednak w tej fazie turnieju musiałbym i tak mieć na swej drodze kogoś ze ścisłej czołówki.
JR: Czy jesteś spokojny o bezstronność sędziowania?
PW: O sędziowanie się nie boję, bo sędziowie będą z całego świata. Liniowymi nie będą sami Chińczycy. Myślę, że żadnych cyrków nie będzie, takich jak to bywa w Azji: w Chinach czy w Korei. To nie będzie tak jak na turniejach China Masters, gdzie siedzą liniowi tylko z Chin.
JR: Jak oceniasz wprowadzony dwa lata temu nowy system punktacji?
PW: Jak widać po wynikach, na pewno mi bardziej sprzyja niż system do 15. Może śmiesznie to zabrzmi, ale gra jest mniej wyczerpująca. Mecze w starym systemie do 15 były bardzo wyczerpujące, bo czasami trwały ponad 2 godziny. Dobry, średni mecz trwał godzinę, w nowym systemie trwa 40 minut, tj. dwadzieścia minut krócej, a to ma duże znaczenie dla takich zawodników jak ja, którzy grają badminton bardzo skoczny, bardzo szybki i — co za tym idzie — bardziej wyczerpujący.
Nowy system jest też lepszy dla badmintona, jeżeli chodzi o telewizję, o reklamę. Jest więcej przerw, które nie są tak długie jak w starym systemie, gdzie była nawet pięciominutowa przed trzecim setem.
JR: Jaką rolę w twojej karierze odgrywają starty w Bundeslidze?
PW: Może teraz już niewielką, ale jak miałem 19 lat, wtedy, gdy grali najlepsi zawodnicy na świecie, to była dla mnie okazja, bym mógł sprawdzić się z zawodnikami z czołówki światowej. To były bardzo stresujące starty, gdzie na widowni zasiadało kilkaset osób. Musiałem sobie z tym radzić i sobie poradziłem dobrze: teraz to procentuje.
JR: Wprawdzie masz wielu kibiców, którzy potrafili wielokrotnie zagrzewać cię do walki, ale czy nie jest ci przykro, kiedy występujesz w krajach, gdzie badminton jest znacznie popularniejszy niż w Polsce, że w twojej ojczyźnie jest pod tym względem gorzej?
PW: Wszyscy chcielibyśmy, by badminton był bardziej popularny, bardziej medialny, ale pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć tak łatwo i trzeba na to trochę czasu i przede wszystkim wyników. Dużo lepszych, niż teraz mamy. Może medal na olimpiadzie to wszystko pchnie do przodu, ale myślę, że idziemy w dobrym kierunku. Jest coraz lepiej, badminton jest coraz bardziej popularny.
JR: Czy sądzisz, że umieszczenie niedawno na płycie znanych polskich wykonawców (Waglewski Fisz Emade "Męska muzyka") utworu "Badminton" miało swe źródło w rozgłosie wokół twoich sportowych sukcesów? W treści utworu dopatrywano się echa twojej popularności...
PW: Nie mnie to oceniać... Ktoś napisał piosenkę, której miałem okazję parę razy posłuchać. Mnie to cieszy, a w każdym razie na pewno nie przeszkadza. Jeśli się to ludziom podoba, to tylko wypada twórcom pogratulować...

JR: Jakie są twoje dalsze plany?
PW: Moje plany po igrzyskach, to przede wszystkim odpoczynek. Trzeba będzie co nieco ochłonąć. Pojadę trochę pomieszkać w domu. Wakacje będą krótkie. Bo później, od 29 września, zabieram się znowu do pracy, zaczyna się Bundesliga. Trzeba się do niej przygotować.
JR: Na czym w szczególności będziesz się skupiać w swojej dalszej pracy?
PW: Jeśli chodzi o zawody, to na pewno startować głównie w turniejach Super Series lub Gold Grand Prix, tak jak to było w tym roku. I mam nadzieję przynajmniej podtrzymywać swoją pozycję w rankingu światowym. Moim marzeniem już od dawna było wejść do pierwszej dziesiątki. Niedawno byłem z jednej strony bardzo blisko, ale z drugiej — bardzo daleko. Między 11. a 10. pozycją była bowiem bardzo duża różnica punktowa. Obecnie jestem trzynasty, spadłem o dwa miejsca, goni mnie Persson, jest tuż za mną. Jest to dla mnie jakiś znak z tyłu, żeby jeszcze popracować, a na pewno jest nad czym. Przede wszystkim muszę poprawić moją wytrzymałość szybkościową, której brakuje mi, gdy gram z najlepszymi. Na Swiss Open, gdy grałem z Lee Chong Wei'em w pierwszym secie było 14:14 i przegrałem do 14. W drugim Malezyjczyk szybko odskoczył mi już przy stanie 8:8. Zabrakło właśnie wytrzymałości szybkościowej i koncentracji. Nad koncentracją trzeba jeszcze nieco popracować. Dlatego ostatnio miałem spotkania z psychologiem. Po olimpiadzie ruszamy na ostro z tym wszystkim, żeby w Londynie nie było już żadnych niespodzianek ze strony psychologii. Myślę, że wszystko idzie w prawidłowym kierunku i będzie dobrze. Mam przy tym nadzieję, że centralny ośrodek szkolenia nadal będzie w Warszawie. A na następnych mistrzostwach Europy liczę co najmniej na finał.
JR: Co planujesz po zakończeniu kariery zawodniczej?
PW: Bardzo się zastanawiałem, co robić po Pekinie. Zdecydowałem się, że będę nadal grał, do Londynu 2012 na pewno — wszystko na to w każdym razie wskazuje, bo — jak na razie — żadne kontuzje mnie nie męczą i tak powinno być. W dalszych planach myślę o szkółkach badmintonowych, Opole, Wrocław, tam z tym ruszyć. Jeżeli chodzi o pracę jako trener, to jestem sceptyczny: to jest bardzo ciężka rola. Tak jak zawodnik, następne 20 lat musiałbym poświęcić na wyjazdy za granicę. A ja powolutku mam już tego dość: odczuwam to zwłaszcza ostatnio, gdy podróżujemy szczególnie dużo w sezonie przedolimpijskim. Dlatego rozważam założenie swoich szkółek badmintona na Dolnym Śląsku i kierowanie tym przedsięwzięciem tak, by to miało swój dobry cel.
JR: Jak spędzasz czas wolny?
PW: Przede wszystkim muzyka, dobra książka i — za dużo nie ma tego czasu wolnego tak naprawdę — ale jak już troszeczkę jest, to wypad z kolegami do kina, do pubu.
W przypadku książek, najważniejsze, by były dobre, mogą być sensacje, np. Harlana Cobena — świetne książki, bardzo fajnie się je czyta i lekko. A jeśli chodzi o muzykę, to różne gatunki, np. dance, hip-hop.

Fot. © Janusz Rudziński, BadmintonZone.pl (archiwum)

jr

© BadmintonZone.pl | zaloguj